Obiecany cykl pierścieniami Po żegnanie Jesieni /cykl/ - TopicsExpress



          

Obiecany cykl pierścieniami Po żegnanie Jesieni /cykl/ bliższym mi niż matka, poetkom Albinie Kajzer i Wiesławie Siekierce * Kobiety wznoszą domy w szczęście, w nadzieję, jasne. Przychodzą wilki, gnomy piekło, tutaj, przepastne otwierają szeroko, na co potrzebne, komu. Wbrew obcym (jest strach) krokom kobiety wznoszą domy. * Naszych matek i babek losy. Piszmy historię gorzką, potworną nawet, wprost, nie ideologię. Dzieje? Co dzień pisane – dzienniki, zdjęcia skrawek – ocalone – nam znane? – naszych matek i babek. * Matka na marskość, sama… Nie było nas wtedy przy niej. Będzie na nieb polanach. Niebo nas, piekło przyjmie? Skarga, żal zły, ambicje dopisywały dramat. Wybrałbym dziś bądź fikcję. Matka na marskość. Sama. * – Piekło kobiet to starość – pisze La Rochefoucould. Nic z nikąd? Miłość marność? Kochać, tu, w ciemno, trudno? Kochają nas, błądzących (skrywany słabość w hardość), nas, pierwej odchodzących. Piekło kobiet to starość. * Miała szczuplutkie dłonie z plameczkami. Nie drżały. Nie mówiła: Śmierć, koniec. Oczy jeszcze biec chciały do miejsc kochanych, blisko. Widząc w okna wyłomie świt w słońcu miała wszystko. Miała szczuplutkie dłonie. * – Bezimienną? Numerem? Lepiej niż my żył tam pies. Trudno być w lęk bohaterem, siostrą więc była mi wesz. Niosłam imię za druty: Sara, Joanna, Ellen. Świat? Gardził – biegł, na skróty – bezimienną, numerem. * Sama w sercu gułagu. – Gdie Bog wasz, niebo? Wot ad! Sierota, niosłaś bratu ćwierć chleba. Tyle byt wart. Umarł Grześ w mrozy grudnia… W poleskim lesie jagód czerń, smak – Zapomnieć trudno. Sama w sercu gułagu. * Bądź, matko polska, matko moja żydowska, w lasów bezmiarze romska, Papuszo w dukty grząskie, germańska bądź, rosyjska, w żar napalmu laoska, skądkolwiek jesteś, bliska, bądź. Moja matko polska… * Nad grobem. Patrzysz. W młodość. Wasze wiersze z tęsknoty. Upodlenie, moc, godność mieszają się, powroty w było na Dobre Kresy, Syberii cierń. Skąd podłość. Sumień gnilne procesy. Nad grobem. Patrzysz. W młodość. * Dziewięćdziesięcioletnia. Szczupła. Żywa za dwie. I dzisiaj (wiek) pamięta, strach nocą, Wołynia krew. – Chciałam żyć, więc uciekłam. Każdy chciał. – w czerni kwietnia milknie – Znam bezmiar piekła. Dziewięćdziesięcioletnia. * – Nie, starość nie jest dobrą – mówi nie kryjąc żalu (życia długiego podgląd) – Jest stypą w karnawale. Gorszy ból czy czekanie? Dziś sama domykam krąg. Głupie innych kochanie. Nie, starość nie jest dobrą. * Schorowane, znękane doświadczeniami bytu tu, obce, niekochane, w ścianach bez w słońcu świtu, w domach podłej starości, tak dawno zapomniane (nie koryguj ostrości) schorowane, znękane. * Grzebią dzieci, wbrew prawu natury; w dukt cmentarzy idą. Jest śmierć łaskawą gdy synów żegnać każe? Czasem skarga: – «Dlaczego» – Boże! – płacz wzbiera nawą. Próżno sprawiedliwego… Grzebią dzieci, wbrew prawu. * Po żegnanie Jesieni. A przecież się nie kończy zapisane w kamieniu, pamięci, w cieniu słońca. Pamiętam i dziś dłoni jej żyłki, troski cienie. Kwitła, w siwiźnie skroni. Po żegnanie Jesieni. (Wrocław, kwiecień / 20 czerwca 2013)
Posted on: Thu, 04 Jul 2013 18:56:10 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015