Polacy rozgrzeszają Polaków Działalność Rady Ochrony Pamięci - TopicsExpress



          

Polacy rozgrzeszają Polaków Działalność Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa poczyniła wiele szkód. Narzuciła ona heroiczną wizję udziału Polaków w II wojnie światowej i sabotowała inicjatywy mniejszości narodowych – pisze socjolog II wojna światowa oraz późniejsze wysiedlenia, przesiedlenia i migracje zamieniły wielokulturową II Rzeczpospolitą, gdzie mniejszości narodowe i etniczne stanowiły 1/3 populacji, w kraj prawie homogeniczny narodowo. Etniczna polityka władz PRL znacząco tę homogeniczność zwiększyła. III Rzeczpospolita utrzymała ten status, mimo powolnego napływu nowych imigrantów. Wedle danych Narodowego Spisu Powszechnego Ludności i Mieszkań z 2002 roku tylko 1,2% respondentów zadeklarowała narodowość niepolską. W przypadku kolejnych 2% nie udało się ustalić narodowości. 96,7% badanych określiło swoją narodowość jako polską. Choć wyniki były i są kwestionowane przez wielu liderów mniejszości i socjologów, których szacunki liczebności odmiennych etnosów są wyższe, to dane te potwierdzają powszechne odczucie, że PRL, a później III Rzeczpospolita stała się krajem, o którym marzyli członkowie narodowej demokracji – państwem jednego narodu. Tworzeniu nowych podstaw prawnych i ustrojowych III Rzeczpospolitej towarzyszyły starania o zapewnienie praw i wolności grupom, które stanowią mniejszość społeczeństwa, a wyróżniają się odmienną kulturą, obyczajami, tożsamością narodową czy religią. Wyrazem tego była Konstytucja z 1997 roku, w której w art. 35 wprost napisano, że Rzeczpospolita Polska „zapewnia obywatelom polskim należącym do mniejszości narodowych i etnicznych wolność zachowania i rozwoju własnego języka, zachowania obyczajów i tradycji oraz rozwoju własnej kultury”. W art. 27 zaś zapisano, że choć językiem urzędowym jest język polski, to „przepis ten nie narusza praw mniejszości narodowych wynikających z ratyfikowanych umów międzynarodowych”. Polska podpisała szereg umów dwustronnych z sąsiadami, zawierających klauzule dotyczące mniejszości narodowych, a także ratyfikowała Konwencję ramową Rady Europy o ochronie mniejszości narodowych. Te ogólne ramy trzeba było jednak wypełnić treścią. Miała temu służyć ustawa o mniejszościach narodowych i etnicznych. Prace nad nią trwały kilkanaście lat. Była systematycznie blokowana. Środowiska prawicowe traktowały ją jako zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa. Nawet jej gorący adwokat – Jacek Kuroń – nie był w stanie nakłonić posłów do uchwalenia ustawy. Stopniowo jednak postawy ludności ulegały zmianie. Zwiększająca się otwartość państwa, wymiana turystyczna i handlowa, globalizacja kulturowa i ekonomiczna osłabiały obawy społeczeństwa polskiego. Postawy wobec mniejszości oraz innych narodów systematycznie się poprawiały. Dzięki temu udało się w końcu, po kilkunastu latach wznawianych i przerywanych prac - 6 stycznia 2005 r. - uchwalić ustawę o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym. Przyjęte rozwiązania prawne uchodzą za bardzo dobre. Powołano Komisję Wspólną Rządu i Mniejszości Narodowych jako organ opiniodawczo-doradczy Prezesa Rady Ministrów. Dzięki zapisom ustawy w Polsce pojawiły się gminy z dodatkowymi nazwami w języku mniejszości (niemieckim, kaszubskim, litewskim i łemkowskim) oraz z językiem pomocniczym (niemieckim, kaszubskim, białoruskim i litewskim). Państwo finansuje nauczanie języka oraz w języku mniejszości, a także różnorodne projekty kulturalne i społeczne. Wydawać by się mogło, że długa epopeja została zakończona i żyjemy w kraju, gdzie zarówno prządek prawny, jak i postawy społeczeństwa zapewniają nielicznym członkom mniejszości możliwość spokojnego zachowania i rozwoju tożsamości narodowej. Wielu chciałoby widzieć III Rzeczpospolitą jako kraj otwarty, kultywujący tradycję kraju bez stosów, swoistą zieloną wyspę tolerancji wobec mniejszości narodowych i etnicznych na mapie Europy. Nic bardziej mylnego. Przede wszystkim zauważmy, że państwo polskie uznaje oficjalnie 9 mniejszości narodowych, czyli takich, które mają „zagraniczną ojczyznę” (białoruską, czeską, litewską, niemiecką, ormiańską, rosyjską, słowacką, ukraińską, żydowską) i 4 mniejszości etniczne (karaimską, łemkowską, romską, tatarską). Ponadto państwo chroni język regionalny kaszubski. Kaszubi nie są zatem w świetle prawa mniejszością, ale korzystają z części praw zapisanych w ustawie jako obywatele polscy posługujący się językiem kaszubskim. Poza ustawą pozostawiono liczne grupy etniczne, motywując to w rozmaity sposób. Pominięto nowych imigrantów (np. Wietnamczyków, Czeczenów, Greków i Macedończyków) jako społeczności nie związane tradycyjnie z ziemiami polskimi, a zatem nie zasługujące na specjalną ochronę ze strony organów publicznych. Mimo zgłaszanych postulatów także Ślązacy nie zostali uznani za mniejszość etniczną, gdyż ustawodawca potraktował ich jako grupę etniczną współtworzącą naród polski, podobnie jak Górale Podhalańscy czy Wielkopolanie. Decyzja ta do dziś budzi emocje, zwłaszcza wśród członków i sympatyków Ruchu Autonomii Śląska. O ile decyzja o pozostawieniu Ślązaków poza ustawą wydawała się racjonalna przy jej tworzeniu, to dziś, wobec przemian społecznych i ożywienia różnych środowisk chcących kultywować śląską tożsamość, wymaga ponownego przemyślenia. Optymalne wydaje się uznanie mowy ślązaków – po standaryzacji, czyli ujednoliceniu zasad pisowni, słownictwa itd. – za język regionalny, podobnie jak to jest w przypadku Kaszubów. Obie grupy są bowiem pod wieloma względami do siebie podobne. Postrzegają się jako różne od innych mieszkańców Polski, a zarazem nie uznają za odrębną narodowość czy mniejszość etniczną. Wielu z ich członków określa się jako Ślązacy-Polacy czy też Polacy-Kaszubi. Reakcja na postulaty środowisk śląskich, formułowanych także przez posłów (zwłaszcza Kazimierza Kutza) ze strony administracji rządowej, przede wszystkim MSWiA, wydaje się jednak niewłaściwa. Dominują emocje i nacjonalistyczne argumenty, a brakuje racjonalnej debaty nad zasadnością takiego rozwiązania. Zarzut o kosztach objęcia Ślązaków zapisami ustawy brzmi populistycznie i jest niewłaściwy w sytuacji, gdy mówimy o przyznaniu jednej z grup gwarantowanych już w Polsce praw człowieka i obywatela. Wydaje się często, że debata ta ujawnia siłę nacjonalistycznego dyskursu, który za zagrożenie dla narodowej spoistości i suwerenności uznaje nawet najsłabsze formy „tożsamościowego samostanowienia” wspólnot zamieszkujących ojczyznę. Towarzyszą temu dziwne debaty nad nowym spisem powszechnym ludności. Środowiska mniejszości, podobnie jak Komisja Mniejszości Narodowych i Etnicznych Sejmu RP postuluje, aby – inaczej niż to było w 2002 roku – uwzględniać tożsamości łączone respondentów, czyli np. Ślązaków-Niemców, Ukraińców-Łemków czy Polaków-Kaszubów (ale także np. Polaków-Wielkopolan). Pozwoliłoby to z o wiele większą precyzją odtworzyć strukturę narodowościową Polski. Tymczasem GUS wydawał się do tej pory nieprzejednany. Dominowały biurokratyczne argumenty, że spis ma dostarczyć administracji rządowej danych niezbędnych do prowadzenia polityki państwa, a w ustawie o mniejszościach są jednoczłonowe etnonimy. Ostatnio GUS zdaje się zmieniać stanowisko, ale więcej tu niejasności i sporu (teraz już pewnie ambicjonalnego) niż racjonalnej debaty. Zaznaczmy od razu, że interesy środowisk mniejszości nie są tu wspólne – na skutek uwzględnienia tożsamości dwuskładnikowych pewne kategorie etniczne mogą okazać się mniej liczne. Tak może być w przypadku „Niemców”, którzy stracą „stan posiadania” na rzecz „Ślązaków-Niemców”. Z tą administracyjną tolerancją dla potrzeb środowisk mniejszościowych wydaje się zatem nie najlepiej, choć urzędnicy mają obowiązek – w świetle prawa – nie tylko tolerować działalność mniejszości (być dla niej wspaniałomyślnie wyrozumiałymi), ale ją aktywnie wspierać. A jak jest ze społeczeństwem? Zwróćmy uwagę, że pozytywne deklaracje respondentów, świadczące jakoby o ich tolerancyjności, wydają się bez znaczenia w sytuacji, gdy Polacy nie wiedzą, jakie mniejszości zamieszkują Polskę. Tolerancja wobec abstrakcyjnej mniejszości jest łatwa. Badania wyraźnie pokazują, że wiedza o mniejszościach narodowych i etnicznych jest słabo rozpowszechniona. Polacy nie wiedzą o wielu grupach zamieszkujących ziemie polskie od wieków. Ponadto nie wiedzą – nawet w przybliżeniu – ilu członków mniejszości zamieszkuje Polskę. Według badań CBOS z 2009 roku, na pytanie: „Jaką część naszego społeczeństwa stanowią, Pana(i) zdaniem, obywatele polscy innej niż polska narodowości?”, co czwarty respondent nie był w stanie udzielić odpowiedzi, co piąty (22%) stwierdził, że co najmniej 10%, 40% respondentów, że od 3% do 5%, a 13% badanych odpowiedziało, że nie więcej niż 1%. Na początku lat dziewięćdziesiątych Polacy przeważnie zaniżali liczbę członków mniejszości, natomiast w późniejszych badaniach zawyżali. Badania CBOS pokazują również, że większość respondentów nie zna osoby innej narodowości niż polska (ale mającej polskie obywatelstwo i mieszkającej w Polsce). W 2009 roku 1% respondentów powiedział, że zna takie osoby i sam do nich należy, 38%, że zna takie osoby, zaś 59%, że nie zna (trudno powiedzieć – 1%). Postawy tej ostatniej kategorii badanych wobec mniejszości narodowych i etnicznych są zatem całkowicie zależne od przekazów medialnych czy też pamięci rodzinnej. A dobrze wiemy, jak wypaczające rzeczywistość są to zwykle treści. Mimo tego, że od dwóch dekad w szkołach publicznych powinno się nauczać o różnorodności kulturowej i etnicznej w Polsce nadal powszechna jest ignorancja. Deklaracja tolerancji wtedy, gdy nie wiemy o wielu grupach i ich specyficznych obyczajach traci na znaczeniu. W takich sytuacjach z pozoru tolerancyjny obywatel zaskoczony postulatami czy też praktykami kulturowymi pewnej grupy, zachowuje się jak ksenofob. Pamiętajmy też, że ci, którzy mają osobiste doświadczenia z członkami kultur mniejszościowych w większym stopniu niż ogół ankietowanych akceptują różnorodne prawa i wolności mniejszości. Nietolerancja wobec pamięci Moim zdaniem, w Polsce można dostrzec wyraźną nietolerancję wobec treści pamięci zbiorowej mniejszości narodowych i etnicznych. Podważane są ich interpretacje przeszłości, dezawuowani upamiętniani bohaterowie i wydarzenia oraz ofiary. Jednocześnie Polacy, którzy dopuścili się zbrodni na członkach mniejszości są w panteonie polskich bohaterów narodowych – wspomnijmy tu jedynie Józefa Kurasia „Ognia”, mającego na rękach krew niewinnych Słowaków czy Romualda Rajsa „Burego”, winnego zamordowania białoruskich „wozaków”. Dotyczy to nie tylko postaw szerokich kół, ale również polityki państwa polskiego i świadomie prowadzonej przez wielu intelektualistów polityki pamięci. W Polsce można wręcz mówić o dyskryminacji historycznej. Największe emocje budzi pamięć II wojny światowej, która nada w polskim dyskursie nacjonalistycznym odgrywa kluczową rolę. Polacy postrzegają się przede wszystkim jako bojownicy o wolność lub szlachetne ofiary. Pamięć zbrodni popełnionych przez członków własnej wspólnoty jest silnie relatywizowana. Odwołajmy się w tym miejscu do - najbardziej wyczerpujących na dziś - badań przeprowadzonych w 2009 roku przez Pentor Research International na zamówienie Muzeum II Wojny Światowej. Respondentów zapytano o to, czy w rodzinnych wspomnieniach zachowały się opowieści o kontaktach w czasie II wojny światowej pomiędzy członkami ich rodzin a innymi narodami. Okazało się, że próg 5% przekroczyło tylko 5 nacji: Niemcy, Rosjanie, Żydzi, Ukraińcy i Anglicy. Następnie zapytano badanych o to, jakie wspomnienia zachowały się w rodzinach. Okazało się, że z wymienionych 5 najważniejszych nacji 3 obsadzone zostały w roli wrogów: Niemcy, Rosjanie i Ukraińcy. Co zaskakujące, na pierwszym miejscu jeśli idzie o wspomnienia zdecydowanie złe są Ukraińcy, dopiero na drugim Niemcy, a na trzecim Rosjanie. Zsumowanie odsetek odpowiedzi: „zdecydowanie złe” i „raczej złe” nie zmienia hierarchii: Ukraińcy (63,8%), Niemcy (62,6%), Rosjanie (57%). Wobec tych trzech narodów mamy do czynienia z wyraźną dyskryminacją historyczną. Jej wyrazem była polityka Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa wobec pomników i tablic fundowanych przez środowiska mniejszości. Dzięki charyzmie Andrzeja Przewoźnika, sekretarza Rady, uzyskała ona o wiele większy wpływ na proces decyzyjny, niż to wynika z odpowiednich aktów prawnych (formalnie Rada wydaje niewiążące opinie). Trzeba jednoznacznie ocenić działalność rady jako złą. Narzucała ona czarno-białą, heroiczną wizję udziału Polaków w II wojnie światowej i sabotowała – często wbrew prawu - inicjatywy symboliczne Niemców (słynne „pomniki Wehrmachtu”) czy Ukraińców („pomniki UPA”). A jakie są postawy Polaków? Na pytanie zadane w badaniach Pentora, czy zdaniem respondenta powinno się pozwalać mniejszościom narodowym mieszkającym w Polsce na wznoszenie pomników upamiętniających ważne dla nich postaci i wydarzenia? – „tak, bez ograniczeń” odpowiedziało tylko 8,5% badanych. Większość obwarowała zgodę dodatkowym warunkiem, że „pomnik nie wyraża treści sprzecznych z interesami Polski” (54,7%). „Raczej nie” odpowiedziało 14,4%, nie – 13,6%. Trudno powiedzieć – 8,8%. Deklarowana postawa społeczeństwa polskiego jest zatem raczej otwarta, choć można przypuszczać, że gdyby wprost zapytano o „pomniki UPA” lub „pomniki Wehrmachtu”, to odsetki respondentów przyzwalających na taką politykę pamięci byłyby o wiele niższe. Trudno też ocenić, jak definiowano „interesy Polski” – prawdopodobnie bardzo szeroko. Polacy mają tendencję do minimalizowania i racjonalizowania własnego udziału w zbrodniach, a rygorystycznego osądzania innych nacji. Przykładem może być ocena akcji czystek etnicznych zapoczątkowanej przez Ukraińską Powstańczą Armię w 1943 roku na Wołyniu. W świetle badań, dla polskiego społeczeństwa jest to konflikt, gdzie bezdyskusyjną ofiarą byli Polacy, zaś sprawcą - Ukraińcy. Obraz nie jest jednak czarno-biały, gdyż znacząca część respondentów dopuszcza, że ofiarami mogły być także osoby narodowości ukraińskiej, choć nie precyzuje kto był ich katem – inni Ukraińcy czy Polacy (w ramach akcji odwetowych). Dostrzega się także negatywne zaangażowanie III Rzeszy i ZSRR. Generalnie jest to jednak – według badanych – konflikt asymetryczny, a nie wojna domowa dwóch równoprawnych wrogów, jak to przedstawia historiografia ukraińska. Dobitniej widać ten proces w przypadku relacji polsko-żydowskich. Polacy są współsprawcami lub sprawcami zbrodni na Żydach. Ich symbolami są Jedwabne (pogromy pod okupacją niemiecką przy współudziale Niemców) oraz Kielce (powojenne pogromy). Mowa tu o symbolach, gdyż do tych dwóch miejscowości nie ograniczały się wojenne i powojenne pogromy. Jeśli idzie o Jedwabne, wedle badań Pentora, respondenci wskazywali przede wszystkim na winę niemiecką, nawet jeśli okupanci posługiwali się polskimi zdrajcami. Większość badanych słyszących o zbrodni rozgrzesza Polaków – mordowali sami niemieccy okupanci lub też przy pomocy mniej lub bardziej gorliwych katów Hitlera – polskich kolaborantów. Polskie społeczeństwo nie poczuwa się do przesadnego wstydu za relacje polsko-żydowskie w czasie wojny, a wręcz przeciwnie – uważa, że z tego egzaminu wyszło zwycięsko, o czym świadczy niesiona z narażeniem życia pomoc obywatelom uznanym przez III Rzeszę za Żydów. Nieskuteczność prawa Wyżej wspomniano o pozytywnych zapisach ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym. Prawo nie jest jednak skuteczne samo z siebie, wymaga codziennej pielęgnacji przez wszystkich odpowiedzialnych za jego przestrzeganie i egzekwowanie. Przedstawiciele mniejszości często podnoszą – a w tym roku obchodziliśmy piątą rocznicę wejścia w życie ustawy – że postawy urzędników administracji rządowej i samorządowej utrudniają realizację własnych praw. Często przywoływano przykład refundowania kosztów ustawiania dwujęzycznych tablic. Pieniądze spływały do organów samorządu terytorialnego z opóźnieniem. Powolna była także procedura wpisywania kolejnych gmin do odpowiednich rejestrów, pozwalających na stawianie tablic i używanie języka pomocniczego. Choć dziś sytuacja już się poprawiła, to liderzy organizacji mniejszości nadal wskazują na powolność procedur i biurokratyczne utrudnienia. Pewne zapisy ustawy okazały się zupełnie nieskuteczne. Przykładem może być obecność programów mniejszościowych w mediach, zarówno publicznych, jak i prywatnych. Mowa tu zarówno o audycjach adresowanych do mniejszości, jak i tworzonych przez dziennikarzy z mniejszości. Ustawa wprowadziła zmianę w ustawie o radiofonii i telewizji, dotyczącą uwzględniania potrzeb mniejszości narodowych i etnicznych oraz powoływania rad programowych oddziałów emitujących programy w językach mniejszości. Wyraźnie widać, że niejednokrotnie polskie radio i telewizja lekceważą w znacznym stopniu swój ustawowy obowiązek i nie dbają o obecność mniejszości w mediach. Dotyczy to nie tylko małych mniejszości, np. rosyjskiej, której „Rosyjski głos” w TVP Białystok emitowany jest tylko 13 razy w roku po około osiem minut, ale i Niemców. Ci ostatni mimo swej politycznej siły w województwie opolskim nie mogą doprosić się miejsca dla własnego przedstawiciela w radzie programowej Polskiego Radia Opole. Dodajmy, że w polskiej przestrzeni publicznej, czy to w Internecie, czy w postaci graffiti na murach, można spotkać wiele przykładów tolerowanej mowy nienawiści. Słowo „Żyd” jest często traktowane jako inwektywa, i dotyczy to nie tylko subkultur kibicowskich. Wedle badań CBOS z 2000 roku, 27% respondentów deklarowała, że spotkała się z użyciem słowa „Żyd” w celu negatywnego określenia jakiejś grupy. Szczególnie skandaliczne są nienawistne napisy, które pojawiają się na zdewastowanych kirkutach czy na ścianach odrestaurowanych synagog. W Polsce obowiązuje wiele norm prawnych, które mają na celu przeciwdziałanie dyskryminacji ze względu na pochodzenie etniczne, narodowe i rasę. Jednocześnie wiele zapisów antydyskryminacyjnego prawa wspólnotowego wymaga jeszcze implementacji do polskiego systemu prawnego. Przedstawiciele mniejszości podkreślają jednak, że członkowie różnych społeczności, zwłaszcza żydowskiej i romskiej, padają ofiarą przestępstw motywowanych nienawiścią. Niestety, istnieje poważna rozbieżność między statystykami organizacji pozarządowych, takich jak Stowarzyszenie „Nigdy Więcej” czy „Otwarta Rzeczpospolita”, a statystykami policyjnymi, prokuratorskimi i sądowymi. Podobnie liczba skarg do Rzecznika Praw Obywatelskich nie jest alarmująca. Wskazuje to na pilną konieczność uruchomienia centralnej bazy danych przestępstw motywowanych nienawiścią. Można podać wiele przykładów, gdy postawa urzędnika, będącego niechętnie nastawionego do mniejszości, blokuje działalność mniejszości. Czasami jest to nadmierny rygoryzm przy ocenie wniosku o dofinansowanie projektu kulturalnego, czasami brak lokum dla organizacji mniejszości, kiedy indziej zaś zwykłe lekceważenie spływających postulatów. Postawy wobec mniejszości A jakie są deklarowane postawy badanych wobec mniejszości? Generalnie, wobec mniejszości narodowych i etnicznych Polacy najczęściej deklarują obojętność. W ciągu ostatnich kilkunastu lat zmniejszyła się liczba nastawionych do mniejszości niechętnie. Tradycyjnie jednak w czołówce rankingu mniejszości budzących negatywne emocje są Romowie i Żydzi. W 2009 roku CBOS zapytał, jak respondenci oceniliby swoje odczucia wobec obywateli polskich podanego pochodzenia. Ranking sympatii otwierali obywatele pochodzenia słowackiego (41%), potem byli Czesi (41%), Litwini (35%), Białorusini (31%), Ukraińcy (31%), a zamykają listę Rosjanie (29%), Niemcy (28%), Żydzi (26%) i Cyganie (Romowie) – 20%. Mają za to wątpliwy zaszczyt otwierać ranking niechęci – na pierwszym miejscu są Romowie (27%), na drugim Niemcy (17%), a na trzecim ex aequo Żydzi, Ukraińcy i Rosjanie (14%). Pamiętajmy, że przez dwie dekady przemian Polacy nauczyli się sztuki bycia respondentem, w tym zwłaszcza dostosowywania się do reguł politycznej poprawności. Dziś mało kto jest gotów powiedzieć, że darzy niechęcią Żydów czy inne mniejszości. Być może stąd także tak dużo respondentów mówi o obojętności (z wyjątkiem Romów w każdym przypadku ponad połowa). Podkreślmy też, że odczucia wobec mniejszości narodowych korespondują ze stosunkiem do innych narodów w ogóle, ale nie jest to automatyczne czy silne przełożenie. Pamiętajmy też, że mniejszości etniczne nie mają „zagranicznej ojczyzny”. Z drugiej strony, ekonomiczna siła i prestiż narodu wpływa na lepsze postrzeganie danej mniejszości. Z pewnością potęga państwa niemieckiego była kluczowym czynnikiem wpływającym na poprawę nastawień wobec mniejszości niemieckiej, z kolei dziś stygmatyzowanie państwa białoruskiego jako autorytarnego zapóźnionego reżimu wzmacnia uprzedzenia wobec mniejszości białoruskiej. Polacy deklarują, że zgadzają się z tym, że rząd powinien pomagać mniejszościom narodowym w zachowaniu ich zwyczajów i tradycji. Wedle badań CBOS z 2005 roku Polacy akceptują prawo mniejszości do nauki języka w szkołach publicznych na dodatkowych lekcjach oraz prawo do nauczania w swoim języku. Mniej chętnie popiera się wsparcie finansowe państwa. Problem polega jednak na tym, że - jak pokazuje praktyka na poziomie gmin czy polityka organów administracji publicznej - deklaracje nie zawsze przekładają się na pozytywne działania. Łatwiej mówić o swej zgodzie na wsparcie mniejszości niż przeznaczać na ich działalność konkretne środki. Z kolei wprowadzenie języka pomocniczego do urzędów czy umieszczenie dwujęzycznych tablic, jak również zwolnienie komitetów mniejszości narodowych z obowiązku przekroczenia 5% progu w skali kraju w wyborach do Sejmu spotkały się ze sprzeciwem co najmniej połowy badanych. Dwujęzyczne tablice budzą protest aż 63% respondentów. O wiele większy niepokój budzić powinno jawne poparcie dla segregacji czy dyskryminacji. W 2008 roku CBOS przeprowadził – razem z ośrodkami badania opinii publicznej z Czech, Węgier i Słowacji – badania postaw wobec Romów. Aż co szósty Polak (16%) stwierdził, że powinny istnieć miejsca rozrywki i wypoczynku, do których Romowie nie mieliby wstępu! 3/4 ankietowanych sądzi, że problemy Romów zniknęłyby, gdyby zaczęli pracować. 42% Polaków uważa, że Romowie mają naturalne predyspozycje do popełniania przestępstw! 83% respondentów nie chciałoby, aby Romom świadczono szerszy zakres pomocy, niż innym. Podważa to deklaracje o akceptacji pomocy państwa dla potrzebujących mniejszości. To właśnie Romowie jako jedyna społeczność mniejszościowa potrzebują wszechstronnego wsparcia ze strony państwa. I Polaków nie usprawiedliwia to, że uprzedzenia Czechów, Słowaków i Węgrów są głębsze. xxx W tekście tym z konieczności musiałem ograniczyć się do hasłowego dokumentowania swych tez. Nie ulega jednak wątpliwości, że z polską tolerancją wobec mniejszości narodowych i etnicznych nie jest tak wspaniale, jak to się często twierdzi, zwłaszcza w folderach wydawanych przez MSZ. Choć nie ma u nas pogromów romskich miasteczek czy dzielnic (ostatni miał miejsce w Mławie w 1991 roku), to jednak jesteśmy świadkiem uprzedzeń i aktów dyskryminacji mniejszości. Dotyczy to nie tylko, jak starałem się pokazać, zwykłych ludzi, ale i urzędników. To, że u nas jest lepiej niż w wielu innych krajach europejskich nie powinno nas demobilizować. Problemy, które pojawiają się przy tak mało liczebnych społecznościach mniejszościowych przyrosną wykładniczo wraz z masowym napływem nowych imigrantów. A jest to przyszłość Polski, która jako bogacąca się i starzejąca część Unii Europejskiej stanie się z czasem klasycznym krajem imigracyjnym. Tolerancji, a mówiąc precyzyjnie sztuki międzykulturowego poszanowania, dialogu i współpracy należy już teraz uczyć w szkołach powszechnych. Inaczej „zielona wyspa” tolerancji szybko zbrunatnieje. Autor jest adiunktem w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, wykładowcą Collegium Civitas
Posted on: Wed, 09 Oct 2013 14:22:43 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015