VII Nie chciana wizyta w Berlinie Berlin odwiedziłem dwa razy - TopicsExpress



          

VII Nie chciana wizyta w Berlinie Berlin odwiedziłem dwa razy w maju 1937 roku i w lipcu 2000 roku. Pierwsza wizyta odbyła się w atmosferze dla mnie niezbyt miłej. Berlińskie ulice pełne były brunatnych „przebierańców”, ludzi mających przeświadczeni o swej wielkości, kryjąc swoje największe narodowe kompleksy. Niemcy nie mogli przeboleć ani klęski I wojny światowej, którą uważali za nierozstrzygnięty, ani z porządkiem wersalskim. Od czterech lat Berlin zakrywało swoje piękne oblicze pod flag z pająkiem, zwanym swastyką. Byliśmy tam z Anną w odwiedziny u jej ojca. Lord Nelson był dla mnie teściem, więc zwracałem się do niego ojcze. On bardzo mnie lubił, nie dla tytułu, ani tego co posiadałem. Cenił mnie za jak to ujął „prawość charakteru”. Będąc w niemieckiej stolice, otrzymałem list od Elżbiety z wyraźną instrukcją, bym nie robił nic głupiego, co mogło narazić na szwank brytyjsko – niemieckie stosunki. Elżbieta pewnie pisząc go przeczuwała kłopoty, jakie mogę na siebie ściągnąć będąc w Berlinie. Przeczucie ją nie myliło. Gdy w 1933 roku Hitler i jego brunatni chłopcy doszli do władzy, rozpoczęło się piekło, jakie nie miało miejsce w naszych dziejach. Adolf Hitler miał wizję, wizje wielkich Niemiec. Chwała bogu, że ta wizja nigdy się nie ziściła, ale za cenne wiele niewinnych ofiar zarówno cywilnych jaki wojskowych. Stolica Niemiec niemal rok wcześniej organizował Letnie Igrzyska Olimpijskie. Było to propagandowe zwycięstwo Hitlera. Jeszcze rok po, czuć było atmosferę tego wydarzenia w postaci pamiątkach, znaczkach oraz kartkach i okazałego monumentalnego stadionu olimpijskiego. Pewnego dnia spacerując po mieście, zauważyłem jak jeden z policjantów bił pewnego człowieka, a drugi mu w tym pomagał. Obydwaj byli z siebie bardzo zadowoleni, gdy to robili. Bitym człowiekiem był starszy człowiek, który nie miał siły się bronić przed atakiem dwóch agresywnych mężczyzn, nadużywających swojej funkcji. Leżał tak bezradnie na ziemi, krzyczał, zasłaniając twarz dłońmi, potem zaczęła strasznie broczyć krwią. Prosił o pomoc innych, nikt z przechodniów nie reagował na ten akt przemocy. Berlińczycy byli tacy obojętni. Podbiegłem do tych funkcjonariuszy, krzycząc: Zostawcie go! Zostawcie! Co on wam zrobił?! Próbowałem odciągnąć ich od niego, bo wiedziałem, że mogą go zabić, ja sam jedyny wśród tłumu obojętnych, za co mi się ostro oberwało od nich pałkami. I to porządnie oberwałem. Straciłem przytomność nie wiem na jak długo, odzyskałem ją dopiero na pryczy więziennej. - Na pryczy więziennej? – spytała Sara zdziwiona tym, co słyszała od starego księcia. Po chwili przypomniała sobie, historię o której chciał jej powiedzieć książę, i dzięki czemu zyskał przydomek „księcia niepokornego”. Sprawa została rozmyta przez brytyjską dyplomację, nikt potem nie śmiał wracać do tego zdarzenia z rodziny księcia, lecz media robiły to nader chętnie, wychwalając jego postawę pod niebiosa. - Widać dla władz III Rzeszy byłem łupem dekady. Bliski kuzyn brytyjskiego króla. Moja żona była zrozpaczona, będąc w szóstym miesiącu ciąży, spodziewała się naszej pierwszej córki. Mój teść próbował interweniować, ale minister Goebbels bawił się z nim w uniki. Przekazał mu jedynie wiadomość, że nie będę źle traktowany i czeka mnie proces za pobicie policjantów oraz naruszenie niemieckiego prawa. Kiedy Bertie się o tym dowiedział, był na mnie wściekły, ale podjął szybką interwencję w mojej sprawie. Elżbieta mówiła, że mogę wywołać kryzys swoją postawą w relacjach Londynu z Berlinem. Informacje o moim aresztowaniu nieprzedostała się wówczas do prasy, faktycznie mogło to narobić wielkie szkody niż mi samemu pomóc. - Ale jednak wszyscy o tym wiedzą. - Owszem. Bo dostało się to przez pewnego niesfornego dyplomaty, dwadzieścia lat później w 1957 roku. I tak historia żyje sobie publicznie od pięćdziesięciu czterech lat. Jednak są fakty, które nie ujrzały światła dziennego i mówię to pani w zaufaniu. Jednak wróćmy do tego nieciekawego miejsca, jakim było to berlińskie więzienie w berlińskim Spandau. Pierwsza noc była koszmarem, słyszałem krzyki więźniów, byli przesłuchiwani, nie mogłem przez to zasnąć. Płakałem nie ze względy na swoje żałosne położenie, ale na myśl o tym, co oni z nim robili. Nigdy nie dowiedziałem się, czy przeżyli, dożyli piekła II wojny światowej, może już tej samej nocy dokonali żywota. Nie wiem. Obok mojej pryczy stał stolik, na nim stała miska z wodą. Kraty uświadamiały mi cały czas, że jestem w celi. Ściany były szare, smutnie szare. Nagle usłyszałem komendę po niemiecku, drzwi się otworzyły i wszedł pewien gość z SS, przedstawił mi się, jako Hans Raiffer. - Widzę, że doszedł pan do siebie – odparł. Ja na to – Kim pan jest? I gdzie ja jestem? - Dowie się pań wszystkiego w swoim czasie. Jak się panu spało? Niczego panu nie brakuje? - Zna pan angielski? - Czy ma to jakieś znaczenie? Książę. Po tych słowach wyjął z teczki dokumenty, usiadł na drewnianym krześle, które stało obok. - Pańska rodzina już wie w jak nieciekawym jest pan położeniu, drogi książę. Pański kuzyn, król Jerzy, żona, teść, każdy z nich się bardzo o pana martwi. - W nieciekawym? - Owszem. Doborze by było, aby książę z nami współpracował. Cały czas był dla mnie miły. Starał się mnie rozmiękczyć. Chciał abym podpisał na piśmie przyznanie się do winy. Odmówiłem mu, bo nie zrobiłem niczego złego. Wyszedł bez słowa. Było to dopiero początek. Następnego dnia znowu przyszedł i usiadł na drewnianym krześle, wyciągnął z teczki dokument, wyciągnął ku mnie dłoń, w której miał długopis. - Niech książę podpisze przyznanie się do winy. - Do jakiej winy? Chciałem przeszkodzić w bezprawiu. Nie czuje się winny. - Nie książę. Pomógł pan w bezprawiu. Jeśli pan podpisze, będzie pan wolny. - Traci pan czas. Niczego nie podpiszę. - Dobrze książę. Będzie pan siedział w celi tak długo, aż pan podpisze. Nie można lekceważyć naszego prawa. - Jakiego prawa her Raiffer? Nie jest tajemnicą, że wasz Führer chce uczynić Niemcy wielkimi. Nie jednak takich Niemiec chce świat, pełnych pogardy dla innych, gdzie prasa jest cenzurowana, wolność zgromadzeń ograniczana, a wszyscy ludzie kultury i nauki muszą opuszczać ten kraj, tylko dla tego, że są Żydami. - No proszę, proszę książę Hafford będzie mi robił wykład z tolerancji oraz demokracji. Nas ustrój jest doskonały, Führer rozwiązał wszystkie bolączki, jakie gnębiły nas w okresie przegniłej Republiki Weimarskiej. Wszyscy mają pracę, budowane są nowe domy, autostrady, drogi i mosty. Niemcy są szczęśliwi. U was w kraju za to panuje bezrobocie, ludzie żyją poniżej minimum socjalnego, a brytyjskie imperium trzęsie się w posadach. Jak wydaje się Jaśnie Księciu Hafford, że w czym angielska demokracja jest lepsza od naszego doskonałego ustroju? - W poniżaniu ludzi na pewno – odparłem, i się zaczęło, Raiffer wezwał do celi kilku strażników, wydał im komendę po niemiecku. Powalili mnie brutalnie na podłogę, a potem zaczęli mnie bić tak mocno, że znowu straciłem przytomność. Moja biała koszula, spodnie nasiąkły krwią od tego bicia, wyglądałem potem okropnie. Lekarz opatrujący mnie nie krył obaw o moje zdrowie. Prosił Raiffera, żeby mnie przeniesiono natychmiast do szpitala, na obserwację. On odmówił mu, argumentując to rozkazem samego Himmlera. Leżałem jeszcze tak kilka dni. Powoli dochodząc do siebie, nękany byłem przez her Raiffera nieustanie. Nic to nie dało. Czekały mnie dni, tygodnie upokarzania, grożenia mi, że nie ujrzę Anny, moich dzieci, ani nikogo z rodziny. Nie dałem się im złamać, bo doskonale wiedziałem, że będę potem sam sobie wyrzucać swoją tchórzowską postawę. Robiono mi potworności w tym berlińskim więzieniu. Przestałem już liczyć jaki to dzień tygodnia, leżałem na pryczy taki bezradny, myślałem naprawdę, że faktycznie już nie ujrzę rodziny, moich dzieci, Anny, Bertie’go. Pewnego dnia wszedł her Raiffera i odparł – Ma książę gościa. Nie wiedziałem, kto to może być. Nagle w drzwiach zobaczyłem Dawida. Ubrany elegancko, w paryskim garniturze, przypasowany do tego śmiesznego krawat. No i te jego słynne lakierki. Istny cud, sam książę Windsoru5 we własnej osobie. Ostatnią rzeczą, jaką się spodziewałem, było go tu zobaczyć. - Nie ciekawe, to miejsce. Wręcz odrażające. Co ty w takim miejscu robisz Malcolm? Zgrywasz brytyjskiego bohatera narodowego? Myślisz, że mój brat postawi ci w Londynie pomnik, za obronę jakiegoś starego Żyda. - Ten człowiek był katowany przez policjantów. Nie wiem czy żyje. Chodź wątpię by żył, zwarzywszy, jak traktuje się tu ludzi inaczej myślących od Hitlera. Wrogów Rzeszy. - A ty, jako dobry człowiek postanowiłeś stanąć w obronie biednego człowieka. Co za poświęcenie. Zawsze byłeś dla mnie jakiś dziwny. Brakuje tobie silnego kręgosłupa, bujasz w obłokach, jak twoja żonka w męskim smokingu, która ma dziwne poglądy. Chodź szczerze chętnie bym, ją sobie bzyknął. Jest naprawdę ładna. - Zostaw moją żonę w spokoju, ty sprośny łajdaku! - Spokojnie Malcolm, spokojnie. Przyszedłem z dobrą nowiną. Jutro minister Goebbels przyjmie cię u siebie. To bardzo miły oraz inteligentny człowiek. Odbędziecie sobie ciekawą pogawędkę na przykład jak naprawić nasz niedoskonały świat. Docenisz go, tak samo jak zmienisz zdanie, co do Hitlera. Zrozumiesz za, co podziwia go cała Europa, za co podziwia go cały świat. - Po co tu przyszedłeś Dawid? Po, to, żeby mnie gnębić? - Przyszedłem Malcolm do ciebie z prośbą. Nigdy za sobą nie przepadaliśmy. Zawsze lubiłeś Bertie’go. Lubisz słabych ludzi? Co Malcolm? Mój brat wywołuje litość. Jąkający chłopczyk z krzywymi nogami. To mnie zezłościł, powiedziałem mu, co o nim sądzę. Zresztą nie wytrzymałem tej jego pewności siebie, mówił do mnie, jak do lokaja, a nie do swego krewniaka. - Nie lituje się nad Bertie’m! Ma zalety, jakie ty nigdy nie posiadałeś! - O oo. Jesteś w bojowym nastroju. Her Raiffer wspominał, że nie dałeś się złamać. Prawdziwy z ciebie bohater. Sądzę jednak, że mój brat wraz z Elżbietą omawiają odesłanie ciebie do Kanady, po twoim powrocie do kraju. Narobiłeś im kłopotów, również reszcie rodziny. Twoja matka jest nie pocieszona, ojczym cię krytykuje. - Nie dbam, co sądzi o mnie moja matka, a tym bardziej lord McMillan. - Jak zawsze. Ideały u ciebie są na pierwszym miejscu. Na jakim ty świecie żyjesz Malcolm?! - A na jakim ty Dawid?! Zrezygnowałeś z tronu dla kobiety, która nie była ciebie godna. Zostawiłeś Brytyjczyków, chodź oni w ciebie wierzyli. Przede wszystkim zostawiłeś Bertie’go, który ciebie bardzo kochał. - Możesz obrażać mnie dowoli, ale nie Wallis. Ona jedyna mnie rozumie, kocha prawdziwie, jak żadna inna kobieta. - Ona tobą manipuluje Dawid! Tak jak ci brunatni Niemcy dla własnych celów politycznych. Nie widzisz tego?! - Nie. Nie znasz Wallis. I nie znasz Niemców. Gdy wrócisz do kraju chcę byś zaprzestał kierowania kampanią przeciw mnie oraz Wallis. Mam zamiar ją poślubić. Chcę byś zrozumiał, a także pozwolił by inni w kraju zrozumieli moje postępowania. Nie. Lepiej byś tego w ogóle nie komentował, dla swojego dobra. - Rób co chcesz ze swoim życiem. Ono mnie nie interesuje. To wszystko, co mi masz do przekazania Dawid? - Tak. To wszystko, co mam ci do powiedzenia. Drogi kuzynie Malcolmie. Wtedy odparłem Dawidowi słowa, które oddawały mój stosunek do niego oraz do ludzi, którzy go wspierali w tym czasie. - Zanim wyjdziesz Dawid stąd, chcę byś wiedział, że zwracam się do ciebie teraz nie jako twój kuzyn, ale jako były poddany. Zdradziłeś mnie oraz mój kraj, którego niedawno byłeś suzerenem. Jesteś zdrajcą Dawid! Potomni będą pamiętać tylko to, nic innego! Czegoś takiego nie zrobił żaden z naszych przodków! Szkoda, że twój ojciec tego nie widzi, jak jesteś żałosny. A może już to dawno wiedział. Dawid nie wytrzymał tych słów, podszedł do mnie i uderzył w twarz. Nagle ni stąd ni z owąd zaczął płakać, przytulił mnie do siebie, po chwili szybko opuścił moją celę. - Pan, sir złamał go, zagrał na jego słabej strunie emocjonalnej. Dla tego były król tak zareagował na pańskie słowa. - Ja też tak sądzę. Do dziś odczuwam satysfakcję z tego, że jako jedyny z niewielu powiedziałem mu prawdę o nim samym. Bertie nie pochwalał nigdy mojego zachowania względem jego starszego brata. Co do Josepha Goebbelsa, faktycznie się z nim spotkałem. Minister propagandy III Rzeszy przyjął mnie w swoim gabinecie. Zanim opuściłem ostatecznie więzienie w Spandau, pozwolono mi na umyć się oraz dano nowe ubranie. Minister Goebbels przypominał mi z wyglądu nietoperza. Jego oczy były przerażające, nawet nie chciałem w nie patrzeć, więc spuściłem przednimi wzrok. - Chce pan czegoś się napić książę? - Nie dziękuję her Goebbels – odparłem na jego propozycję. - Czemu pan stoi? Niech pan usiądzie. - Nie dziękuje her Goebbels. - Nie dziękuję her Goebbels. Nauczona pana w więzieniu Spandau tak się do mnie zwracać? Czy wynika to z pańskich manier? Nie odpowiedziałem mu na to pytanie, w ogóle nie chciałem z nim o niczym rozmawiać. - Słyszałem o księciu tyle miłych rzeczy, a tu takie rozczarowanie. Ponoć jest pan otwartą osobą, jak na Brytyjczyka, teraz nie widać tego po panu, książę. Skoro nie chce pan mówić. To ja będę mówił. Zbulwersowało Führer pańska postawa, książę. Jest wysoce niestosowne, aby członek brytyjskiej rodziny królewskiej czynił jakiekolwiek krytyczne uwagi, co do systemu politycznego panującego w naszym kraju. My nie czynimy tak w stosunku do porządku panującego w pańskim kraju, książę. Ani w żadnym innym. Oczekuję zatem przeprosin od pana. - Broniłem bitego człowieka. Co do ustroju panującym w Niemczech, mówiłem jedynie prawdę. - Książę mnie zadziwia. Był pan gotów poświęcić swoje własne życie, za życie tego człowieka? - Tak, bo nie pojmuje, w czym leżała jego wina. Bo był Żydem? W czym lepsi jesteście od innych narodów? Zadane tak pytanie wytrąciło go z równowagi, zaczął na mnie krzyczeć – Jest książę tak pewny siebie! Nic nie odpowiedziałem, nadal zachowywałem milczenie. Potem minister propagandy zadzwonił do kogoś, cały czas nie spuszczając wzroku ze mnie. Gdy odłożył słuchawkę, zwrócił się do mnie – Jest pan wolny, książę. Führer miał ochotę poznać Waszą Wysokość. Niestety rozczarował pan go nie mądrym zachowaniem. Opuści pan, książę Berlin jeszcze dzisiaj wraz żoną. Pana teść zostanie tu na miejscu. Nie chcemy aby ponosił odpowiedzialność za błędy swego zięcia. Poza tym szanujemy go oraz jego oddanie swemu krajowi. Lepiej by było, brać z niego przykład książę. Dyplomacja to podstawa w relacjach tak międzypaństwowych jaki międzyludzkich. Wychodząc z jego gabinetu, minister Goebbels w geście emocjonalnego triumfalizmu podniósł rękę do góry i z tradycyjnym okrzykiem – Heil Hitler – pożegnał. Odwróciłem się, stojąc już przy drzwiach w jego kierunku, a potem odparłem z pogardą po niemiecku, chodź przyznam słabo znam ten język – Mam wasze Heil Hitler głęboko w dupie. Nic nie powiedział, usiadł na krześle przed swoim biurkiem i tyle miałem go „przyjemność” widzieć. Marnie skończył pod koniec kwietnia 1945 roku, gdy Berlin zdobywali czerwonoarmiści. On zasłużył sobie na to, nie było w aparacie władzy III Rzeszy, tak zakłamanego człowieka, jak on. Gdy wróciłem do swego hotelu, w swoim pokoju zastałem nie tylko moją szczęśliwą żonę, ale także mego teścia, ambasadora Nevila Hendersona, ale co mnie zaskoczyło najbardziej babkę. Babka była daleko od pochwalania mojej postawy. Po powitaniu mnie przez ambasadora, mego teścia i uściskaniu przez Annę, ona zażyczyła sobie abyśmy zostali sami. Kiedy do tego doszło, ona usiadła, jak zawsze wspierając się na swojej lasce. Próbowałem jej pomóc, lecz ona surowo odparła – Nie potrzebuje pomocy Malcom. Sama sobie dam radę. - Chciałem tylko babci pomóc. - Pomóc! Pomóc! Zawsze gotowy jesteś do niesienia pomocy innym, nie bacząc na konsekwencje, jaką ona może tobie oraz innym członkom naszej rodziny przynieść. - Wiem jak bardzo jest ci przykro z tego ……. Przerwała mi w połowie słowa – Przykro! Malcolm jestem wściekła, nie mówiąc o samym Bertie’m. Chciano cię odesłać do Kanady, za twoje nie odpowiedzialne zachowanie. - Wiem to już od Dawida. - Dawid był u ciebie? - Tak. - Czego on chciał? - Bym usprawiedliwiał jego zachowanie w kraju lub zachował milczenie. - Jego zachowania nic nie usprawiedliwi. Twojego również. - Mojego? Babciu ja nie zdradziłem kraju dla amerykańskiej siksy, do tego po dwóch rozwodach. - Ani słowa Malcolm! To co zrobiłeś było wysoce nie odpowiedzialne. - Nieodpowiedzialne?! Stanąłem w obronie bitego człowieka. Bili go funkcjonariusze policji, którzy mają obowiązek go chronić, jako obywatela tego kraju. - A tym miałeś im przypomnieć o tych obowiązkach. Akurat ty?! Nowy Mojżesz się objawił na berlińskim bruku. Zresztą to nic nie dało, bo ten człowiek zmarł. - Zmarł? - Tak. Za to ty mogłeś podzielić jego los. Zacząłem płakać, po tym, co usłyszałem od babci, nie znałem tego człowieka, ale wtedy czułem jakbym stracił bliską mi osobę. Ona była tą reakcją zdziwiona, chciała bym szybko zyskał równowagę oraz opanowanie, jak przystało na angielskiego księcia. - Opanuj swoje emocje. Podziękuj Bertie’mu ze zrobiłeś wszystko, byś wyszedł z tego bez najmniejszego uszczerbku. - Bertie’mu zawdzięczam wyjście z więzienia? - A komu? Wpadałeś zawsze w kłopoty, z których on cię wyciągał. Tym razem jednak stawiłeś go w trudnej i niezręcznej sytuacji. Twoje komentarze na temat politycznej sytuacji w Niemczech dodarły do samego Hitlera. Chciał się nawet ze mną spotkać. - Hitler? Z tobą babciu? - Czemu cię to dziwi? Jestem Beatrycze księżną brytyjska, córka królowej Wiktorii, a ty moim wnukiem. Dla niego, któremu przewodzi akurat my propagandowo jesteśmy przydatni. - Nie wystarczy im Dawid? - Masz zaraz po powrocie stawić się przed Bertie’m oraz premierem Baldwinem. Nie wiem od kogo oberwiesz najmocniej. Nie będę zdziwiona, gdy oberwiesz od obydwu tak samo. - Babciu chciałem uratować tego człowieka. Niestety on już nie żyje. Nie zrobiłem jednak niczego złego. - Jesteś teraz, jak cierń w brytyjsko – niemieckich relacjach. Po powrocie do kraju masz tego nie poruszać i nic nie mówić Bertie’mu oraz Elżbiecie o wizycie Dawida. I tak mają sporo z nim kłopotów. - Jakich? - A czemu chcesz to wiedzieć? - Bo obydwaj są moimi kuzynami, więc chcę o tym wiedzieć. - No dobrze Malcolm. Dawid chce tytułu Jej Królewskiej Wysokości dla tej amerykańskiej dziwki. Nawet jeszcze nie została jego żoną. Nie ma co się równać z Elżbietą. Nie ma jej klasy i stylu. Jest prostą amerykańską mieszczką, która owinęła sobie go w około palca, ewidentnie manipuluje nim. - To wiem. - Nie wybaczę twojej matce, że obnosiła się po Londynie z nią, jako swoją przyjaciółką. - Ona tego żałuje. Wiesz mi, że jest jej naprawdę przykro. - Przykro?! Zrobiła wszystko by zrazić nas do siebie. Teraz ty Malcolm ją bronisz. - Nadal jest moją matką. - Mimo, że zrobiła ci krzywdę? Mi zabrała syna, a tobie ojca, tego jej nie zapomnę. Nigdy! - Przestań na boga babciu! Ojciec zmarł z powodu krwotok wewnętrznego! Moja rozmowa z babcią nie skończyła się zbyt miło, nie zamieniła zemną ani słowa przez długi okres czasu. Po powrocie z Niemiec, rozmawiać za to chciał sam premier Baldwin. Trzy dni później po owym powrocie stanąłem przed nim w jego gabinecie na Downing Street 10. Premier od razu przeszedł do rzeczy. - Od kiedy to Wasza Wysokość prowadzi politykę zagraniczną Wielkiej Brytanii i ma zgodę mojego rządu do komentowania sytuacji politycznej panującej w innym kraju? - Panie premierze chcę powiedzieć jedynie, że stanąłem w obronie bitego człowieka. Postąpił bym tak samo w obronie bitego Anglika. Premier Baldwin odparł mi szczerze – Książę ma maniery angielskiego dżentelmena, ale zgrywa niepotrzebnie bohatera. - Nie zgrywam bohatera. Nawet prasa nie dowiedziała się o tym zdarzeniu. - Chwała bogu, że tak się stało. Wielkie szkody mogły być z tego, gdyby prawda dotarła do prasy. Książę ma zakaz ze strony władz niemieckich wjazdu do ich kraju, z naszej strony również podtrzymujemy tą decyzję. Stosunki z Hitlerem nie są najlepsze, sytuacja w każdej chwili może się zaognić. Zachowanie księcia mogło to pogorszyć. Jego Królewska Mość, król Jerzy był bardzo poruszony pańskim losem. - Wiem panie premierze. Jednak chciałem …… - Niech książę zamilknie! To, co pan chce mi powiedzieć, nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Chciałem odesłać pana do Kanady. Król się nie zgodził, ale i on jest też tego zdania, co ja. Ich Królewskie Moście pragną, aby Wasza Wysokość ograniczyła swoje publiczne występy, jedynie do reprezentowania króla wtedy kiedy uzna to za stosowne, po wcześniejszej konsultacji z moim rządem. Więcej pan, książę się już nie wychyli! - Jestem też człowiekiem panie premierze. Nie mogłem patrzeć, jak bito niewinnego człowieka, bo był Żydem przez policjantów. Czy to wedle pana, panie premierze jest właściwie? - Czy życie jednego człowieka, jest warte życia wielu innych? - Nie w porządku jest stawiać tak sprawę. Ja nie zacznę wojny. Bóg wie, kto ją skończy. Pokój nie potrwa długo, pan o tym dobrze wie. Żegnam panie premierze. - I dokładnie to pan, sir odpowiedział premierowi Baldwinowi na jego zarzuty? - W zaciszu gabinetów łatwiej o szczere komentarze, niż na publicznym forum, gdzie trzeba ważyć każde słowo, by nikogo nie urazić, albo nie spowodować skandalu. Kiedy wychodziłem od premiera, czekała mnie jeszcze jedna rozmowa. Z królem, jedyną osobą, która tolerowała moje zachowanie i broniła przed krytyką innych. On też musiał wobec takiego obrotu sprawy uznać, że przekroczyłem granicę, jaką mnie nie wolno było, jako parowi Anglii oraz prawnukowi królowej Wiktorii. Dwa dni później pojechałem do pałacu Buckingham. Bertie oczekiwał mnie ubrany w mundur marynarski Royal Navy. Zbyt oficjalny, jak naprzyjmowanie krewniaka. Nie ubrał się tak ze względu na mnie, godzinę wcześniej przyjmował ambasadora Węgier. Stał w bibliotece pałacowej, przy oknie paląc papierosa. Zostaliśmy sami w miejscu, które onegdaj nasz pradziad książę Albert szukał intelektualnego ukojenia duszy. Widać było po nim zmęczenie. Pamiętam jego bolesne słowa, które padły wówczas z jego ust i jak mnie one bardzo zabolały. Przystąpił bez pardonu do atakowania mojej osoby. Czułem się jak uczeń karcony przez surowego nauczyciela. - Ostatnią osobą, po której spodziewałbym się takiej nie odpowiedzialności, byłeś ty Malcolm. Zawsze mi lojalny, zawsze odpowiedzialny. Wierzyłem tobie bezgranicznie! Patrzyłem na twoje wybryki, ekscentryczne wypowiedzi twojej żony przez palce! A teraz to! - Bertie proszę zrozum. - Co mam zrozumieć?! Malcolm! Ty wdałeś się w bójkę z funkcjonariuszami niemieckiej policji. - To nie tak. - A jak?! Nie prawda Malcolm?! Nie pobiłeś tego policjanta?! - Wdałem się w bójkę, ale oni bili niewinnego człowieka. Nie mogłem przejść obojętnie. Zakatowali go Bertie, zakatowali niewinnego człowieka na śmierć! Był starym bezbronnym człowiekiem! - Nie wzruszysz mnie twoje opowieści! Naraziłeś na szwank interes naszego kraju! Przez ciebie premier musiał zapewniać ambasadora Niemiec, że Wielka Brytania nie będzie parła do wojny. Gdzie twój zdrowy rozsądek. Malcolm wiesz kim jesteś? - Do cholery wiem, Bertie!! Przypomina mi się o tym od urodzenia! Wiem, że jestem twoim kuzynem, prawnukiem królowej Wiktorii oraz siostrzeńcem byłego króla Hiszpanii! Mam tego dość! Chcę być w końcu sobą! - Sobą! Sobą! Malcolm nigdy nie będziesz sobą! Jak na mnie, także na tobie ciąży królewskie pochodzenie i to kim jesteś! - Jestem też człowiekiem, Bertie. - Tak nienawidziłeś Dawida. Krytykowałeś na każdym kroku. Teraz mówisz jego słowami. Podejmując decyzję o poślubieniu tej kobiety, a potem mówiąc o abdykacji, stwierdził, że jest przede wszystkim człowiekiem, a dopiero królem. Ty też chcesz Malcolm mnie opuścić? - Nigdy Bertie. - To na boga czemu tak postępujesz? Wiesz jak przerażona była twoja babka całą tą sytuacją. Przeżyła za wiele w swoim życiu. Chciałeś by przeżyła także twoją śmierć? Nie dość tobie?! Zaskoczyło mnie w rozmowie z nimi jedno, brak zrozumienia mego postępowania. Oczywiście nie liczyłem na publiczne pochwały z jego strony, ale na totalną krytykę też nie. Mój kuzyn był osobą wrażliwą, ale najwyraźniej nie rozumiał czym jest w istocie niemiecki nazizm. Trudno było zresztą go wówczas nam Brytyjczykom zrozumieć. Nieszkodliwe hasełka o wielkości narodu niemieckiego nad innymi narodami Europy. Bagatelizowano wszystkie zagrożenia ze strony Berlina. - Wal się Bertie! – odparłem ze złością na odchodne Bertie’mu. - Słucham Malcolm? Chyba się przesłyszałem. - To co słyszałeś! Wal się! - Jak śmiesz do mnie tak mówić! Za kogo się uważasz?! - Za człowieka, który ci powiedział szczerą prawdę, jak było. Chciałem stanąć w obronie bitego człowieka, a gdyby sytuacja miała się powtórzyć raz jeszcze, bez wahania zrobił bym to samo. - Zejdź mi zatem z oczu! Nie chcę cię znać! - Zejdę Bertie. Bardzo chętnie. Tylko czy ty na tym dobrze wyjdziesz. Mój kuzyn został sam, nie wiem czy poczuł się do mnie nienawiść, bo złamałem zasady dyplomaci i zachowałem się wbrew interesom Brytanii. Kiedy wróciłem do domu, czekał już na mnie mój stryj Aleksander. Wiedział już o mojej rozmowie, znał także jej treść. - Podejrzewam, że nie był zachwycony? - Owszem nie był i nie ukrywał tego przede mną, pani Johns. - Co ma znaczyć twoje zachowanie objawiające się brakiem manier i zdrowego rozsądku?! - Tak stryju brak mi manier, bo nawet Bertie nie potrafił zrozumieć, że miałem prawo tak postąpić – mówiąc wówczas te słowa, bytem siebie pewien oraz swoich racji. Nie mogłem jednak pojąć, że on nie chciał mnie zrozumieć. Rzeczywiście wychyliłem się, skrytykowałem w więzieniu system panujący w Niemczech. Traktowałem to jednak jako wypowiedz osoby prywatnej. - Osoby prywatnej? Jest pan księciem? - I co z tego, że jestem księciem. Jakie ma znaczenie wtedy i teraz, pani Johns? Tytuł i status społeczny nie pozbawia mnie, do posiadania własnego zdania, nie odbiera mi człowieczeństwa. Stryj Aleksander tego nie mógł zrozumieć, bo nigdy nie stanął w takiej sytuacji. Powiedziałem mu to prosto w twarz. - Nie pojmiesz tego stryju – odparłem mu na zarzuty, a on mi na to odparł z oburzeniem. - Nie masz prawa pyskować Bertie’mu. Jest królem! Należy mu się szacunek, a ty mu ewidentnie nie okazałeś. Zawsze byłeś po jego stronie. To brak lojalności. - Wiem stryju, że nie powinienem tego był mu mówić Bertie’mu. - Masz szczęście, że on ci wybaczył i zapomniał o tych żenujących słowach, jakie padły z twoich ust. - Skąd wiesz stryju o treść rozmowy między mną a Bertie’m? - Jego osobisty sekretarz przekazał mi treść całej rozmowy. Dodając jeszcze jedno, że masz zakaz od króla opowiadani o tym, co zaszło w Berlinie, komukolwiek zarówno na płaszczyźnie prywatnej, jaki publicznej. Nie tylko z tego powodu przyjechał do mnie stryj Aleksander, ta sprawa była poważniejsza. W małżeństwie matki z lordem McMillanem pojawił się kryzys. Ona zaczęła uwodzić brata swego zmarłego męża, tego było za wiele. - Co takiego? – to były moje pierwsze słowa, gdy usłyszałem z ust stryja, że na oczach gości oraz jego żony, w jego domu, podczas pewnego przyjęcia moja matka flirtowała z nim. On tego nie chciał, ona nie mogła tego przestać. - Czy lord McMillan był na tym przyjęciu? - Nie pani Johns. To było powodem wielu plotek. Nikt je nigdy nie zdementował i nikt z mojej rodziny nie chciał tego robić. Wszyscy chcieli aby umarła śmiercią naturalną, stryj poprosił abym dla dobra relacji między moimi bliskimi zachował milczenie. Tak też zrobiłem, ale bolało mnie zachowanie matki. - Wracając do pan, sir relacji z królem Jerzym. Czy po tej nie przyjemnej rozmowie zamieniliście chodź słowo? - Owszem i to niejedno. Bertie przeżywał przed ceremonią koronacji niemałe napięcie. Elżbieta kierując się dobrem niego samego zaprosił mnie do pałacu Buckingham, bym porozmawiał z nim, podtrzymał go na duchu. Było to dla mnie dziwne, bo po sprzeczce, on nie chciał mnie w ogóle widzieć. Elżbieta poinformowała mnie o stanie Bertie’go, radząc bym nie naciskał na niego, jeśli nie chciał rozmawiać. Odprowadziła mnie do gabinetu i zapukała do drzwi, potem weszliśmy, a ona odparła – Bertie, Malcolm już jest. Zostawiam was we dwoje. Zostaliśmy sami w jego gabinecie, a mój rozbiegany wzrok, skupił się na pamiętnym zdjęciu z Balmoral. Bertie zobaczył to i skomentował – Byliśmy tacy beztroscy. Ty i ja. - Owszem byliśmy Bertie. - Ile bym dał Malcolm, by te czasy wróciły. Boże ile bym dał. Było mi żal mego kuzyna, króla ogromnego światowego imperium, które przededniu II wojny światowej było nad przepaścią. Chciałem go jakoś pocieszyć, serce mi się kroił, gdy na niego wtedy patrzyłem. Od ostatniej rozmowy miałem wiele żalu do niego, za niezrozumienie oraz reprymendy, jakie mi udzielił. W jednej chwili poszło to wszystko w zapomnienie, przestało się liczyć. - Bertie bardzo chciałbym ci pomóc. - Wiem Malcolm. Dla tego poprosiłem Elżbietę by cię wezwała. Wiesz, że chodzę na lekcje poprawnej wymowy do doktora Logue’a. - Wiem o tym Bertie. - Ja nadal myślę, że popełnię błędy podczas ceremonii koronacyjnej w Westminster Abby. Pomylę słowa przysięgi, zamilknę naglę, bo nie będę mógł wypowiedzieć pełnego zdania. Wczoraj płakałem, bo nie zrozumiałem nic z tego, co w raportach napisał mi premier Baldwin. Nawet nie przemówiłem do narodu w Boże Narodzenie przez radio BBC, jak czynił to ojciec. - Gdybyś nie był świadomy tego, co cię czeka, nie bał byś się tego. Będziesz dobrym królem, Bertie. - Wiesz doktor Logue’a powiedział mi to samo. - I miał rację. Z tego, co słyszę pomógł ci bardzo z twoim problemem. - Owszem Malcolm. Chodź jeszcze jest tak wiele do zrobienia. Z moją wymową, sprawami kraju i z Dawidem. Po tych słowach wrócił do naszej ostatniej rozmowy - Chcę cię przeprosić, za to co zaszło między nami podczas ostatniej rozmowy. Chodź nie zmienię stosunku negatywnego do zdarzeń z twoim udziałem, to w sposób, jaki wyraziłem się był niezbyt uprzejme. Mogłem jedynie użyć innych słów. - Z mojej strony „wal się” do ciebie było z mojej strony wysoce nie stosowne. - Ok., w porządku Malcolm. Puściłem to w niepamięć nie tylko, jako twój król, ale przede wszystkim twój kuzyn oraz przyjaciel. Obydwaj potem wybuchliśmy śmiechem, była to znak, że zapomnieliśmy o niedawnych żalach. Bertie nigdy nie zrozumiał mojego postępowania i faktu, że byłem gotów poświecić życie, za kogoś, kogo nie znałem. Zresztą zbliżała się data koronacji, on chciał bym był blisko niego. Nasze relacje były takie same jak przed moim wyjazdem do Niemiec. Rozdział VII cały
Posted on: Mon, 21 Oct 2013 06:30:14 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015