Nareszcie znalazłem chwilę wolnego czasu, żeby opisać całą - TopicsExpress



          

Nareszcie znalazłem chwilę wolnego czasu, żeby opisać całą wyprawę. Co się działo, jak ja wszystko widzę i jak całą wyprawę zapamiętam ;-) >Trip Dookoła Polski oczami Tomka< Zacznijmy od listopada 2012 roku. Wtedy to właśnie padł pomysł na Trip dookoła Polski. Wiedziałem, że będzie bardzo dużo załatwiania, pukania od drzwi do drzwi. Dało mi to ogromną szkołę życia jak postępować aby coś załatwić. Czas na samą wyprawę. Dzień startu był bardzo emocjonujący. Na plac przyszło nas pożegnać zdecydowanie więcej ludzi niż się spodziewałem. Było to bardzo miłe i z tego miejsca chciałem wszystkim bardzo serdecznie za to podziękować. Na facebooku z dnia na dzień przybywało "fanów"/ osób które interesują się całą akcją. Naprawdę jestem z tego strasznie zadowolony i wdzięczny za te wszystkie pozytywne komentarze. Miło mi było, że rzucony pomysł zainteresował tak wielu ludzi. Sama wyprawa przebiegała bardzo różnie. Pierwszego dnia przejechaliśmy 230 km, sam nie wiem jak my to zrobiliśmy, z tymi przyczepkami. Może sił dodawało nam to, że tyle ludzi nas wspiera. Drugiego dnia "dolna część placów" odpadała nam, ale zapał z poprzedniego dnia nie opadł. Niestety tego dnia pojawiły się ogromne problemy. Najpierw trasa, troszkę się pogubiliśmy. Niestety droga wyglądała tak, że na początku jadąc piękną drogą asfaltową trafialiśmy na polbruk, potem na szutrową nawierzchnie a skończyliśmy na polu i w lesie. Ale to był dopiero początek. Przyczepka się rozwaliła, użyliśmy części zastępczej, którą miał Bartek, następnie znowu rozwaliła się ta sama część, musiały wystarczyć paski ściskowe… Po dojechaniu do Sopotu, jakiś kilometr od molo rozpadła się Bartka przyczepka. Nie można było kontynuować jazdy. Wtedy była chwila załamania, nie wiedzieliśmy czy wracać czy nie. Z jednej strony jak tak ma wyglądać dalsza jazda to lepiej nie jechać dalej, z drugiej strony powrót do domu byłby najgorszą rzeczą jaka moglibyśmy zrobić. Śmiechu i wstydu nie mógłbym znieść. Za dużo poświęciłem, żeby 2 dnia się poddać. Po prostu nie można było wrócić. Jedyna opcja to przyjazd samochodu z domu. Na szczęście bardzo ogarnięci ludzie w postaci Krzysztofa oraz mojego taty wymyślili w jaki sposób zamocować te przyczepki. Skończyliśmy je naprawiać o 1:30. Mieliśmy nadzieje, że to będzie najgorszy dzień, na szczęście się już skończył. Następnego dnia wyruszyliśmy z nadzieją, że wszystko będzie już dobrze. Wyjazd z 3 miasta nie okazał się jednak taki łatwy jaki byśmy chcieli. Wjechaliśmy przypadkiem na drogę szybkiego ruchu, na której nie można było poruszać się rowerem. Trzeba było ją opuścić. Zdecydowaliśmy się na drogę boczną, która jak się później okazało po chwili się skończyła i znowu wylądowaliśmy na łące. Aby dostać się jednak do tej drogi musieliśmy najpierw pokonać 2 albo 2,5 metrowy płot z siatki. Gdy przerzuciliśmy sprzęt okazało się, że te przyczepki nie są jednak takie stabilne. Przepakowaliśmy połowę sprzętu do plecaków, które poprzedniego wieczora przywieźli nam z domu (dobrze, że oddaliśmy część sprzętu, który mieliśmy nadzieję, że nie będzie potrzebny). Udało się wydostać z 3 miasta, ominąć tą drogę szybkiego ruchu i jak już w końcu zaczęliśmy jazdę "na poważnie" zatrzymaliśmy się w Nowym Dworze Gdańskim w Biedronce aby zrobić zakupy na kolacje. Bartek został okradziony z portfela. Niestety pieniędzy nie odzyskał, ale dokumenty wróciły do niego 2 dni później, szkoda tylko, że już wszystko było zablokowane. Kolejne dni było na szczęście lepiej. Niestety Bartek narzekał na kolano. Denerwowało mnie to, ale nic nie mówiłem. Denerwujące jest słyszeć narzekanie na wszystko. Byłem przygotowany psychicznie na bardzo ciężką wyprawę, taka właśnie okazała się ta. Przejechaliśmy mazury, zaliczając po drodze jedno z najważniejszych jezior w Polsce. Dalej pojechaliśmy w stronę granicy z Ukrainą i Białorusią. Po drodze spaliśmy praktycznie nad samym Bugiem. Sołtys okazał się bardzo miłym człowiekiem. Miał dość dużego psa, opowiadał, że miał takie dwa, ale bobry żyjące na tamtych terenach w ogromnych ilościach, były dla niego mordercze i zagryzły go. Trochę ten fakt był przerażający zwłaszcza, że sołtys stwierdził, że jak się położymy spać to będziemy słyszeć jak "krwiożercze bobry" skaczą do wody. Ale jak już udało się uniknąć spotkania z bobrami to miałem nadzieje, że wszystko na trasie da się pokonać. Tereny wschodnie na pewno zostaną mi bardzo długo w pamięci. Bieda na tamtych terenach jest naprawdę ogromna. Życie tam wygląda zdecydowanie inaczej niż na północy kraju. Kolejne dni mijały szybko. Niestety pierwszy raz pogoda zaczęła się psuć, padało 3 dni z rzędu. Było to strasznie frustrujące, ale jak się później okazało to były jedyne 3 deszczowe dni w całym tripie. Po pierwszym dniu w górach, a konkretniej na podgórzu doszliśmy do wniosku, że z pewnością nie damy rady jechać w górach. Zdecydowaliśmy zmniejszyć dystans poprzez przycięcie gór. Byłaby tam wędrówka piesza a nie jazda ponieważ napotykaliśmy góry pod które ciężko było podejść a co dopiero podjechać. Pierwsza noc po tym jak wymęczyliśmy się podjazdami okazała się bardzo miła. Trafiliśmy na przemiłego człowieka. Zaserwowano nam 2 daniowy posiłek, dodatkowo zjedliśmy jeszcze ciepły własnoręcznie pieczony chleb z własnoręcznie robionej mąki, dodatkowo posmarowane własnoręcznie robionym smarowidłem nazwanym "czekodżem". Sołtys u którego spaliśmy pokazywał sztuczki karciane, zagrał ze mną w szachy i układaliśmy kostkę Rubika. Naprawdę bardzo miło wspominam ten wieczór. Pod Krakowem rozdzieliliśmy się z Bartkiem, głównie z różnicy poglądów, ale częściowo również przez jego ból kolana. Ja dojechałem dzień później do Raciborza, gdzie czekała na mnie rodzina i profesjonalny masarz u jednego ze sponsorów tripu. W Raciborzu spędziłem prawie cały dzień bo byłem tam od 12:15. Kolejne dni wyprawy były super. Bardzo mile wspominam praktycznie wszystkich, których spotkałem na trasie. Bardzo miło mnie goszczono. Jechałem sporo szybciej, niosło mnie również to, że do domu coraz bliżej. Nocka tu, nocka tam i już byłem w Szczecinie. Dzięki koleżance Karolinie Surówce, która udostępniła mi swoje mieszkanie mogłem spędzić noc na łóżku. Dzień wcześniej również spałem na łóżku u znajomych rodziców Maksa. Ze Szczecina do Kołobrzegu dotarłem dość szybko. Już nie mogłem się doczekać powrotu do domu. Rano wstałem i czekałem na Krzysztofa, który przyjechał pociągiem abyśmy mogli razem pokonać ostatnie trochę ponad 100 km. Jechało z nim się bardzo dobrze, narzucał dość wysokie tempo, ale ambicja nie pozwalała mi powiedzieć, że jedziemy za szybko i żeby zwolnił ;) Wjazd do Sławna okazał się świetny, na placu czekała ogromna część rodziny, znajomi, media, a nawet osoby, których nie znałem. Przywitano mnie szampanem i konfetti. Było super. Każdemu zdecydowanie polecam taki trip. Jest można zobaczyć tak wiele rzeczy, że trzeba by siedzieć i pisać ze dwa tygodnie o całej wyprawie. Jeśli ktoś chciałby coś więcej się dowiedzieć/jakieś szczegóły wyprawy to zapraszam osobiście, bardzo chętnie opowiem, bo zapewniam, że to dopiero wierzchołek góry lodowej opowieści ;) Mimo tego, że przejechałem 3 tysiące kilometrów, a nie jak zaplanowałem 3 750, z różnych powodów dystans się zmniejszył. Jestem zadowolony z tego co zrobiłem i jestem przekonany, że zostanie mi to na długie lata.
Posted on: Sat, 27 Jul 2013 12:35:29 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015