Było to dokładnie w dniu moich dwudziestych trzecich urodzin. - TopicsExpress



          

Było to dokładnie w dniu moich dwudziestych trzecich urodzin. Przyszedł złożyć mi propozycję, która miała zaważyć na dalszym moim życiu. Miał to być jeden z najwspanialszych prezentów, jaki kiedykolwiek mógłbym otrzymać. Wyjawił mi swój sekret, rysował przede mną wizję wspaniałego życia, które czeka na mnie, jest w zasięgu ręki. Opowiadał tak barwnie o urokach nie-życia, że uwierzyłem mu. Mogła to być moja szansa na zapomnienie tamtych oczu, tamtych rudych włosów i tego magicznego głosu, który ciągle mnie przyzywał do siebie... Mogłem zapomnieć o Sol i zacząć wszystko raz jeszcze. Lub żyć z otwartą raną w sercu przez następne tysiąclecia... Postanowiłem jednak zaryzykować. Jak się zapewne domyślacie Anthony był wampirem. Wybrał mnie na swojego syna i dziedzica wszystkich zdolności, jakich nauczył się przez setki lat swojego istnienia. A ja zgodziłem się na to. Moja przemiana w wampira była przeżyciem, którego nigdy nie da się zapomnieć. Anthony wpił swoje zęby w moją tętnicę, a ja poczułem, jak wraz z każdą kroplą krwi uchodzi ze mnie życie. Byłem bliski oszołomienia i utraty zmysłów. Choć wiedziałem ,ze umieram nie chciałem przerwać tego doznania. Kiedy wypił ze mnie prawie całą krew, zapytał raz jeszcze, czy chcę dostąpić zaszczytu przemiany w wampira. Leżąc w jego ramionach pragnąłem życia jak chyba nikt na świecie. Mgnienie chwili dzieliło mnie od śmierci. Wyszeptałem tylko ochrypłe „tak”. Wtedy podwinął swój lewy rękaw i zębami rozszarpał swój nadgarstek. Przystawiając go do moich ust rzekł – Niech się stanie! – i pozwolił mi pić. Przywarłem do niego łapczywie i w tym momencie przez mój umysł przemknęły miliony scen, tysiące myśli, setki uczuć. Nie należały one do mnie. To były jego myśli, jego uczucia, jego życie napełniające moje martwe ciało. Przeżyłem ekstazę nieporównywalną z żadnym ludzkim uczuciem. Nigdy potem, pijąc krew człowieka, nie czułem się tak cudownie, jak w tej jednej chwili. Dla mnie mogła trwać całą wieczność, jednak Anthony odjął swój nadgarstek od moich ust, a ja straciłem przytomność. Tak zaczęło się moje nie-życie jako wampira. Już przeszło trzydzieści lat trwam w tym stanie wciąż wyglądając jak dwudziestolatek. Anthony nauczył mnie wszystkiego, stał się nie tylko mym Ojcem-W-Ciemności, ale i prawdziwym ojcem, którego zawsze mi brakowało. Żyłem od zmierzchu do świtu, zaangażowałem się w życie społeczne wampirów, z czasem zyskałem sobie szacunek innych i przyjaźń Księcia, który dla wampirów jest wyrocznią i świętością. Jednak los zakpił ze mnie raz jeszcze... Często pomagałem Księciu i wykonywałem dla niego liczne zadania. To, kolejne a zarazem ostatnie, miało być po prostu jeszcze jedną, zwyczajną pracą dla klanu i Księcia. Gdzieś w mieście pojawił się nielegalny wampir – Dziecię-W-Ciemności przeistoczone bez wiedzy i zgody Księcia. Miałem je odnaleźć i zlikwidować oraz dowiedzieć się kto jest jego Ojcem-W-Ciemności. Do pomocy przydzielono mi „Młodego” – syna Księcia, niezwykle rozwydrzonego i rozpieszczonego, nieopierzonego wampira. I to był początek mojego końca. Znalezienie „nielegala” nie było trudne. Nie zacierał po sobie śladów, był nieostrożny i działał chaotycznie. Trafienie na jego trop zajęło mi niecałe dwie noce. Trzeciej nocy doszło między nami do konfrontacji. Odkryliśmy go w ciemnym zaułku podczas polowania, posilał się akurat jakimś człowiekiem. Był raczej niski i drobny, jego ciało okrywał wystrzępiony czarny płaszcz, a twarz skryta była w cieniu kaptura. Marcus – czyli „Młody” nie słuchając moich ostrzeżeń ruszył na niego, nie mając więc innego wyjścia podążyłem za nim, nie mogłem dopuścić, aby coś mu się stało. „Nielegal” był zwinny i poruszał się szybko, toteż unikał ciosów bez większej trudności, sam jednak nie atakował, próbował przedrzeć się przez nas i uciec. Stałem w pogotowiu gotowy zaatakować bądź ruszyć w pościg. Synek Księcia starał się za wszelką cenę pochwycić swoimi szponami ofiarę lecz nie udawało mu się, przez co wpadał w coraz większą złość. Wreszcie zahaczył jedną ręką o ciało nielegalnego wampira zadając mu ranę i zrywając mu z głowy kaptur. Wampir krzyknął przeraźliwie. Moim oczom ukazała się burza rudych loków, piegi na policzkach, te same oczy, usta... Niewiele myśląc rzuciłem się na Marcusa i przygniotłem go do ziemi nim zadał jej kolejny cios. Korzystając z okazji Sol Angelica przemknęła zwinnie między nami i uciekła w plątaninę uliczek. Musiałem się gęsto tłumaczyć dlaczego powstrzymałem mojego towarzysza od zabicia „nielegala” przez co zyskałem jedynie czujny, nieufny wzrok śledzący moje ruchy z uwagą. Marcus nigdy mi nie ufał i nie darzył szczególną sympatią przez zaufanie, jakim obdarzał mnie Książe. A ja nadal nie mogłem się otrząsnąć z tego co widziałem. To nie mogła być moja wyobraźnia – widziałem ją dokładnie, każdy milimetr jej twarzy zachowałem w pamięci, a tamta wampirzyca wyglądała dokładnie jak siedemnastoletnia Sol. Następnej nocy nie tracąc czasu na polowanie i posilanie się, wykorzystałem ten czas rozłąki z moim towarzyszem na odszukanie mojej ukochanej, z którą los rozdzielił mnie przeszło czterdzieści lat temu. Nie było to trudne, wampirzyca słabo znała miasto, nie wiedziała jak się po nim poruszać. Kiedy stanąłem naprzeciwko niej moje martwe serce odżyło na nowo uczuciami sprzed dziesięcioleci. Nie poznała we mnie dawnego Gabriella, lecz oprawce z wczorajszej nocy. Szaleństwo wyzierało z jej oczu, głód i żądza krwi kierowały jej ciałem. Minęło sporo czasu nim jej zagubione myśli odnalazły w pamięci mój obraz. Krwawe łzy spłynęły po moich policzkach, kiedy przytuliłem ją, osłupiałą, głodną i zagubioną. Zdobyłem dla niej krew, nakarmiłem i kazałem uciekać z miasta. Obiecałem odszukać ją w najbliższym czasie w lasach. Nasze spotkanie po latach musiało nieubłaganie się skończyć. Po kolejnych kilku dniach poszukiwania „nielegala” w mieście zakomunikowałem Księciu, że albo uciekł, albo został przez kogoś zabity. Cały czas czujne oczy Marcusa przypatrywały się każdemu mojemu działaniu. Książę przyjął moją wiadomość z żalem, ale zaakceptował ją i poniechał dalszych działań w tej sprawie. Odczekałem jeszcze kilka dni i wyruszyłem do pobliskich lasów, aby odszukać moją Sol. Postanowiłem, że już nigdy jej nie opuszczę i będę jej bronił przed Księciem i innymi wampirami. Nasze kolejne spotkanie przywróciło mi wszystkie wspomnienia, które tak głęboko chowałem na dnie serca. Sol Angelica była już jednak zupełnie inną osobą. Dziką, wystraszoną, z obłędem w oczach. Nie pamiętała prawie nic ze swojego poprzedniego życia. Zdołałem się dowiedzieć, że przemienił ją jakiś szaleniec, Malkavian zapewne, i przez te wszystkie lata mieszkała razem z nim ukryta głęboko w lesie, żywiąc się krwią zwierząt. Jednak pewnego razu Malkavian po prostu ją opuścił, a głód i szaleństwo przywiodły ją do miasta. Do mojego miasta... Przeznaczenie? Rozłączeni kochankowie znowu razem? Nie... parszywy dowcip losu... Chciałem z nią zostać, choć nie zachowywała się już jak moja mała siedemnastoletnia Sol. Przypominała niedostępne, dzikie zwierze, nie ufała mi i zapewne byłaby w stanie mnie zabić. Jednak te kilka dni, które spędziłem z nią, dały mi więcej, niż kilkadziesiąt lat wampirzej egzystencji. Sol zaufała mi i powoli uczyła się życia godnego człowieka, nie zwierzęcia. Uwierzyłem, że szczęście powróciło do mojej duszy. Dano nam niespełna trzy miesiące. Nie wróciłem już do Księcia, wolałem się łudzić, że zapomni o moim istnieniu i pozwoli spokojnie żyć u boku Sol. Pewnego zimowego dnia obudziliśmy się w towarzystwie kilku wampirów z mojego miasta. Byli oni najbardziej wyszkolonymi strażnikami Księcia. A wśród nich był i jego Syn-W-Ciemności z krzywym uśmiechem na twarzy. Opór był bezskuteczny. Związano nas i przetransportowano do Księcia. Wkrótce miał się odbyć sąd. Po mojej stronie stawił się Anthony, mój Ojciec-W-Ciemności. Znał on moją historię z Sol i starał się przekonać Księcia, że nie dopuściłem się niesubordynacji i zdrady, tylko owładnęła mną chwilowa słabość. Moim oskarżycielem był Marcus, który robił wszystko, abym poniósł najwyższy rodzaj kary – śmierć. Jednak śmierć byłaby dla mnie nagrodą w stosunku do kary, jaką mi wymierzono. Książę ogłosił swój wyrok – Sol Angelica zostanie skazana na śmierć poprzez spalenie, a nauczką dla mnie na przyszłość miało się stać wykonanie wyroku na mojej ukochanej. Serce pękło mi na milion kawałków, gdy usłyszałem czego mam dokonać. Sol zdawała się niczego nie rozumieć, jej szalone oczy błądziły po zebranych w sali wampirach i błagały o kroplę krwi. Tymczasem miała odbyć się egzekucja... Cała społeczność wampirów zebrała się wokół pala, do którego przywiązano krzyczącą Sol Angelicę. Pochodnia już płonęła w ręku synalka Księcia, którego twarz szpecił grymas ironicznego, triumfującego uśmieszku. Wpatrywałem się bezwiednie w twarz Sol, w twarz kobiety, którą kochałem nad własne życie. I postanowiłem zginąć razem z nią. Odmówiłem przyjęcia pochodni, zacząłem krzyczeć i rzucać się na wszystkich stojących obok mnie. Wyczerpany, bez krwi, bez siły i nadziei szybko zostałem zdominowany przez parszywą bestię, Marcusa. Wszystko we mnie krzyczało, cała moja jaźń wiła się z bólu, ale ciało robiło to, co chciał ten smarkacz. Chwyciłem pochodnię i zbliżyłem ją do ciała Sol. Jedynie moje oczy wyrażały ogrom bólu i rozpaczy, jaki wówczas przeżywałem. Sol krzyczała, a ja odrzuciłem pochodnię dopiero wtedy, gdy całe jej ciało płonęło. Jej wykrzywiona strachem i bólem twarz stoi mi przed oczami nawet teraz... Płakałem krwawymi łzami, ostatnimi kroplami krwi, jakie pływały jeszcze w moich żyłach. Gdy po jej ciele został jedynie popiół odzyskałem władzę nad moim ciałem. Padłem na kolana i krzyczałem... Na sali panowała martwa cisza przerywana jedynie okropnym rechotem książęcego Syna-W-Ciemności. I wtedy wpadłem w szał. Anthony opowiedział mi później, że jednym długim skokiem dopadłem do Marcusa i ogromnymi szponami oderwałem mu od tułowia głowę. Wówczas zaczęła się wrzawa i szamotanina, jednak mój Ojciec-W-Ciemności pomógł mi wydostać się stamtąd. Sam naraził się Księciu i skazał się na banicję i Krwawe Łowy. Mnie też czeka to samo. Wszystkie wampiry w mieście polują na mnie. Anthony ma jeszcze szansę uciec gdzieś daleko. Ale mnie dopadną prędzej czy później... * Żadnego z pięciorga osób siedzących w sali Szpitala Psychiatrycznego pod wezwaniem Św. Antoniego nie zdziwił widok spływających po policzku młodego mężczyzny kropel krwi. Jego oczy płonęły bólem i nienawiścią. - Dlatego postanowiłem przyjść tutaj. Nie pozwolę się dotknąć żadnej parszywej pijawie. Zrobiłem dla nich już dość, nie dam im teraz satysfakcji z zabicia mnie i wypicia mojej krwi. Drodzy przyjaciele, rozchmurzcie się. Dzisiejszego ranka pierwszy raz od wielu dni zaświeci słońce. - Ale przecież słońce zabija wampiry... Co będzie z Tobą, kiedy nadejdzie dzień?... Jak się lekarze dowiedzą, że jesteś... - Przecież im powiedziałem, mój drogi. Słońce będzie dziś mym przyjacielem, nie wrogiem. Będzie ukojeniem... Będzie lekiem na całe moje chore życie... Gabriell zsunął się cicho z łóżka. Łzy zaschnięte na jego policzkach tworzyły krwawy wzór. Podszedł bezszelestnie do zakratowanego okna i otworzył je na oścież. Mroźne, zimowe powietrze zalało całą salę. Chmury przysłaniające niebo rzedły coraz bardziej, na dworze robiła się szarówka. Gabriell stał wyprostowany, czekając na nieuniknioną chwilę szeptał coś niedosłyszalnie dla pacjentów. Pięć par oczu wpatrywało się w niego, pięć par załzawionych, smutnych, współczujących oczu... Gdy pierwsze promienie porannego słońca przebiło się przez najrzadszą warstwę chmur na twarzy pięknego wampira pojawił się uśmiech. Nie trwało to długo. Gabriell nie wydal najmniejszego odgłosu, po prostu rozpłynął się w oślepiającym blasku słońca, które spowiło jego ciało i pozostawiło po nim pył, który wraz z mroźnym wiatrem wyleciał przez okno. Ktoś w sali zaszlochał... Za oknem dało się słyszeć szczęśliwy śmiech pary nastolatków... A może to tylko wiatr zawył w konarach drzew?... KONIEC Macie całość :) później dodam jeszcze jakąś ;)
Posted on: Sun, 03 Nov 2013 11:57:56 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015