Kiedy rano słyszę zachrypnięte "mama" skopuję kołdrę i - TopicsExpress



          

Kiedy rano słyszę zachrypnięte "mama" skopuję kołdrę i jeszcze śpiąc lecę do drugiego pokoju po mojego najmłodszego. Oby tylko nie wywalić się o jedyny w domu próg. Stoi tam oparty o szczebelki i jeszcze przeciera oczki, ale niech to nikogo nie zwiedzie, już po spaniu. Biorę go do nas, we przelocie patrzę na budzik, 6.15, zajefajnie! Nie ma to jak wczesny, niedzielny poranek. Zostawiam juniora z ojcem i walę do kuchni zrobić kakałko, tylko dlatego, że muszę do kibelka, tak to mleko przygotowuje Sławek. Potem mały biega, pije, robi kupę, no wiecie, takie tam, przebieram go, bo rano już zimno od podłogi. Próbuję jeszcze podsypiać , ale baranek Shoun, nogi na głowie i "mamusia" z odległości milimetra od nosa nie pomagają. Ok, definitywnie wstaję, robię kawę, śniadanie z małym w tle, no bo matka w kuchni to najpierw serek, potem szynka, potem jeszcze coś. Śniadanko z Mikusiem, to pomaleńkie wkładanie mu do buzi kawałków chlebka z masełkiem i dodatkiem, podczas gdy on bawi się, biega i łaskawie pozwala się dokarmiać. Tylko kawa trzyma mnie na nogach. Michał znad talerza zadaje sakramentalne pytanie, kto idzie z Mikusiem pierwszy na spacer, cisza, Sławek nawet nie drgnie. Dobra, idę pod prysznic, ubieram się, rany, byle nie patrzeć za długo w lustro. Moje nogi są tak blade, że aż sine..kto by pomyślał, że lato było takie gorące, no ale ja się nie opalam, a na samoopalacz tradycyjnie mam uczulenie. Za oknem 16 stopni, ja czuję jakby było dziesięć. Twardo zakładam jedną z ulubionych spódnic i sandałki, ale i mój przerobiony płaszczyk, zapięty pod szyję, małemu dresik nie zaszkodzi. Moi nawet nie ruszają palcem, jak zwykle mają wszystko gdzieś. Biorę Mika, wózek i spadkiem kontrolowanym zrzucam go z pierwszego piętra, tylko trzymając, żeby nie rozbił się na oknie korytarza. Mikuś zna procedurę, więc nie martwi się tylko śpiewa. Na zewnątrz wiatr chce urwać mi głowę, ale mijający mnie ludzie ubrani na letniaka dziwnie mi się przyglądają, well...ja marznę, nie wolno?! Spacerujemy uliczkami Rokitnicy, nie jest malownicza, ale są naprawdę spokojne miejsca, dojeżdżamy do Centrum Szensztackiego, pełno pięknych drzew, trawy i taki spokój. Mały szleje z piłką, ja oganiam się od pszczół, nie może być przecież idealnie. Po pół godzinie podstępem wywabiam go do domku, muszę przygotować obiad, zanim go uśpię koło pierwszej. Najczęściej zasypiam z nim, a nawet jeśli nie, to czytam, traktując ten czas jako odpoczynek. Śpi dwie godziny, jakby miał wbudowany zegarek, budzi się tak rozkosznie i zaraz woła o zupkę...której nie mam, więc szybko gotuję ziemniaczki, brokuły i robię kotleciki, pół godziny i jemy obiadek, w połowie przeskakany na kanapie, w połowie wybiegany z kotletem w ręku, wszystko tłuste....ale dziecię szczęśliwe. Pełen żołądek ciąży mi jak kamień, a mały już chce na spacer. Mój mąż tradycyjnie zaległ w rogu kanapy i ani nie drgnie, Michał wymawia się, że nareszcie chce mieć chwilę dla siebie. A co robił cały dzień?! Ok, niech to szlag, kawa, prysznic, bo nie mogę śmierdzieć pieczonym mięsem, brrr i wściekła wyruszam na 45 minutowy spacer. Ogoliłam nogi, nie wiem po co, denerwowały mnie maleńkie włoski, ale wiatr jest taki zimny, że normalnie czuję jak odrastają mi nowe. Twarde i ostre i obrzydliwe, boję się że moje nogi poranią się o siebie. Czasem, gdyby nie Mikołaj, dostałabym szału, nie podniosła się z łóżka. Jego nieustający szczebiot, śpiewy sprawiają, że czuję się człowiekiem. Macierzyństwo późne, po czterdziestce mi nie służy, od półtora roku mam taką depresję, że mogłabym wyć i czasem zastanawiam się czy Bóg zrobił mi na złość, że w moje wygodne, ustabilizowane, egoistyczne życie wcisnął taki żywioł. A potem patrząc na niego , jak marszczy nosek, czaruje, uśmiecha się, wiem, że dał mi go, bo wiedział, że gdzieś tam głęboko potrzebowałam kogoś, kto kochałby mnie tak bardzo i kogo ja mogłabym kochać i na kim się skupić. Kto wydobyłby ze mnie to co bezpiecznie schowałam w walizkach moich uczuć i sentymentów. Michał jest duży, kocham go bardzo, ale on jest taki skoncentrowany na sobie, że czasem mam wrażenie, że żyje we własnym komputerze, ja też tak miałam dopóki nie pojawił się Mik. A teraz czasu dla siebie jak na lekarstwo i tylko kiedy go uśpię, czytam, oglądam, wypisuję dla Was dyrdymały. Jako część mojej terapii antydepresyjnej, Może faktycznie powstanie z tego książka....
Posted on: Sun, 25 Aug 2013 20:46:50 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015