Romuald Mioduszewski. Góra gór. tom1 Misja. - TopicsExpress



          

Romuald Mioduszewski. Góra gór. tom1 Misja. (20) Maria Następnego dnia obudzili się bardzo późno. Faktycznie był to rzecz oczywista jeszcze ten sam dzień, ale przecież ich dzień wczorajszy, był dla nich wszystkich tak długi, że zajął też pokaźną część dnia następnego. Przebudziwszy się, Henryk zszedł na dół, aby coś zjeść. Wcześniej nie budzono go, chcąc aby należycie wypoczął. Maria, rzecz dla niej naturalna, od dawna już była na nogach, a widząc że on także pojawił się w hallu bez słowa podała mu śniadanie obrzuciwszy go tylko przy tym, spojrzeniem pełnym beznadziejnego smutku. Stanowczo nowy dzień, nie rozpoczynał się wesoło. Nieco później Maria spytała go czy przypadkiem, nie męczy go kac, ale tym razem o dziwo Henryk czuł się zupełnie znośnie i eliksir Marii nie był mu potrzebny. Jeszcze tego samego dnia, wieczorem odbyła się pierwsza z całej serii, sesja malarska Henryka, który w ten sposób, urzeczywistniał wczorajszą obietnicę daną Marii. Już od pierwszych pociągnięć pędzla widać było, że będzie to coś naprawdę wyjątkowego. Tym razem Henryk, malujący można by tak rzec sercem i mający cały obraz już zapisany, gdzieś tam w swojej podświadomości, zrezygnował z pośredniej fazy przygotowania obrazu, poprzez sporządzenie przygotowawczych szkiców i posługując się metodą Van Gogha i Tycjana, tworzył gotowe dzieło, od razu na blejtramie. Skutkiem tego, ten jego nowy obraz powstał niezwykle szybko. Wystarczyły trzy posiedzenia przy małej, oraz jeden poświęcony na poprawki, aby potem w pokoju u siebie przy świetle świec, ulubionym oświetleniu Henryka, całość jedynie dokończyć. Z zakończeniem jednak, był niestety pewien kłopot. Cały obraz był już gotowy i tylko jego najważniejszy fragment; twarz Marii, ciągle nie mogła malarza zadowolić w stopniu wystarczającym. Pomimo wielokrotnie ponawianych prób, Henryk nie mógł w żaden sposób uchwycić tego właśnie, co w jej twarzy było najistotniejsze. Twarz Marii stanowiła niewątpliwie punkt malarskiej sceny najważniejszy tworząc dla niej dominujący nastrój. Cały obraz, był jakby jej twarzy odbiciem nasączony płynącym z niej fluidem. Ciągle jednak to co tworzył nie było tym. co pragnął osiągnąć. A to było przecież, w tym jego teraz po-wstającym dziele najważniejsze. Ale Maria w ostatnim czasie nie była w najlepszej formie. Od czasu balu, wyraźnie było po niej widać, że coś ją mocno gryzie i wciąż nie daje jej spoko-ju. Obiecała co prawda Henrykowi jeszcze na balu, że wyjaśni mu to, co wówczas tak mocno nią wstrząsnęło. Później jednak jakoś nie kwapiła się do tych wyjaśnień, a Henryk w rozmowach z nią, także nic na ten temat nie wspominał, nie chcąc jeszcze bardziej pogłębiać, jej widocznej udręki. To wszystko sprawiało, że dokończenie obrazu coraz bardziej się opóźniało. W końcu Henryk, zmęczony już bezowocnością swoich wysiłków, przy próbach odtworzenia jej duchowego wizerunku pomyślał, że być może gdyby w trakcie sesji malarskiej wspomniał o tym, co się wtedy na balu wydarzyło, czy to nie sprawi czasem, że Maria nareszcie się przed nim w pełni otworzy i wreszcie ukaże mu całkowicie to, co jest w niej prawdziwe i najistotniejsze dla jej osobowości. Miał co prawda pewne wątpliwości, czy jego postępowanie będzie właściwe etycznie, przemyślawszy jednak sprawę raz jeszcze doszedł do wniosku, że artysta ma prawo tak postąpić. Przy kolejnej próbie namalowania Marii, Henryk który swoim zwyczajem podczas sesji malarskiej, rozmawiał z pozującą mu osobą o wielu różnych sprawach, teraz napomknął także o tym, co się wtedy wydarzyło podczas nocnej fety, na balu w lesie. Skutek jaki w ten sposób wywołał, przeszedł jego najśmielsze oczekiwania. To było wreszcie naprawdę to, czego szukał i na co do tej chwili bezskutecznie oczekiwał. Nareszcie to miał. Po pół godzinie intensywnej pracy, i obraz nareszcie był gotów. Następnego dnia, odbyło się uroczyste odsłonięcie obrazu. Do tej pory Henryk, wykonał dla Marii i Fransa już osiem obrazów olejnych oraz kilkanaście akwarel i gwaszy. Wszystkie one zdobiły różne miejsca, drewnianego domu Halsów. Nigdy jednak jeszcze, nie robiono z tego żadnych ceregieli. Po prostu, bezpośrednio po oprawieniu obrazu w zwykłe, proste ramy, co Frans załatwiał od ręki, Henryk brał gwoździe i młotek i po naradzie z Marią, kiedy to decydowali wspólnie, gdzie jego dzieło ma zostać umieszczone, wbijał w ścianę gwóźdź i po chwili obraz już wisiał. Trochę poprawek, czy aby wisi równo i już było po całej imprezie. Tym razem jednak postanowiono, że będzie inaczej i w obecności całej rodziny, dokonano jego uroczystego odsłonięcia. Od pierwszej chwili, obraz ten wszystkich dosłownie zachwycił, a Maria przyglądając się mu, po prostu się rozpłakała. Nawet Frans, który zupełnie nie znał się na takich sprawach jak sztuka, kręcił głową z podziwem, choć wydaje się być raczej wątpliwym, aby podziwiał akurat to, co tak mocno wstrząsnęło jego żoną. Matka Marii, kobieta równie jak córka wrażliwa i znająca się na malarstwie zupełnie nieźle powie-działa nawet, że chyba sam Rembrandt, by się tego obrazu nie powstydził. Ani Rembrandt, ani Vermeer, ani nawet stary Tycjan. I rzeczywiście, miał on w sobie, coś rembrandtowskiego. Naturalnie ciemna, nocna sceneria, śpiące w łóżeczku dziecko; tulące do piersi starą, do-brze już podniszczoną szmacianą lalkę, intensywne, ale nie krzykliwe czy też pstrokate barwy, plus perfekcyjna technika malarza, już samo to wystarczało aby obraz określić jako naprawdę wyjątkowo dobry. Ale było w nim jeszcze, coś znacznie więcej. Przede wszystkim cudowne studium czuwającej matki. To wokół niego unosił się jakiś tajemniczy, dramatyczny, niemożliwy do racjonalnego określenia fluid, jakaś niezwykle wyraźnie widoczna, ale nie możliwa do opisania słowami, duchowość. Kiedy Maria ujrzała ten obraz, najpierw jej spojrzenie skierowało się na ogólny widok całości. Następnie uwaga jej skoncentrowała się na małej Krysi. Dopiero wówczas zaczęła przyglądać się sobie i widok ten dosłownie ją poraził. Tu było dosłownie wszystko; i jej niespełniona, szaleńcza miłość do Henryka i czuła matczyna miłość do dziecka i lata wspólnie przeżyte z Fransem, jakby w oczekiwaniu na coś co ma przyjść, a gdy to wreszcie przyszło, to tylko po to aby ją unieszczęśliwić. Była też i jej młodość, a także nadzieja i długie smutne, a przede wszystkim męczące trudną do zniesienia nudą, godziny oczekiwania na rzadkie i zwykle przelotne chwile radości. W obrazie tym było dosłownie wszystko to, co stanowiło ją całą, czego nikt by się nawet nie domyślił, widząc ją i rozmawiając z nią, a nawet obcując z nią na co dzień. Ten obraz mógł stworzyć tylko prawdziwy geniusz. Dopiero teraz do Marii w pełni dotarło fakt, jak wielkim artystą jest ten, tak mocno przez nią ukochany mężczyzna. Gdy tak patrzyła na ten obraz, ujrzała w nim to wszystko co o sobie wie-działa, jak też i to, co jedynie przeczuwała. Ujrzała całą siebie, taką jaką ona była naprawdę, dostrzegła w nim całe swoje życie, a nade wszystko tę pochłaniają-cą ją bez reszty, jej wielką miłość do twórcy tego cudownego obrazu, miłość gorącą, namiętną i szaloną i jak do tej pory, nie spełnioną. – Mój Boże – pomyślała – cóż to za wspaniały geniusz. Czy on to wszystko wiedział, tworząc ten wizerunek, czy też robił to instynktownie czerpiąc z podświadomości. A może to jest jakiś rodzaj lustra, pozwalający ujrzeć własne wnętrze. – Siła prawdy jaka emanowała z tego obrazu, była wprost nie do zniesienia, czuła że jeszcze chwila i chyba oszaleje. Oczy wpatrzonej w obraz Marii wypełniły się łzami, jej piersią wstrząsnął głośny szloch i nagle zaczęła spazmatycznie płakać, po czym szybko wybiegła, kryjąc się za drzwiami najbliższego pomieszczenia. Frans chciał pobiec za nią, zaniepokojony, tym jej zupełnie nieoczekiwanym, a tak dramatycznym wybuchem, jednak matka Marii, powstrzymała go mówiąc : – Zostaw ją teraz mój synu samą. Z tym wszystkim, ona musi sobie sama poradzić. Ty tutaj kochany chłopcze, naprawdę nic nie możesz pomóc – mówiła do niego, patrząc jednocześnie, smutnym i zatroskanym wzrokiem na Henryka. Czas jakiś jeszcze spoglądała na wiszący przed nią obraz, po czym powiedziała do niego poważnie : Stworzył pan wielkie dzieło, panie Henryku Vincent. Chylę przed panem czoła. Jest pan naprawdę wielkim artystą. Bardzo wielkim artystą. Henryk był tym wszystkim co przeżył w ciągu tych kilku miesięcy w Ernst, naprawdę bardzo zmęczony. Z coraz większą niecierpliwością oczekiwał sygnału który niestety jednak, ciągle nie nadchodził. Tymczasem atmosfera w domu Halsów zmieniła się w trudny do określenia, niemniej szczególnie dla niego, wyraźnie odczuwalny sposób. Stało się to przede wszystkim za sprawą Marii, która zupełnie nieoczekiwanie, bardzo się zmieniła, tracąc nagle całą swoją zwykłą werwę i kpiąco-ironiczny sposób mówienia. Niespodziewanie dla wszystkich nagle przycichła, stała się jakaś nieobecna, pogrążona bez reszty w sobie tylko znanych myślach. Zdarzało się że traciła kontakt z otoczeniem tak dalece, że nieraz trzeba było mówiąc do niej kilkakrotnie to samo powtórzyć, aby w końcu sens tego co się do niej mówiło, zdołał do niej w pełni dotrzeć. Ciągle zamyślona, małomówna, snuła się po domu niczym automat. Najbardziej charakterystycznym, dla tej jej nowej postawy był fakt, że niespodziewanie od czasu balu, Maria zupełnie prze-stała szukać kontaktu z Henrykiem. Przedtem Maria nie mogła doczekać się chwili, kiedy nareszcie pojawi się on w domu, powracając z kolejnej, ze swoich długich wędrówek. A gdy tylko Henryk był w domu, zawsze tak starała się ułożyć swoje zajęcia, aby być możliwie jak najdłużej i jak najbliżej niego. Teraz natomiast wyglądało raczej na to, że Maria stara się go unikać. Że w jej sercu nic się nie zmieniło, było widocznym szczególnie wtedy, kiedy myśląc że nikt na nią nie patrzy, spoglądała na niego z głębokim smutkiem, a nawet rozpaczą. Widać wtedy było w jej oczach, głęboką i namiętną miłość. Gdy czasem zdarzyło się, że patrząc na niego napotkała jego wzrok, nie odwracała wtedy oczu, a jedynie jej spojrzenie stawało się jeszcze smutniejsze. Często wtedy miała łzy w oczach. Zdarzało się nieraz tak nawet, że Maria nie mogąc powstrzymać płaczu, wychodziła ze wspólnego pomieszczenia, aby ukryć się gdzieś w samotności i tam wypłakać swój żal. Któregoś razu Henryk wszedł do kuchni. Dostrzegł tam wtedy, stojącą bez ruchu przy oknie Marię. Trochę go to nawet zaskoczyło, gdyż sądził iż jest ona teraz zupełnie gdzie in-dziej. W pomieszczeniu nie było nikogo poza nią. Maria stała samotnie przy oknie i patrzyła w przestrzeń przed sobą, ale myślami była chyba zupełnie gdzie indziej. Henryk widząc jej zamyślenie podszedł do niej i dotknąwszy jej ramienia powiedział do niej cicho : – Co ci jest Maju, co się z Tobą dzieje, dlaczego się tak zadręczasz ? Oparta o framugę okna Maria stała przed nim i patrzyła na niego z pozornym spokojem, za którym jednak wyczuwało się jakiś wielki, dręczący ją dra-mat. Oczy miała spokojne, ale gdy tak spoglądała na Henryka, powoli zaczęły wypełniać je łzy. Nie odpowiadając na pytanie Henryka, odstąpiła od okna i podszedłszy ku niemu, przytuliła się do niego opierając swoją głowę na jego ramieniu. Trwała tak dłuższą chwilę, po czym odsunęła się od niego odchylając tułów i zajrzała mu głęboko w oczy. Teraz nie było w jej spojrzeniu rozpaczy, była tam tylko wielka namiętność, niemal szaleństwo. Widząc tę otchłań dzikiej namiętności Henryk poczuł, że po plecach przebiega mu zimny dreszcz. W jej oczach dostrzegł nieokiełznaną pasję i wielką determinację. Zrozumiał w jednej chwili, że kobieta ta jest teraz zdolna do wszystkiego. Patrzyła tak na niego przez długą chwilę z wielkim napięciem, po czym uwolniwszy się z jego objęć odeszła bez słowa, wychodząc z kuchni. Takie sceny nie poprawiały nastroju Henryka, który widząc to wszystko, i wiedząc, że to on sam jest bezpośrednim powodem wielkiego i coraz bardziej narastającego dramatu, czuł głęboki ból, a także przede wszystkim gnębiącą go, całkowitą bezradność. Obserwował to wszystko co się w domu Halsów działo i uczestniczył w tym, ale nie mógł nic zupełnie zrobić, aby zażegnać nieszczęście, które jak widmo krążyło wokół Marii. Widząc że Maria stara się unikać jego towarzystwa i sądząc że jej to być może w jakiś sposób pomaga, starał się ją w tym wesprzeć, widując ją najrzadziej, jak to tylko było możliwe. Poprzednio zamieszkując w domu Halsów, w swoim pokoju przebywał wyłącznie po to, aby się tam wyspać, większość czasu spędzając na eskapadach wokół Ernst. Najczęściej były to jego wyprawy na malarskie plenery, czasem penetracje terenu związane z czekającą nań Misją. Pozostała część czasu prze-ważnie spędzał tu w domu na dole, w pokojach rodziny Halsów, biorąc czynny udział w ich normalnym rodzinnym życiu. Stanowił tam, można tak powiedzieć kogoś, należącego niemal do ich rodziny. Teraz od czasu balu, bardzo rzadko się tam pojawiał, cały swój wolny czas spędzając u siebie w pokoju, siedząc w fotelu, czy leżąc na łóżku. Właściwie nic tam nie robił, poza wpatrywaniem się w ścianę Pierwszej Wyżyny, w oczekiwaniu na sygnał, który ciągle jeszcze się nie pojawiał. Na dół schodził wyłącznie na posiłki, wracając do siebie na górę, natychmiast po ich spożyciu. Rozpamiętywał też wtedy, wszystko co go spotkało od czasu opuszczenia rodzinnego domu. Oceniając jego kolejne przejścia, można by nawet powiedzieć, że miał wyjątkowe szczęście. To był doprawdy istny paradoks. Spotkał przecież na swoje drodze, dwie naprawdę wspaniałe kobiety, które tak szczodrze obdarzyły go swoją miłością. Niestety okoliczności jakie temu towarzyszyły, były dla niego niezmiernie bolesne i trudne, sprawiając, że obok szczęścia dały mu one, jeszcze dużo więcej cierpienia. Szczęście które go spotykało, dotąd było zawsze zarzewiem przyszłych niepowodzeń. Zupełnie nie mógł sobie poradzić z samym sobą. Bywało, że godzinami leżał na swoim łóżku, wpatrując się bez przerwy w jeden punkt Ściany Pierwszej Wyżyny. Potem niespodziewanie dla samego siebie nagle podrywał się na równe nogi, po to aby następnie przemierzać zamieszkiwany przez siebie pokój tam i z powrotem, niczym więzień w klatce. Czasem zdarzało się, że brał do ręki jakąś książkę, ale po chwili zwykle odkładał ją z powrotem, nie mogąc skupić swojej uwagi na zawartej w niej treści. Wydawać by się zatem mogło, że te zmiany które nastąpiły po balu, po-winny ucieszyć Fransa. Ten jednak nie miał żadnych złudzeń, co do tego aby coś rzeczywiście zmieniło się dla niego na lepsze. Upewniały go w tym sądzie, pełne rozpaczliwej miłości spojrzenia Marii, jakimi obrzucała ona Henryka, które wielokrotnie udało mu się pochwycić. Widział jak jej oczy napełniały się wtedy łzami i dziwił się jedynie, że serce mu nie pękło z bólu, gdy patrzył na to wszystko. Obserwując to co się działo rozumiał, że taka sytuacja dłużej trwać nie może, ale zdawał sobie również sprawę z tego, że Maria nigdy się nie zgodzi, na odejście Henryka. Wiedział, że jakiekolwiek jego podejmowane w tym kierunku próby, wywołałyby jedynie jakiś straszny dramat. Zdając sobie w pełni sprawę z tego, że będąca być może na skraju szaleństwa Maria, jest w pełni zdeterminowana i gotowa na wszystko, rozumiejąc to, Frans zaczął się o Marię po-ważnie niepokoić. Rozmyślając o tym wszystkim pojął nagle, że jedyną osobą która być może jest w stanie odwrócić narastający dramat i pozwolić być może uniknąć zbliżającego się nieszczęścia, jest właśnie on. Pomimo iż zdawał sobie z ryzyka jakie takie rozwiązanie zawiera, ocenił iż jedynym sposobem naprawienia obecnej sytuacji, może być ponowne przy-wrócenie poprzednich stosunków, kiedy to Henryk uczestniczył w pełni, w ich normalnym życiu. Oni muszą być blisko siebie, to jak oceniał był warunek absolutnie niezbędny. Zgodnie z tym wnioskiem, podjął starania na przyciągnięcie Henryka z powrotem do ich towarzystwa. Tu niestety spotkało go zupełnie nie-oczekiwane niepowodzenie; Henryk się do tego bynajmniej nie palił. Powstał zatem nowy problem. Ponieważ prośby Fransa kierowane do Henryka, w których próbował namówić go do tego, aby ten częściej z nimi przebywał, nie odniosły żadnych pozytywnych skutków, a Henryk zawsze zna-lazł pretekst aby się od tego wykręcić, Frans postanowił spróbować innego sposobu. Dlatego też umyślił sobie, zaproponować Marii, aby skoro Henryk za-mknął się u siebie i przestał do nich przychodzić, po prostu zacząć chodzić do niego. Zanim się do niej zwrócił z tym swoim pomysłem, bardzo się obawiał, że Maria nie zaakceptuje tego rozwiązania, ale gdy to wreszcie w końcu uczynił, ku jego pewnemu zaskoczeniu, zgodziła się ona na to bardzo chętnie. Trochę go to nawet zabolało, bo pomimo iż oceniał, iż jest to jedyne dla nich w obecnej chwili rozwiązanie, mogące przynieść jakiś pozytywny skutek, to jednak nie było mu ono przyjemnym. – Cóż – powiedział sobie – pomimo wszystko, jakoś trzeba to przetrzymać. Teraz niestety nic innego poza tym, nie można wymyślić. Stało się więc tak, że jeszcze tego samego wieczoru, gdy Henryk siedział w swoim pokoju bez ruchu w fotelu, wpatrzony w daleką ścianę przedproża Świętej Góry, rozległo się do jego drzwi delikatne pukanie. Kiedy otworzył drzwi, ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu zobaczył w nich sylwetki Fransa i Marii. Maria jak zwykle, w ostatnim czasie robiła wrażenie trochę nieobecnej, ale Frans tym razem pokazał klasę, która jakby nawet trochę Marię zaskoczyła. Od pierwszej chwili, kiedy tylko weszli do pokoju Henryka, widać było że jest on zdecydowany, przy użyciu wszelkich dostępnych mu sposobów doprowadzić do tego, aby ich sprawom nadać bardziej rozsądny bieg. Dlatego też zaraz na wstępie przystąpił do realizacji swoich zamierzeń, mówiąc : – Postanowiliśmy razem z Marią, że ponieważ Ty sam, przestałeś do nas przychodzić, i to pomimo kilka razy przeze mnie ponawianych propozycji w tym względzie, to wyjście z tego impasu może by tylko jedno; to my musimy przyjść do Ciebie. Myślę, że nie ma potrzeby zagłębiać się w szczegóły tego co ma obecnie miejsce, bo to na pewno nie służyło by niczemu dobremu, ale prawdę mówiąc obecna sytuacja stała się jak sądzę dla nas wszystkich, trudna do zniesienia. Wy dorośli i jak by się zdawało, bardzo inteligentni ludzie, boczycie się na siebie, jak dwoje małych rozkapryszonych dzieci. To dla mnie nie ma żadne-go sensu i dlatego też uważam, że to koniecznie musi się zmienić. – Henryk patrzył na Fransa, zaskoczony, zupełnie go nie poznając. Tymczasem Frans, kontynuował swoją wypowiedź: – Zbyt wielka jest nasza przyjaźń i zbyt wiele nas łączy, aby mogło to tak trwać dłużej. Prawdę zaś mówiąc, sytuacja ta bardzo mnie smuci. A to wprowadza mnie w smętny nastrój, a jak przecież doskonale wiecie, już za trzy tygodnie odbędą się w naszym pięknym Ernst wybory. No i powiedzcie moi kochani, czy ja mogę z taką smętną gębą pokazać się swoim wyborcom. Który z nich chciał-by na takiego smutasa oddać swój głos. – Frans chciał poprzez wprowadzenie żartobliwego nastroju, odnowić te dawne chwile, kiedy to spędzali w trójkę razem całe długie godziny, nie nudząc się ani przez moment. Jak się zdaje jego usiłowania, tym razem nie chybiły celu, jako że Henryk wydawał się być tym co się teraz działo, wyraźnie ucieszony, a i sama Maria powoli, również jakby zaczynała się przełamywać. Ona także zdawała się powracać do swojego dawnego nastroju, chwilami znowu przypominając dawną, uroczą Marię. Było po niej doskonale widać, iż nowa sytuacja sprawia jej wielką przyjemność. Bliskość Henryka, której w gruncie rzeczy pragnęła tak bardzo, odmieniła ją nie do poznania. Henryk naturalnie zaprosił ich do stołu, ubolewając jedynie, że nie ma nic poza herbatą, czym mógłby ich ugościć, co wywołało natychmiast żartobliwy komentarz Marii która powiedziała, wesoło się uśmiechając : – Zawsze ten sam, dobrze że masz chociaż skarpetki – na co Henryk, w lot wychwytując aluzję do jego przygotowań do balu, roześmiał się serdecznie. Frans słysząc skrupuły Henryka, zrobił zabawnie poważną minę, po czym pod-nosząc do góry prawą dłoń z wyprostowanym palcem wskazującym, skierowanym ku górze rzekł : – No tak, sytuacja rzeczywiście jest bardzo trudna, coś jednak chyba uda mi się na to poradzić, mam nawet na tę szczególną okoliczność pewien pomysł i to chyba nawet, zupełnie niezły pomysł. Pozwolicie więc, że was na chwilę opuszczę aby móc go zrealizować. – powiedziawszy to uśmiechnął się wesoło, po czym szybko opuścił pokój Henryka. Powrócił po kilku minutach, dźwigając tacę, na której oprócz trzech dymiących filiżanek mocnej czarnej kawy i całej góry, różnego rodzaju ciasteczek, na jej środku królował brzuchaty dwu i pół litrowy dzbanek, pełen starego wina z rodzinnych zapasów Halsów. I znowu było jak dawniej. Maria w jednej niemal chwili, zmieniła się nie do poznania. Widać było po niej, że bliskość Henryka napełnia ją nie kłamanym szczęściem. Bez śladu jak się zdaje znikły znad jej głowy, gromadzące się nad nią poprzednio, groźne czarne chmury. Żona Fransa znowu dokazywała chwilami, jak mała dziewczynka, co jakiś czas wzbudzając lekkie zakłopotanie, oso-by obdarzonej jej kpiarskim komentarzem. To była znowu ta sama co dawniej Maria – wesoła i rozbawiona a jednocześnie nad podziw bystra, inteligentna i wrażliwa. Metamorfoza jaka w niej nastąpiła w tak krótkim czasie, była po pro-stu aż trudna do uwierzenia. Tylko biedny Frans, odczuwał od czasu do czasu, ukłucie w samo serce kiedy widział, jak rozkochane oczy jego żony, wprost pochłaniają jego wielkiego przyjaciela. Sukces jaki udało mu się odnieść, był niemal zupełny. Tyle czy był to na-prawdę sukces. Było przecież wielce prawdopodobnym, iż ich wizyta u Henry-ka, rozpocznie łańcuch kolejnych zdarzeń, których kres nie wiadomo dokąd i do czego może ich doprowadzić. Nie miał jednak biedny Frans, naprawdę innego wyjścia. Rozumiał to aż nadto dobrze. Musiał to zrobić, a to czego dokonał było po prostu zwykłą koniecznością. Wcześniej bowiem spostrzegł coś, co napełniło go prawdziwym przerażeniem. Dostrzegł że w Marii stopniowo narasta coś mrocznego, niezwykle groźnego i bardzo chyba dla niej niebezpiecznego. Coś, co nie powstrzymane w porę może zakończyć się jakąś straszną dla wszystkich tragedią. Aby tego uniknąć, gotów był na wszystko. Gotów był nawet sam we-pchnąć Marię w ramiona Henryka, po to choćby tylko, aby w ten sposób zyskać na czasie. Męczył się potwornie, ale musiał wytrwać. Liczył na to, że gdy Hen-ryk odejdzie, to Maria do niego powróci. Od Marii zaś dowiedział się, że nastąpi to już niebawem. Skąd ona to wiedziała, nie miał najmniejszego pojęcia, skoro nawet sam Henryk, nic o tym nie wiedział. Ale ona jednak wiedziała. Stąd też może ten jej tak wielki dramat. Tak więc Frans, wszystko sobie bardzo dobrze przemyślał. Zdawał sobie co prawda doskonale sprawę, że już nic nie będzie tak jak było i że cień Henry-ka odtąd już zawsze będzie im towarzyszył, ale jego miłość do Marii, podobnie jak jego dobroć, były tak wielkie, że godził się na to bez najmniejszego nawet wahania. Stał przed wyborem. Mogło być tylko tak, albo też mogło nie być wca-le. Jego wspólne życie z Marią mogło się zawalić. To wszystko co stanowiło zasadniczą oś jego egzystencji, mogło się rozsypać niczym domek z kart. Widmo katastrofy, która zniszczyłaby nie tylko jego dotychczasowe życie, ale prawdopodobnie także i jego samego, zawisło nad nim niczym potworna burzowa chmura, mogąca go w każdej chwili porazić zabójczym piorunem. Tym zaś właśnie, byłaby dla niego utrata Marii. Jak z tego widać zdolny do każdej ofiary biedny Frans, zakochany w swojej żonie aż do zatraty samego siebie, naprawdę pozbawiony był jakiegokolwiek wyboru. Mądra Maria, bez trudu rozszyfrowała jego grę, domyślając się absolutnie wszystkiego. Ona sama również tę grę zaakceptowała udając, że się ni-czego nie domyśla. Dzisiaj czuła się bardzo dobrze, a bliskość ukochanego, cie-szyła ją i uspakajała. Powoli powracała do niej nadzieja. Wiedziała wprawdzie o tym, że czasu pozostało już dla niej bardzo niewiele, ale okoliczności zdawały się jej bardzo sprzyjać. O dziwo, kluczowym w tym wszystkim momentem były wybory na stanowisko burmistrza w Ernst. Zwycięstwo w nich Fransa sprawiało, że jej marzenia nareszcie mogły się ziścić w całej pełni. Tak to się jakoś dziwnie ułożyło że jego wielki życiowy sukces, mógł się także stać okolicznością umożliwiającą także jej samej, spełnienie jej największych marzeń i pragnień. Tyle, że owo spełnienie dla Fransa sukcesem na pewno nie było.
Posted on: Sun, 28 Jul 2013 08:58:21 +0000

Recently Viewed Topics




© 2015