CO NAM ZOSTAŁO Z TAMTYCH LAT - krótka refleksja o dialogu - TopicsExpress



          

CO NAM ZOSTAŁO Z TAMTYCH LAT - krótka refleksja o dialogu społecznym Trzydzieści trzy lata temu, po lipcowych strajkach w Lublinie, Świdniku, Tarnowie i innych miastach na południu Polski, rozpoczęła się batalia na Wybrzeżu o wejście z pobocza na główną drogę do wolności. Trzech młodych stoczniowców, Jerzy Borowczak, Bogdan Felski, Ludwik Prądzyński, pod kierownictwem doświadczonego już opozycjonisty, Bogdana Borusewicza, we wczesnych godzinach porannych 14 sierpnia 1980 roku wywołali strajk w Stoczni Gdańskiej im. „Lenina” który zmienił historię Polski, Europy i znacząco przyczynił się do zmiany układu sił na świecie. Nie to wydarzenie historyczne jest przedmiotem tej refleksji, lecz kondycja dialogu społecznego, który był podstawą osiągnięcia w sierpniu 1980 roku, kompromisu i porozumienia. Wówczas partnerem strony społecznej, czyli strajkujących robotników, było tylko państwo, które w tamtym systemie politycznym występowało również w roli pracodawcy. W demokratycznym państwie, w którym żyjemy od 24 lat, głównymi ustawowymi partnerami dialogu w sferze społeczno gospodarczej są; związki zawodowe, organizacje pracodawców i oczywiście rząd. Chciałoby się uzyskać odpowiedź, co nam dzisiaj pozostało z tych dni sierpniowych, z tych marzeń o partnerskim dialogu społecznym, który tworzy podmiotowość, ale i równość oraz współtworzy sprawiedliwość społeczną. Bezpośrednim impulsem skłaniającym do tych refleksji, przy kolejnej rocznicy wybuchu strajków sierpniowych, jest zapowiadana przez NSZZ "Solidarność", na jesień, fala społecznych protestów. Pojawiają się momentalnie dwa fundamentalne pytania. Czy protesty te znajdują uzasadnienie w sytuacji społeczno-ekonomicznej AD2013 oraz jaka będzie, jeśli rzeczywiście dojdzie do strajków, siła ich rażenia? Odpowiedź na pierwsze pytanie nie wydaje się taka oczywista. Nie można jednak uznać za bez znaczenia, faktu, że pracodawcy mają przewagę nad pracobiorcą, szczególnie przy wysokim bezrobociu. Jasne jest, że ci pierwsi zwyczajnie wykorzystują sytuację na rynku pracy i proponują w stopniu nieuzasadnionym ekonomicznie, umowy zlecenia, bądź umowy o dzieło, niesłusznie nazywane potocznie "umowami śmieciowymi", bądź zatrudniają bez żadnej umowy, szczególnie młodych ludzi, np. studentów oraz oferują zbyt często płacę minimalną. Korzystają też, jak się wydaje, z propagandy "kryzysu", by jeszcze bardziej zracjonalizować koszty siły roboczej. Inną negatywną konsekwencją obecnego momentu na rynku pracy jest fakt, iż coraz powszechniej pracodawcy ignorują prawa pracownicze, a wynika to ze słabości związków zawodowych i strachu ludzi przed zwolnieniem. Odnosi się wrażenie, że za mało pracodawcy poszukują „rezerw” w doskonaleniu zarządzania, bądź stosowaniu nowych technologii, podnoszących efektywność pracy, a zbyt arbitralnie starają się szukać tych rezerw w „czynniku ludzkim”. Działa więc naturalny rodzaj sprzężenia zwrotnego - im bardziej pracownicy boją się dopominać o własne prawa, tym większa skłonność pracodawców do ich łamania; im częściej prawa te są łamane, tym większy strach. Tym samym koło tworzące frustracje i irracjonalne postawy zamyka się. Natomiast związki zawodowe, niestety, uległy szantażowi "rzeczywistości kryzysu" i tkwią w stanie paraliżu od co najmniej trzech lat i nie potrafią dostosować się ze swoimi działaniami do czasów w których racjonalna rozwaga powinna wyprzedzać „odważny” radykalizm. Ten brak równowagi jest konfliktogenny i może zakończyć się, wcześniej czy później, wybuchem społecznego niezadowolenia, które niekoniecznie musi mieć swoje racjonalne uzasadnienie. No właśnie, i tu pora odpowiedzieć na drugie pytanie. Jaka będzie skuteczność akcji społecznych protestów zapowiadanych na jesień? Choć sytuacja ekonomiczna większości rodzin jest coraz gorsza, szczególnie rodzin w których nikt nie ma pracy, a państwa zwyczajnie nie stać na ich socjalne zabezpieczenie, to jednak wydaje się, że mentalnie nie jesteśmy przygotowani do radykalnych działań sądząc, że może być jeszcze gorzej. Ten polski fatalizm, od którego silniejszy jest chyba tylko rosyjski, każe nam znosić wyzysk pracodawców, jałowość państwa, coraz bardziej oczywistą niesprawiedliwość "wymiaru sprawiedliwości" i wiele innych patologii życia publicznego. Taki stan ducha i umysłu sprawia, że wszystkie dotychczasowe strajki i demonstracje w III Rzeczypospolitej odbywały się na „pół gwizdka”. Brak było determinacji i siły woli, które cechowały robotników w roku 1980, bo i warunki są nieporównywalne. Paradoks polega na tym, że obecnie jesteśmy członkami Unii Europejskiej, żyjemy w państwie demokratycznym, a jednocześnie coraz dotkliwiej towarzyszy nam świadomość, że bardzo niewiele, albo zgoła nic, od nas nie zależy. Wtedy, w 1980 roku, zło było jasno zdefiniowane i konkretne - komunizm i ZSRR. W związku z tym jasno sprecyzowany był też cel: obalić komunę i uniezależnić się od wschodniego „wielkiego brata”. Kiedy to już nastąpi, znajdziemy się w raju społecznej utopii. Dzisiaj „potwór”, będący ucieleśnieniem zła, jest bardziej abstrakcyjny, trudno uchwytny, rozpuszczony w otaczającym nas świecie. Z kim walczyć? Z państwem, Unią Europejską, Donaldem Tuskiem? Ludzie podświadomie czują, że to tylko fasady. Dlatego i protesty takie mało zdecydowane. Przypomina to nieco boksera na ringu, któremu zawiązano oczy. Jak walczyć, w jaki sposób wyprowadzać ciosy, kiedy nie widzi się przeciwnika? A może przeciwnika w ogóle nie ma na ringu? Taki też będzie skutek tej akcji, gdzieś tam zostanie wyprowadzony, ale i przypadkowy cios i na tym będzie koniec. Władze "Solidarności" powinny dokładnie zdiagnozować rzeczywistość i odpowiedzieć na powyższe pytania, zanim ogłoszą strajk generalny, bądź wyprowadzą ludzi na ulice. Ułańska fantazja nie może wziąć góry nad racjonalnym namysłem. Zanim to nastąpi, trzeba związkowców i pracowników edukować, wyjaśniać skomplikowane procesy ekonomiczne, społeczne i kulturowe zachodzące we współczesnym świecie. Ja wiem, że o wiele łatwiej napisać kilka haseł, rozdać demonstrującym i pomaszerować na Warszawę. Protest społeczny to ostateczność w demokratycznym państwie. Zanim ogłosi się strajk okupacyjny lub zanim wyjdzie się na ulice, powinno się wiedzieć, z kim i o co się walczy. Byłoby jednak wielkim uproszczeniem przenoszenia „win” tego nabrzmiewającego konfliktu na pracodawców i związki zawodowe. Nie można nie wskazać na istotnego partnera, może najistotniejszego, bo kreatora warunków i zasad, czyli rząd. Klucz tkwi w barku autentycznych reform państwa oraz braku autentycznego dialogu społecznego, wspierania rozwoju społeczeństwa obywatelskiego. Zaniechania reformowania państwa, w tym między innymi; pozostawione nadmierne przywileje emerytalne niektórych grup zawodowych, przy koniecznym przecież podniesieniu wieku emerytalnego, zamiar nacjonalizacji 280 miliardów złotych pieniędzy obywateli zgromadzonych w prywatnych funduszach emerytalnych, nie dokończona prywatyzacja umożliwiająca nepotyzm w obsadzaniu stanowisk, podwyższanie długu publicznego, lista jest dłuższa, wszystko to tworzy jak najgorszy odbiór społeczny, przyczyniający się do podważania zaufania obywateli do państwa i wizerunku władzy publicznej. Rząd natomiast żyje złudzeniami niskich kosztów ciągle emitowanych obligacji. Takimi złudzeniami żyły też rządy greckie, do czasu, choć na szczęście sporo nam do tej greckiej tragedii brakuje. Chronicznym deficytem jest brak autentycznego dialogu społecznego. Aby go uzasadnić mogę odwołać się do pewnych symbolicznych zachowań. Piotr Duda, po objęciu przewodnictwa nad NSZZ „Solidarność”, chciał autentycznie, tak mi się przynajmniej wydaje, odpartyjnić związek. Zadeklarował publicznie dialog i chęć szybkiego spotkania z premierem rządu, ale jako partner społeczny, a nie poddany „jego premierowskiej mości”. Do dzisiejszego dnia przewodniczący Duda nie dostąpił „zaszczytu” stanięcia przed obliczem premiera, natomiast doczekał się retorycznej figury ze strony premiera, wygłoszonej z trybuny sejmowej, porównującej go do pętaka. Taki to obraz definiuje nam jakość dialogu, stosunek do partnera społecznego, ze strony rządu. Można by spuentować tą arogancję premiera powiedzeniem „kto sieje wiatr ten zbiera burze”. Natomiast w zapowiedzi strajku generalnego na wrzesień, u przewodniczącego Piotra Dudy, w tym kontekście, nie trudno dostrzec elementy urażonej ambicji. Na zakończenie należy zdecydowanie i jasno podkreślić. To w rękach rządu są główne instrumenty, wymagające oczywiście wsparcia przez większość parlamentarną. Brak reformowania kraju doprowadza do zagubienia społecznego, do tego irracjonalnego rzucania się na niewidomy szaniec przez związek zawodowy mający ograniczoną, mówiąc najdelikatniej, bazę społeczną. Rząd z kolei karmi się złudzeniami, że społeczeństwu można różnymi sztuczkami propagandowymi zasłonić realne problemy. Każdy człowiek, każda rodzina jest sobie „rządem” i „ministrem finansów” bo każdy musi dzielić tylko co ma. Każda rodzina musi się kierować racjonalnymi przesłankami w planowaniu swoich budżetów. Każda polska rodzina widzi, a jeżeli nie widzi to czuje, że tej racjonalności brakuje rządowi, że przeciekają dziesiątki miliardów na różne przywileje emerytalne wpływowych grup zawodowych, że nie racjonalizuje się całych obszarów życia gospodarczego i społecznego, że wciąż państwo bawi się w managera w znacznej części gospodarki, a nie powinno. Jeżeli rząd nie zda sobie sprawy z tych błędów i nie zejdzie z tej ścieżki ułudy, ale też arogancji, to będziemy nadal tkwić w tym trójkącie niemocy społecznej i wzajemnego klinczu, które będą tylko pogłębiać brak zaufania i podnosić temperaturę społecznych napięć. Natomiast marzenia z Sierpnia 1980 roku, o dialogu społecznym, o podmiotowości, pozostaną w sferze marzeń. Henryk Sikora
Posted on: Wed, 14 Aug 2013 07:26:14 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015