Coraz lepiej Marek Jan Chodakiewicz Krewni w kraju marudzą, że - TopicsExpress



          

Coraz lepiej Marek Jan Chodakiewicz Krewni w kraju marudzą, że krytykuję rodaków, a nie podnoszę ich na duchu. Ocena sytuacji nie jest jednoznaczna z krytyką. Jak jest tak fajnie, to dlaczego nie jest tak jak byśmy chcieli? Najpierw trzeba postawić diagnozę, aby wyjść z choroby, a potem dopiero cieszyć się zdrowiem. Pod takim szyldem oto kilka spostrzeżeń – zgodnie z sugestiami szefostwa Tysola – na temat mojej ostatniej podróży po Polsce i okolicach. W maju i czerwcu miałem kilkadziesiąt spotkań i wykładów, spotkałem się z setkami ludzi w małych, średnich i dużych ośrodkach. Robię to już od ponad dwudziestu lat, chociaż ostatnio na większą skalę. Z dalekosiężnego punktu widzenia zmieniło się bardzo wiele. Wiem, wiem. Jak się jest na miejscu, to wydaje się, wielu że nic się nie zmienia. Człowiek nie ma dystansu do siebie i innych. Będąc w toku bieżących spraw, nie potrafi docenić dynamiki i tempa zmian. Narzeka, psioczy na post-PRL. Naturalnie jest w co kopać, ale nie przesadzajmy. Polska jest w post-Sowiecji najwolniejszym, najsprawniejszym i najzamożniejszym krajem. Naprawdę nad Wisłą jest lepiej w sensie cywilizacyjnym i kulturowym niż w Tadżykistanie czy na Węgrzech. Tutaj rolnicy i drobni przedsiębiorcy przechowali własność prywatną, a więc swoje warsztaty pracy. Tutaj Kościół, emanując wiarą, podtrzymał kontynuację tradycji. Tutaj w końcu zmienia się stale i zmienia się głównie na lepsze. Mówię o zmianach głębokich, podskórnych, a nie pop- kulturowo powierzchownych. Nie mówię o małpowaniu wesołkowatych i multikulti herezji przypełzających z podbitego przez nie Zachodu. Mówię o archeologii pamięci, o odkrywaniu korzeni, o odbudowaniu fundamentu polskości niszczonego przez czerwonych i brunatnych podczas wojny i po niej, przez pół wieku, a nawet wcześniej, pod zaborami. Mówię o niezwykle powolnych zmianach mentalnościowych. To widzę u ludzi, którzy przychodzą mnie posłuchać. To u nich wyłażą bardzo skomplikowane sprawy świadomości i samoświadomości. No, cóż można by napisać całe studium socjologiczne i psychologiczne. Zacząłbym od domu rodzinnego w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych w PRL, a potem opisałbym emigracyjne klimaty z przedwojenną elitą w tle. Następny krok to opowieść o interakcji z publicznością w post-PRL po 1989 r. Właściwie jest to jedna wielka katharsis. Ludzie mają przede wszystkim potrzebę wygadania się. Jest to w pewnym sensie terapia zbiorowa po straszliwej rzezi II wojny światowej i pół wieku totalitaryzmu. Jednocześnie widać było na początku moich peregrynacji wielki kompleks niższości, często maskujący się jako kompleks wyższości. Stałe niedowartościowanie. Z jednej strony członkowie publiki wszystko wiedzieli, z drugiej strony czekali aż im ktoś powie co robić, najchętniej z warszawskiego centrum, najchętniej utwierdzając ich w słuszności swych przemyśleń czy też odruchów. Zatwardziałe trzymanie się swych postaw, stereotypów, kalk myślowych. Staranie się zrozumienia świata według prostego i czasami prostackiego strychulca, który usprawiedliwia własną niemoc i brak zaangażowania. Na przykład, „Panie, żydzi rządzą. Nic nie można zrobić”. Taka klisza rzekomo tłumaczyła wszystko. Mała zdolność analizy i prawie brak dystansu do siebie. Opryskliwość i złośliwość oraz cynizm. Jednocześnie dobroć, prostoduszność, patriotyzm. Tak to się wszystko paradoksalnie mieszało. Zmiany mentalnościowe zachodzą bardzo powoli, ale nieustannie. Wielki zastrzyk wiedzy, alternatywne źródła informacji, wolność słowa powoduje, że niewolniczy fundament post-komunizmu jest powoli podmywany. Obecnie na spotkaniach jest mniej psychoanalizy, samoterapii. Starsze pokolenie niewolników komuny wykrusza się. Uformowani w PRL przedstawiciele średniego pokolenia starają się odnaleźć w nowej rzeczywistości. A jednocześnie starają się bronić swego jestestwa. Argumentują, że przecież czasami im w PRL było przyjemnie, mają miłe wspomnienia z wakacji, zabaw, takich małych ludzkich przyjemności. Nie mogło być więc tak źle. Natomiast młodsze pokolenie – ci, którzy na spotkania przychodzą – chłoną wszystko. Oni nie pamiętają raczej PRL, starają się zrozumieć elity trwania, starają się stać elitami działania, starają się zwalczać kompleks niewolnika PRL i post-PRL. Mają wykop. Ale nie są przygotowani merytorycznie. Buntują się, są dynamiczni, ale nie czytają dosyć. Dotyczy to szczególnie młodych gniewnych, czyli narodowców. Ale i oni powoli się nauczą. Nie ma wyjścia, takie są reguły. Tylko trzeba ich do tego zachęcać, stworzyć ramy organizacyjne klubów dyskusyjnych. Już tak się dzieje. Odwrotnie niż 20 lat temu, widzę wiele inicjatyw oddolnych. Szczególnie cieszy, że małe i średnie miasta ruszają się. Rośnie duma lokalna, głód wiedzy. Rosną zastępy nieobojętnych. I rośnie wiedza w geometrycznym postępie. Zilustruję to trzema anegdotami. Opowiedziałem na jednym wykładzie historię słowa „radziecki”. Po pierwsze gramatycznie błędne, bo od radcy a nie rady. A po drugie narzucone Polakom przemocą, terrorem i cenzurą. Weszło w podświadomość niewolników. A jedna studentka z Krakowa mi powiedziała, że ona w tej chwili jest tego świadoma i zaczyna usuwać „radziecki” ze swych prac i wypowiedzi, jak również będzie wpływać na kolegów. Sowiecki powraca do polszczyzny. Druga anegdota. Opowiedziałem o tym, jak na początku lat dziewięćdziesiątych żołnierz NSZ, p. Marian Bobolewski, opowiedział mi: „Po wyzwoleniu, schwytało mnie NKWD i śledczy celnym wykopem wybił mi oko”. A ja do niego: Panie Marianie. Po wyzwoleniu? Wyzwolenie to oznacza, że przychodzi wolność. Wielka Katolicka Polska, niepodległa i niezawisła! Natomiast przyszła przecież następna, sowiecka, komunistyczna okupacja. A pan mi powiada po wyzwoleniu? To był właśnie przykład zniewolonego umysłu. Ofiara przejmuje język kata. Pełne zwycięstwo totalizmu. Po wykładzie w Katowicach podszedł do mnie pewien pan i powiedział: „Ale mnie pan czegoś nauczył. Pan to lepiej widzi, bo pan jest z zewnątrz. My tu jesteśmy w tym post-PRL-owskim szambie i powtarzamy bezmyślnie. Teraz się będę pilnował i nigdy już więcej «po wyzwoleniu» nie będę mówił o wejściu Sowietów”. Anegdota numer trzy. Podchodzi do mnie pani chyba w Szczecinie i mówi: „Mój Boże, właśnie przeczytałam pana książkę o wojnie domowej w Hiszpanii. Ja o niczym takim nie wiedziałam. Ale nam komuniści nakłamali”. Diagnoza choroby jest podstawą do jej zwalczenia. Walec zaczął się toczyć. Biada czerwonym i ich kolaborantom.
Posted on: Mon, 15 Jul 2013 18:10:11 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015