Kilka Lasek i inne POśmiewiska Zmarły w 1982 roku chiński - TopicsExpress



          

Kilka Lasek i inne POśmiewiska Zmarły w 1982 roku chiński pisarz i lingwista Zhao Yuanren, zwany „ojcem współczesnego chińskiego językoznawstwa”, popełnił był kiedyś 10-wersowy, żartobliwy utwór pt. „O Shi Shi, który jadał lwy”. Oryginalność tego wierszyka polegała na wykorzystaniu podobnie brzmiących słów ( w języku chińskim „lew” wymawia się jak „shi”), czyli jednego ze środków artystycznych zwanych homofonem (nie mylić z homofobem), służącym wydobyciu zaskakujących i często komicznych akcentów i skojarzeń. A także nowych znaczeń, wykorzystywanych też np. w kalamburach czy limerykach. Myślę sobie, że gdyby dziennikarze głównego nurtu, zamiast zajmować się umacnianiem ideologicznego frontu jedynie słusznej władzy czy tropieniem pedofilii i antysemityzmu, zagłębili się w nieograniczone możliwości, jakie daje nasz ojczysty język, zobaczyliby różnice między kompromisem a kompromitacją. Na przykład, w prasie pojawia się taki tytuł: „Kaczor wyprzedził Donalda o 6 procent”. My wiemy o co chodzi, ale z tym naszym polskim idiomem mieliby nie lada kłopot zagraniczni korespondenci, skołowani do tego stopnia, że nie wiedzieliby komu rzeczywiście rośnie, a komu spada. I nie skojarzyliby z posłem Hofmanem, a tym bardziej z cudem prenatalnym partii Gowina, której jeszcze nie ma, a sondażownie ogłaszają, że już mu rośnie. Czy takie hasło ”Tuskowi nawet morze nie pomoże”, typowy homofon, albo „Lasek skrywa dowody smoleńskie” choć tu wykorzystano synonimiczność, jak w znanym dowcipie, gdy dziennikarz pyta posła partii rządzącej: - Jakie są cele rządu? – Cele jak cele – odparł minister. – Wygodne, widne, słoneczne. Pierwsze próby językowe poczynił Tomasz Lis na łamach swego hot-huffington-dog, zamieszczając tekst pt. „Angelina i Angela”, w którym próbuje porównać dwie podziwiane kobiety: aktorkę Jolie i kanclerz Merkel. Oczywiście, na podobnie luźnej zasadzie brzmieniowej można porównać wszystko do wszystkiego: Donka do Don Corleone, Niesiołowskiego do Nicholsona (szczególnie w „Locie nad kukułczym gniazdem”), marszałek Kopacz do laski (marszałkowskiej), a Schetynę, który podtopił Platformę, do kapitana Schettino od Costa Concordii, której podnoszenie było skuteczne, acz kosztowne, co w wypadku Platformy może się nie udać. Ale redaktor Lis ma tyle wspólnego z dziennikarstwem, co szparag ze szpagatem, dlatego posługując się wygibasem na granicy tejże figury gimnastycznej, naiwnie doszukuje się wspólnych cech obu pań, co wychodzi mu średnio, bo jedynym ich podobieństwem jest to, że obie mają swoje postaci w Muzeum Figur Woskowych Madame Tussaud w Berlinie, a Angela Merkel, nawet odświeżoną na potrzeby kampanii. I to się nazywa dobry PR, bo przecież szczególnymi zasługami przez dwie kadencje się nie wykazała, prócz drastycznych oszczędności narzuconych południu Europy, które doprowadziły do ubóstwa miliony obywateli tych krajów. Dla Niemiec nie zrobiła niczego, żadnych reform, dbając tylko o interesy swojej partii, stanowiska dla jej członków i interesy grup ją popierających. W obliczu kolejnych wyborów ogłasza populistyczny program wyborczy pełen nowych subwencji socjalnych, podwyżek emerytur i płac pracowników budżetówki, który pewnie nie zostanie zrealizowany. A więc brzmienie brzmieniem, a dla logicznie myślących – wniosek tylko jeden. To Donald Tusk, nie Angelina Jolie, jest drugim bohaterem tego tekstu. Ten sam sposób rządzenia i uprawiania polityki, a raczej PR-u, podobne ogłupianie społeczeństwa, któremu się wpaja, że oto ojciec (matka) opatrzności dba o nich, więc nie muszą być czujni. Wystarczy tylko, aby na nich głosowali, a miękki autorytatyzm kojarzyli tylko z demokracją, wierząc w obietnice i kłamstwa. Więc jak uczy nowy nabytek Gazety Wyborczej, Irlandczyk ze Śląska, Peadard de Burca: (Polacy), „zmieńcie waszą mentalność, zamknijcie oczy i powiedzcie: "Jestem Niemcem, jestem wielki", który nie wie, że Tusk powtarza tę mantrę codziennie. Bez powodzenia. Tekst Lisa jest więc tekstem o premierze Tusku, tekstem korzystnym dla Platformy, bo ani redaktor Lis, ani Mutti Angela nie chcieliby upadku Tuska, który – jak pisze tygodnik "Die Zeit": „jest z europejskiej perspektywy gwarancją stabilności. Jest solidny, nastawiony przyjaźnie do Europy i Niemiec, zahartowany w sytuacjach kryzysowych i rozumie się dobrze z Angelą Merkel. Perfekcyjny partner. I takiego przyszłoby stracić. Zaś zwycięstwo Kaczyńskiego oznaczałoby katastrofę dla Polski oraz Europy". Współbrzmienie portalu Natemat.pl i niemieckiego tygodnika jest faktem. Polski premier ma być nastawiony przyjaźnie do Niemiec, nie Polaków, być wasalem ich polityki (jak minister Sikorski w Berlinie), realizować ich interesy niszczenia polskiej gospodarki czy zakłamywania historii, więc każdy przywódca, który będzie dbał o silną Polskę czy silne Węgry, będzie dla nich zagrożeniem przed utratą wpływów. A „człowiek z nadziei”, który opowiada się za połączeniem Polski i Niemiec, może mieć nadzieję na nagrodę. W jednym tylko Tusk różni się od kanclerz Markel. Nie ma jeszcze swej figury woskowej. Za to ma pomnik ze styropianu, który postawili mu Polacy. Czyż nie bogaty i słodki? Może zamiast polskiego cukru powinien być sprzedany Niemcom? „Mutti” go obroni, poklepie go po pleckach, sypnie medalami za rozłożenie polskiej gospodarki i załatwi ciepłą posadkę. Dlatego wybory w Niemczech są takie ważne dla PO. A TVN to nawet Durczoka wysłał pod Reichstag, by relacjonował. Bo rozpoczęła się gra o wszystko, a mówiąc bardziej obrazowo, o ostatni milion do ukradzenia, choć bardziej to przypomina polsatowski serial „Pamiętniki z wakacji”, w którym szef rządu, miłośnik rozrywki, cygar, dobrych trunków, eleganckich garniturów, ale też i dresów, w przerwie między grą w piłkę a tenisem, mówi coś o kabarecie. Kontekstem jest parlamentarny zespół Antoniego Macierewicza który, choć zgodny z ustawą o wykonywaniu mandatu posła i senatora oraz regulaminem sejmu RP, dla premiera Tuska nie istnieje. Za to prywatny zespół Macieja Laska i jego „eksperci” od obróbki skrawaniem, lotów balonem czy piloci awionetek istnieją jak najbardziej i to oni odgrywają kabaret złożony z dyletantów od pancernej brzozy („jak walnęło to się urwało”) którzy nigdy jej nie mierzyli, nie byli w Smoleńsku, nie badali rejestratorów, a wrak tupolewa widzieli tylko na fotkach amatora Amielina. I jeszcze jeden „ekspert”, podwładny Macieja Laska, który motoszybowcem Pelikan roztrzaskał na latarni legendę o brzozie. Większego kabaretu jak Platforma i jej rządy, nie było w historii Polski. Każde ministerstwo to oddzielny kabaret, przestępcy uciekają z sądu przez okno, „kapituła elit” wydaje certyfikaty swoim „ekspertom”, rzecznik „Marsjan” z NPW podrzuca na Czerską zeznania świadków, a główny kabareciarz Lasek opowiada dowcipy w programie Lisa. Misterny plan rozjechania ekspertów A.Macierewicza się nie udał. Nie powiedzie się też inicjatywa profesora Kleibera, bo do dyskusji potrzeba równorzędnych partnerów; nie takich, którzy twierdzą, że spróchniała brzózka złamała potężne skrzydło tupolewa, który z kilkunastu metrów spadł na grząski teren, rozsypał się w miliony kawałków i pogubił nity. Prawdziwe więc przedstawienie dopiero przed nami. Kto będzie widzem, a kto komediantem, nietrudno zgadnąć. Będzie i kabaret, i tragedia, i „karta win”. A także, by homofonii stało się zadość, nie chiński, ale polski wierszyk Jana Brzechwy, który będzie najlepszym określeniem rządów Tuska. A brzmi prosto i po polsku: „Nie pieprz Pietrze pieprzem wieprza”. Bo przepieprzysz. A raczej już przepieprzyłeś. Opublikowanio w "Warszawskiej Gazecie"
Posted on: Sat, 28 Sep 2013 20:34:12 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015