Romuald Mioduszewski. Góra gór. tom2 Święta góra. (23) - TopicsExpress



          

Romuald Mioduszewski. Góra gór. tom2 Święta góra. (23) Jednak pomimo wszystko, nie mógł jakoś do końca, wyzbyć się dręczące-go go, pochodzącego chyba z samego dna podświadomości niepokoju. Coś tu mimo wszystko było nie w porządku. Był w tym jakiś, ciągle nie dający mu spokoju, silny dysonans. Jednak po pewnym czasie, radość młodzieńczej Danusi, jej wielka czułość i widoczna gołym okiem, jej nadal wielka miłość sprawiły, że przestał o tym myśleć, oddając się w pełni radości chwili. I rzeczywiście, Danusia mówiła prawdę. Las tylko z pozoru wydawał się być niezwykle rozległy. Pokrywał on właściwie tylko szczyt wzgórza i tuż za nim kończył się, całą swoją masą spływając na południe, a więc w kierunku w bok od trasy którą poprzednio podążał Henryk. Tuż za wzgórzem, dotykając krawędzi lasu, stał niezbyt wielki co prawda, ale w sam raz wystarczający jak na ich dzisiejsze potrzeby, budynek zajazdu. Załatwienie formalności potrzebnych do wynajęcia pokoju, trwało jedynie krótką chwilę i już po niewielu minutach, dzierżąc w ręku klucze, zmierzali oni w kierunku wskazanym im przez recepcjonistę, tam gdzie znajdował się ich pokój. Gdy tylko znaleźli się we wnętrzu pokoju, Danusia natychmiast przekręciła klucz w zamku, po czym kilkoma ruchami, zrzuciła z siebie całą swoją odzież. Stała teraz przed nim, zupełnie naga i tak samo jak dawniej ponętna, piękna i kusząca. – No i jak mój Mężu, podoba Ci się ta demonstracja – mówiła do niego, kusząco ocierając się o niego swoimi nagimi, pięknymi piersiami. – Boże Kochany, to naprawdę cudowne. – mówił Henryk czując, że krew w nim wrze, tak jak za dawnych lat. To była ta sama dziewczyna, albo prawie taka sama, jak ta, która kiedyś bardzo już dawno temu, stała przed nim, tak samo jak teraz z własnej woli obnażona, wtedy z widocznym rumieńcem wstydu na twarzy i ogniem w oczach. Te-raz co prawda już się nie wstydziła, ale ogień pozostał ten sam. Te same też były jej wspaniałe piersi i biodra, te same długie i smukłe, przepięknie ukształtowane nogi, gładki płaski brzuch, a pod nim silnie zaznaczony, czarny trójkąt włosów. Gładkie ramiona, długa wysmukła szyja i piękna twarz, jasnooka z ciemną czupryną bujnych włosów na głowie. A potem była, tak jak dawniej miłość. Prawdziwa miłość kobiety i mężczyzny, możliwa jedynie wtedy, gdy fizyczne pożądanie, w pełni zespoli się z miłością duszy. Żar miłości Danusi, tak bardzo udzielił się Henrykowi, że dokonywał on czynów o jakich poprzednio nawet nie podejrzewał, że jest jeszcze do nich w ogóle zdolny. Henryk był zupełnie oczarowany i tak jak dawno temu nienasycony. Sam nie spodziewał się, że może jeszcze z siebie wykrzesać tyle energii i tak intensywnej miłości. Ale to była głównie jej Danusi zasługa. To ona swoim nienasyceniem, energią i wręcz agresywnością, pobudzała go do takich wyczynów. Oboje przechodzili samych siebie, a jej pożądanie nie malało ani na chwilę. W końcu jednak Henryk musiał odpocząć. Zmęczeni leżeli obok siebie, a ona wciąż pieściła jego ciało. Henryk czuł się jakby był przeniesiony w świat baśni. Jak to wszystko było możliwe. Już od paru lat ognisty temperament jego żony bardzo przygasł i dawny wulkan przemienił się w dogasające ognisko. Jeśli od czasu do czasu, coś pomiędzy nimi jeszcze się zdarzało, to dla tego wyłącznie, że Danusia wyczuwając, iż on ciągle jeszcze tego potrzebuje, dawała mu to. Ale to już naturalnie, nie mogło być tym samym co dawniej, kiedy jej zmysły naprawdę łaknęły ich fizycznego zbliżenia. Nie było już w niej wtedy, nawet śladu dawnego ognia i wszystko odbywało się jakby rutyną. I tu nagle taki szał prawdziwie ognistej namiętności. To wszystko było cudowne i wspaniałe, ale też i jakoś dziwnie niepokojące, jakby nierealne. Ponownie Henryk pomyślał że być może śni i po-wtórnie uczynił próbę z uszczypnięciem. Jednak i tym razem ból jakiego przy tym doznał, uświadomił mu, że to wszystko dzieje się naprawdę. Wtedy znowu pomyślał uspokajająco: – Niby czemu nie, czy potęga która może sprawić, że cały Marienbad, wyląduje nagle na jednym z tarasów Świętej Góry, nie może dokonywać też ta-kich cudów jak te, z człowiekiem. To przecież jest chyba możliwe. Czy zresztą to co się teraz dzieje, nie jest właśnie takim dowodem. Przecież to się dzieje bez żadnej wątpliwości naprawdę. Danusia dziś była nienasycona i za chwilę po raz kolejny zwarli się w odwiecznym akcie. Potem znowu leżeli odpoczywając i rozmawiając o sobie. Snuli wspomnienia z przeszłości, wspominając swoich dawnych przyjaciół. Henryk opowiadał też o niektórych, szczególnie dramatycznych przejściach w górach. Na jej życzenie, znów wspominał swoje przejścia w Martwym Mieście i jedynego dobrego człowieku jakiego zdarzyło mu się spotkać w mieście Anns, którym okazał się zaskakująco, wyższy oficer policji, ale który pomimo tego, że został ostrzeżony i jako jedyny potraktował to ostrzeżenie poważnie, również zginął w gigantycznej katastrofie, tak samo jak milion z górą jego współmieszkańców, ponieważ wykazał zbyt jak się okazało rzetelny stosunek, do swoich zobowiązań względem swojego dysponenta. Opowiedział jej też, o horrorze z ręką i o tym jak mając na środku krzyża celownika swojego karabinu, głowę przyszłego mordercy, pozwolił mu cało odejść, za co w chwilę później zapłacili życiem, niewinny zapewne człowiek i mała dziewczynka. Danusia zaś, opowiedziała mu ostatnie nowości z Ernst, że Krysia, teraz już czterdziestoletnia, świetnie trzymająca się, bardzo urodziwa pani, pięć lat temu w końcu przestała czekać, na swojego Rajskiego Ptaka i po tej rezygnacji z marzeń, dała się nareszcie zaprowadzić do ołtarza, wiernie ją kochającemu i po-nad wszystko cierpliwemu Piotrowi i że teraz mają oni już dwójkę wspaniałych dzieciaków, ale że pomimo tego wszystkiego, nie wygląda ona na bardzo szczę-śliwą. Opowiadała też Danusia o Marii, że po powrocie z Marienbadu, jej stosunki z Fransem bardzo się poprawiły, co nie znaczy bynajmniej, że coś się na-prawdę zmieniło, jeśli chodzi o jej żarliwy kult dla Henryka. Nic takiego się nie stało. Wręcz przeciwnie nawet, Maria zdziwaczała jeśli o tę sprawę chodzi do tego stopnia, że z jego dawnego pokoju, zrobiła niedostępną dla kogokolwiek, z wyjątkiem niej samej świątynię, w której jak podejrzewał Frans, zrobiła sobie mały ołtarzyk z jego miniaturowym autoportretem namalowanym przez niego dla niej przed wielu laty i że się tam do niego modli. Ona sama co prawda w to nie wierzy, ale kto tak do końca może wiedzieć, co trochę mimo wszystko dzika i nieokiełznana natura Marii, mogła naprawdę wymyślić. Mówili jeszcze dużo innych rzeczy i tej nocy, nie zmrużyli nawet oka. A gdy zaczęło za oknem dnieć i świt rozlał się nad horyzontem, Danusia przywarła do niego raz jeszcze i zmusiła go aby jeszcze raz to zrobił, gdyż jak powiedziała świt już się bieli, a oni już niedługo będą musieli się rozstać. Potem wstała aby swoim zwyczajem, stojąc naga przy oknie popatrzeć jeszcze, na wstające spoza linii horyzontu słońce. Dokładnie tak samo, jak robiła to w Kamiennym Domu. Henryk dołączył po chwili do niej i tak stali obok siebie nadzy, spleceni ramionami, patrząc jak powoli tarcza słońca wyłania się spoza horyzontu, jak rośnie i unosi się coraz wyżej, jak robi się coraz jaśniej i docierają do nich pierwsze odgłosy śpiewu ptaków. Kiedy cała tarcza słońca wyłoniła się już spoza horyzontu, z powrotem powrócili do łóżka. I znowu leżeli nadzy obok siebie i wtedy zupełnie niespodziewanie Hen-ryk posłyszał, że Danusia płacze. Leżała z głowa opartą na poduszce, a łzy płynące jej z oczu, spływały po jej policzkach i nikły w jej włosach, trochę je przy tym mocząc. Płakała cicho, niemal bezgłośnie, od czasu do czasu jedynie pociągając nosem. Kiedy Henryk spostrzegł, że jego żona płacze, ponownie powróciły do niego nawiedzające go uprzednio potworne majaki, spadając na jego głowę czarną chmurą. Jego sercem wstrząsnął jakiś straszny niepokój, w gruncie rzeczy będący cały czas tuż przy nim. Przeczucie czegoś okropnego, utajone jedynie na czas jakiś, znowu stało się jego udziałem. Głęboko zaniepokojony, pochylił się nad nią i scałowując jej toczące się po policzkach łzy, zapytał głosem drżącym od współczucia: – Co Ci jest Moja Ukochana ? Danusia usłyszawszy jego pytanie, głosem mimo płaczu spokojnym choć pełnym smutku, powiedziała: – Dziś jest dwunasty czerwca, zapamiętaj Mój Ukochany dobrze tę datę. To jest bardzo dla nas ważne. Nawet nie wiesz jak ważne, za nic nie możesz te-go zapomnieć. Naprawdę za nic nie możesz tego zapomnieć. Przyrzeknij mi to koniecznie, bardzo Cię o to proszę. – Dobrze Kochanie naturalnie zapamiętam to bardzo dokładnie, przyrzekam Ci to naturalnie, ale powiedz mi co się stało? – Powiem Ci Henryku coś, co wstrząśnie Tobą do głębi, coś co pomimo tego jednak, muszę Ci powiedzieć, choć serce mi pęka i dlatego czekałam z tym, aż do ostatniej chwili. To była Henryku, nasza ostatnia noc miłości i w ogóle nasza ostatnia wspólna noc. Nasza ostatnia noc razem. Henryk w pierwszej chwili nie w pełni uświadomił sobie pełny sens tego co usłyszał. To było tak potworne, że nie mógł po prostu uwierzyć, aby to co do niego dotarło, mogło być prawdą. Jego sercem targnął okrutny ból. – Jak to ostatnia noc. Jak w ogóle możesz mówić takie rzeczy. – Danusia przestała już płakać, była teraz spokojna, choć bardzo smutna: – Są Henryku sprawy od nas zupełnie niezależne, którym nie można się przeciwstawić i takie właśnie sprawy zdarzyły się teraz. Coś się zmieniło i to zmieniło nieodwracalnie. Ani Ty, ani ja, ani nawet Ona temu nie zaradzi. Mówię Ci to dopiero teraz, gdyż tej ostatniej, wspólnej dla nas, naszej pożegnalnej no-cy, chciałam Ci dać wszystko, co tylko mogłam dać temu, którego ukochałam nad życie. Bardziej niż siebie samą i nawet swoje dziecko. Bardzo też chciałam, aby to była dla Ciebie noc prawdziwego, niczym nie zmąconego szczęścia. Czy wyobrażasz sobie Mój Ukochany, jak by ta noc wyglądała, gdybym powiedziała Ci to wszystko wcześniej. – Mówiąc to Danusia delikatnie gładziła jego włosy i pieściła skórę jego twarzy. Jej oczy były pełne łez i rozpaczy, kiedy patrząc na niego mówiła: – Teraz niestety to wszystko co było, już jest nieodwołalnie skończone. Nasze wspólne życie i wszystko to co razem wspólnie dzieliliśmy. To już Hen-ryku się skończyło. Dlatego nie czekaj już na mnie więcej, bo to będzie daremne czekanie. Ja już nigdy więcej do Ciebie nie przyjdę. Nic na to nie mogę poradzić, choć ból rozrywa mi serce, a rozpacz mąci mój umysł. Nic, zupełnie nic, na to nie mogę poradzić. Jedyne co mogłam, to dać Ci jeszcze tę noc ostatnią. Noc naszego prawdziwego szczęścia. Noc pożegnania. Ale nie rozpaczaj Mój Ukochany, bo spotkamy się jednak jeszcze i pozostaniemy już razem na zawsze, ale stanie się to dopiero wówczas, kiedy zakończy się Twoja misja, i znowu będziemy mieli wtedy po dwadzieścia cztery lata, dokładnie tak jak tego pamiętnego dnia, kiedy to po raz pierwszy wyznałeś mi swoją miłość. Dlatego Henry-ku nie rozpaczaj i pamiętaj tę naszą wspaniałą ostatnią noc. I pamiętaj, możesz teraz wybierać, nic już Ciebie nie wiąże. Pamiętaj tylko o mnie i wiedz, że na-wet śmierć, nie jest w stanie zabić mojej do Ciebie miłości. Nawet śmierć. Teraz Henryku żegnaj i już na mnie nie czekaj, bo ja do Ciebie już nie przyjdę, choć chciałabym tak bardzo, tak bardzo... Powiedziawszy te słowa, żona Henryka wstała z łóżka i ubrała się, zakładając także tę czarną pelerynę, która tak zaniepokoiła Henryka, kiedy to zobaczył ubraną w nią postać, wyłaniającą się z głębin lasu. Widząc ją, Henryk po-myślał, że oto sprawdziło się jego przeczucie i że stało się coś znacznie jeszcze gorszego niż śmierć. Danusia już całkowicie ubrana, podeszła do leżącego na łóżku bez ruchu Henryka i pochyliwszy się nisko, przycisnęła swoje usta, do jego ust w ich ostatnim już pocałunku. Po chwili już jej nie było. Odeszła i pozostała po niej pustka, której nikt i nic, nie było w stanie wypełnić. Henryk chciał protestować, przekonywać i próbować ją zatrzymać, ale je-go ruchy paraliżowała absolutna pewność nieuchronności tego co się właśnie stało. To było to właśnie dotknięcie absolutu. On wiedział, że cokolwiek by zrobił, cokolwiek by nie powiedział, to nie ma już teraz żadnego, najmniejszego nawet znaczenia, że to co się musiało zdarzyć oto właśnie zdarzyło się i że nic, absolutnie nic nie jest w stanie tego zmienić. Pokonując z najwyższym trudem, bezwład bezsilności jaki sparaliżował jego możliwość czynienia czegokolwiek, zwlókł się w końcu z łóżka i podszedł do okna mając nadzieję, że ujrzy ją jeszcze po raz ostatni, zanim Ona zniknie na zawsze. Czuł bowiem Henryk, że obietnica jaką od niej otrzymał, nie dotyczy już tego świata. Mimo to wierzył w to, wierzył w to gorąco. Rzeczywiście ona tam była. Stała odwrócona twarzą do okna i wpatrywała się w nie, szeroko otwartymi oczami, przepełnionymi smutkiem, rozpaczą i żalem. Jej twarz była teraz bardzo blada, a policzki mokre od łez. Chyba tak jak on ją, tak i ona jego, chciała ujrzeć po raz ostatni, zanim rozstaną się na zawsze. Dostrzegłszy jego sylwetkę w oknie, jej twarz rozjaśniła się i wykwitł na niej ostatni uśmiech, smutny co prawda, ale pełen bezbrzeżnej miłości i mimo wszystko jakiejś nadziei. W pewnej chwili Danusia gestem dłoni pokazała mu, aby otworzył okno. Gdy to uczynił wypowiedziała ostatnie słowa jakie od niej usłyszał: – Pamiętaj Henryku, dziś jest dwunasty czerwca. Zapamiętaj ta datę, a najlepiej zapisz ją sobie, tak aby nie było żadnych wątpliwości. To niezmiernie ważne. Teraz już żegnaj Mój Ukochany. Henryk wreszcie zdołał przełamać pętający jego siły bezwład niemożności, tak jakby pękły obezwładniające jego wolę więzy. Postanowił do niej po-biec, aby mimo wszystko spróbować ją zawrócić. Wtedy ona jeszcze po raz ostatni skinęła mu ręką, po czym odwróciła się i szybko odeszła, niemal natychmiast znikając pomiędzy drzewami. W chwilę po tym, Henryk szybko na-rzucił coś na siebie i poprzez korytarz, rzucił się biegiem do wyjścia. Chciał biec do niej i za wszelką cenę ją zatrzymać. Ale gdy znalazł się przed domem, nikogo już tam nie było. Pobiegł w las, tam gdzie ona znikła pomiędzy drzewami. Natychmiast podążył w tym kierunku w którym jak mniemał Danusia musiała się udać, nie ujrzał tam jednak nikogo. Błądził po lesie, biegając jak oszalały i przepatrując pomiędzy drzewami w tej jego części, gdzie widział ją po raz ostatni, nie zobaczywszy nawet śladu kogokolwiek. Szukał długo i bezskutecznie. W końcu zmęczony i zrozpaczony powrócił do swojego pokoju w hotelu. Teraz był już naprawdę sam. Powróciwszy do pokoju stanął przy oknie. Długo spoglądał przez nie w nadziei, że mimo wszystko, Ona jednak powróci. Tak naprawdę, to wiedział jednak, że jest to daremne czekanie, że nie ma już dla niego żadnej nadziei. Od-szedł od okna i usiadł na łóżku. Był jak ogłuszony, nie był w stanie nawet myśleć. Nawet wielkość tragedii, jak stała się jego udziałem, jeszcze w pełni do niego nie dotarła. Cały czas obracał w myślach dwie sprawy, które nabrały cech dwóch najważniejszych dla niego symboli. Dwunasty czerwca i to, że gdy się znowu spotkają, oboje będą mieli po dwadzieścia cztery lata. W tej chwili nie rozumiał znaczenia tych słów, tylko w jakiś obsesyjnym transie, w kółko je powtarzał. Przesiedział tak jak skamieniały, bez jednego ruchu aż do zmierzchu. Siedział tak także później, gdy już zapadły kompletne ciemności. W końcu jednak zmogło go zmęczenie. Wyciągnął się na łóżku i zapadł w sen. Śniła mu się Danusia. Oboje mieli po siedem lat i biegali po Czarodziejskim Ogrodzie. Bawili się jak to dzieci, wesoło i hałaśliwie. Nagle zrobiło się bardzo ciemno i z nieba zaczęły bić pioruny, a oni uciekając przed nimi, biegli poprzez splątane alejki, szukając miejsca gdzie mogli by się schować przed ścigającą ich, straszliwą burzą. W końcu biegnąc tak, dostrzegli w oddali Ich Al-tankę. Schronili się w niej i siedząc tam bezpiecznie, obserwowali straszliwą nawałnicę, która się nagle rozpętała. Siedzieli tak na ławeczce, przytuleni do siebie i Henryk zorientował się w pewnej chwili, że nie są już dziećmi i że mają teraz po dwadzieścia cztery lata. W pewnej chwili Danusia wstała i wtedy Hen-ryk zobaczył, że ubrana jest ona w tę samą złowróżbną, czarną pelerynę, która nasunęła mu uprzednio, tak czarne myśli. Jej czarny kaptur Danusia miała nasunięty na głowę. Henryk w przerażeniu patrzył na ten jej złowieszczy ubiór, ale nie był w stanie nic zrobić, aby Danusia go z siebie zdjęła. Kiedy w końcu zdołał się prze-łamać, Danusia popatrzyła na niego jakoś szczególnie uroczyście i powiedziała mu, aby się tą peleryną zupełnie nie przejmował, bo jest to przecież prezent od profesora Fuchsa i że dał go jej on wczoraj, specjalnie dla nich i że ma ona jakieś szczególne, dobroczynne właściwości. Wtedy Henryk przypomniał sobie, że stary Fuchs, już od wielu lat nie żyje i powiedział to Danusi. Ale ona uspokoiła go mówiąc, że to nie ma żadnego znaczenia, bo i tak ona wie że stary Fuchs ją kocha i że wie to na pewno, iż nie zrobi jej on nic złego. Powiedziała mu też, żeby się niczym nie martwił i że to ta peleryna właśnie sprawi, że jesz-cze się kiedyś spotkają. Podeszła wtedy do niego i mocno pocałowała go w usta. Potem odsunęła się od niego i stojąc przed nim i z wielkim naciskiem wpatrując mu się w oczy, niezwykle poważnym głosem powiedziała: – Za chwilę mój ukochany, muszę już niestety odejść od Ciebie, ale nie martw się o nic. To co prawda musi niestety trochę potrwać, ale ja wrócę do ciebie zaraz po tym, jak to wszystko się skończy. Wrócę razem z tymi wszystkimi któryś kiedyś kochałeś i wtedy już na zawsze wszyscy będziemy razem. Będą tam i Maria i Twoi rodzice i nawet moja Mama i Ojciec, a także stary Fuchs i nasze dzieci. I wtedy nie będzie już dla ciebie żadnych ograniczeń. Będziesz mógł udać się wszędzie, gdzie tylko przyjdzie ci ochota. Także do swoje-go domu rodzinnego i do domu Marii w Ernst. Ale pamiętaj, musisz wytrwać na swojej drodze. To warunek absolutnie niezbędny, od spełnienia którego, wszystko zależy. Od tej chwili, już jednak na mnie nie czekaj, bo ja nie przyjdę. Najtrudniejsza próba jak widzisz, została pozostawiona Ci na sam koniec, gdy sił już jest najmniej. Pamiętaj Mój Ukochany, że ja do Ciebie wrócę, ale nastąpi to dopiero wtedy, kiedy to wszystko się już skończy. No i zapamiętaj jeszcze to także, że dzisiaj mamy dwunasty czerwca. Tego za nic, nie wolno Ci zapomnieć. Żegnaj Kochany, bardzo Cię kocham, pamiętaj o tym, jak też to wszystko, co teraz ode mnie usłyszałeś. – po tych słowach Danusia szybkim, zdecydowanym ruchem odsunęła zagradzające jej drogę, zwisające nad wejściem zarośla, po czym szybko wybiegła prosto w kocioł potężnej ulewy. W chwilę później Hen-ryk rzucił się do wyjścia z altanki, chcąc biec za Danusią i spowodować aby mimo wszystko zawróciła i chociaż przeczekała tę tak bardzo groźna burzę, ale w chwili gdy dotarł do wyjścia i odsunął zagradzające mu drogę pędy roślin i gałązki, straszliwa błyskawica zupełnie go oślepiła. Gdy po dłuższej chwili, od-zyskawszy zdolność widzenia wyjrzał na zewnątrz, nie było tam widać niczego, poza niesamowitą ścianą wody, lejącą się z góry. Po Danusi nie pozostał nawet najmniejszy ślad. Stał tak i patrzał na lejące się z nieba kaskady wody i wtedy zaczął płakać. Dokładnie w tej samej chwili obudził się. Było już zupełnie jasno, a on le-żał z twarzą wtuloną w poduszkę, zupełnie mokrą od jego łez. Sen nie dał mu wypoczynku, przywrócił mu jednak możliwość myślenia. Był nadal kompletnie rozbity i pogrążony w rozpaczy, ale mógł już w miarę składnie myśleć. Powoli zaczął ogarniać rzeczywistość, która się teraz przed nim rysowała. Zaczął się zastanawiać, nad znaczeniem słów wypowiedzianych przez jego żonę, tuż przed rozstaniem. Co może oznaczać – „Możesz się już czuć wolnym od wszelkich zobowiązań”. Jakich zobowiązań. O jakie zobowiązania chodziło Danusi. Czy może o te wobec niej, jako jego żony, czy też te które wiązały go z misją. Chyba jednak chodziło o te pierwsze, gdyż w innym przypadku jej obietnica, „że spotkają się aby być już na zawsze razem, gdy się wreszcie Twoja misja zakończy”, nie miałaby żadnego sensu. Także niezbędny warunek wytrwania, jednoznacznie chyba wyjaśniał wszystko. Natomiast zwolnienie go od wszelkich zobowiązań wobec siebie, w sytuacji gdy ona nigdy już do niego nie miałaby powrócić, było jasne i zrozumiałe. Tak to było to. Na pewno to. To wyjaśniało wszystko, dlatego tak właśnie być musiało. Ale jednak nie wszystko i nie do końca było wyjaśnione, bo przecież istniało jeszcze jego malarstwo. Wiedział Henryk bardzo dobrze, że za jego obrazy płacą już teraz miliony. Zwolniony od obowiązku misji, mógłby powrócić do Wielkiego Świata i żyć tam w glorii chwały wielkiego twórcy, opływając jednocześnie praktycznie we wszystko, czego tylko mogły człowiekowi dostarczyć pieniądze i system którego były one najważniejszą treścią. Może to właśnie Danusia miała na myśli. Po krótkiej chwili zastanowienia, odrzucił jednak tę możliwość, jako jego zdaniem zupełnie nieprawdopodobną. Więcej nawet. Przeczuwał z siłą absolutnej pewności, że wybierając tę właśnie drogę, wyrzekłby się raz na zawsze swojej ukochanej żony. A tego nie mógł Henryk zrobić za żadną cenę. Nie miał więc wyboru. Żadna alternatywa dla tego nie istniała. Musiał iść dalej i tylko to mu pozostało. Zrozumiał natychmiast, że teraz nic go już od jego Misji nie może uwolnić i pojął, że nie obcowanie z innymi kobietami, byłoby teraz jego prawdziwą zdradą wobec Danusi, ale będzie nią właśnie, jego wyrzeczenie się Misji. Był więc już aż do samego końca skazany na błądzenie po górach. Nikt i nic, nie mogło go teraz od tego uwolnić. On sam zresztą na to nie pozwoli. Będzie parł naprzód, choćby na czworakach nawet, choćby czołgając się. Bo wie, że tam na końcu, na samym krańcu jego drogi pielgrzyma, będzie czekać Ta Jedyna. Nie miał więc wyboru. Jego życie w swoim ostatnim fragmencie, zostało w ten sposób, nieodwołalnie określone do samego końca. Gdy to sobie w pełni uświadomił, przestał się zastanawiać, nad czymkolwiek. Teraz już nie miało żadnego znaczenia jak, istotne było jedynie to, aby nadal iść do przodu, ciągle do przodu, aż do samego końca. Zastanawiał się także, dlaczego Danusia z takim naciskiem żądała od nie-go zapamiętania wczorajszej daty. Niewątpliwie wiązało się z tym coś niesłychanie ważnego, co jednak; tego w żaden sposób nie był się w stanie domyślić. Pomyślał, że być może chciała ona w sposób szczególny wyróżnić ten dzień rozstania, po namyśle jednak doszedł do wniosku, że musi to by coś zupełnie innego, coś co zapewne się kiedyś wyjaśni. Nie myślał o tym teraz wcale, ale jego sytuacja stała się wraz z odejściem Danusi, niezwykle trudna. W miarę podupadania na siłach, rosła jego od niej zależność, teraz jeszcze nie tak wielka, bardziej psychiczna i moralna, niż konkretnie rzeczowa, ale już niebawem, mogło się to zmienić w zasadniczy sposób. Ona przede wszystkim, była największą gwarancją jego bezpieczeństwa. Mając ją, mógł się nie obawiać braku pieniędzy, których miał jeszcze co prawda bardzo duży zapas, ale kto wie przecież, co może przynieść przyszłość, a on w miarę topnienia swoich sił, coraz bardziej był od nich zależny. Przerażała go też pustka, jaka teraz wraz z odejściem Danusi, wokół nie-go powstała. Przedtem zawsze wiedział, że bez względu na to, co by się nie stało, zawsze gdzieś tam jest Ta, tak mocno kochająca go istota, w której nie-zmiennie znajdzie oparcie i na którą, w każdej najtrudniejszej nawet sytuacji, może całkowicie liczyć. Już sama świadomość, że Ona jest i czuwa nad nim, była mu zawsze wielką podporą. Teraz już nie było nic. Tylko pełna beznadziejnej rozpaczy otchłań. Kiedy tak siedział na łóżku, pogrążony bez reszty, w ciężkich i mrocznych myślach, usłyszał czyjeś pukanie do drzwi. Jego twarz rozświetlił nagły błysk wielkiej radości: – To Ona. A więc jednak wróciła. Ale to nie była Ona, a jedynie mocno zaniepokojony właściciel zajazdu. Ten zaraz gdy tylko wszedł do pokoju Henryka zrozumiał, że odbył się tu jakiś wielki dramat. Henryk wyglądał bowiem strasznie. Na jego twarzy malowała się bezbrzeżna rozpacz, powiększona jeszcze tym ostatnim największym chyba rozczarowaniem, kiedy to zamiast spodziewanej i upragnionej Danusi, w drzwiach jego pokoju, ukazał się właściciel zajazdu. Postrzegając to wszystko, aczkolwiek niewiele z tego rozumiejąc, gość Henryka poczuł się naprawdę bardzo nieswojo, ale skoro już się tutaj znalazł, to zrobił dokładnie to, po co tutaj przyszedł, przede wszystkim więc, wyjaśniając powód swojej wizyty: – Bardzo pana przepraszam, że ośmieliłem się zakłócić pański spokój – hotelarz widząc stan, w jakim znajdował się Henryk, starał się być najbardziej delikatny, jak to było tylko możliwe. – ale pan, wczoraj przez cały dzień nie schodził na posiłki, dziś pan także nie był na śniadaniu, więc sam pan rozumie, zacząłem się trochę o pana niepokoić. To pewnie nie jest moja sprawa, więc z góry przepraszam za to co powiem, ale jak mi się zdaje, pana bardzo mocno coś gryzie, ja to bardzo dobrze rozumiem, ale naprawdę tak nie można, to w niczym panu nie dopomoże. Niech mi pan wierzy, ja to wiem. Bardzo pana proszę, niech pan zejdzie do nas na obiad. Będę na pana czekał, niech Pan to wie. – po czym wycofał się, cicho zamykając drzwi za sobą. Gdy tylko hotelarz zniknął, Henryk dopiero teraz uświadomił sobie, że już od niemal czterdziestu ośmiu godzin, niczego nie miał w ustach. Pomimo tego nadal nie czuł głodu. Chciało mu się tylko bardzo pić. Rozumiał jednak, że hotelarz ma całkowitą rację i że jego dalsze utrzymywanie się w takim stanie, ni-czemu dobremu nie służy. I także to, że Danusia widząc go teraz, na pewno by jego postępowania, nie aprobowała. Zebrał się więc w sobie i doprowadziwszy swój wygląd trochę do porządku, zszedł na dół na obiad. W zajeździe pozostawał jeszcze przez tydzień. Powoli zaczęła powracać mu, równowaga psychiczna. Zastanawiał się często nad swoją obecną sytuacją i coraz lepiej ją rozumiał. Właściwie poprzez to co się wydarzyło, została ona niezwykle uproszczona. Wszystko stało się dla niego niezwykle, elementarnie wprost oczywiste. Pozostało mu do zrobienia wyłącznie jedno. Wiedział że musi iść do przodu, bo tam na końcu jego drogi, będzie na niego czekała Ona, jego nad wszystko umiłowana Danusia. Rozumiał też, że nie musi się już do niczego spieszyć. Istotnym było jedynie to, aby iść naprzód, nie ważne było natomiast zupełnie to, w jakim tempie a nawet kierunku będzie się to odbywać. Po tygodniu łamania kryzysu Henryk zebrał się w sobie na tyle, że mógł z powrotem podjąć swoją wędrówkę. Wtedy ponownie, po raz setny czy może tysięczny podjął swój największy teraz obowiązek. Gdy opuszczając zajazd chciał zapłacić za pobyt, okazało się, że Danusia po raz ostatni zapewne, jak wynikało przynajmniej z to z tego co od niej usłyszał, wszystko za niego zapłaciła. Pozostało mu więc tylko wrzucić na plecy, bardzo już teraz dla niego ciężki plecak, założyć na ramię swój niezawodny ka-rabin i wyruszyć na kolejny etap, jego nigdy nie kończącej się drogi.
Posted on: Sat, 14 Sep 2013 08:35:33 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015