Romuald Mioduszewski. Góra gór. tom1 Misja. (14) Urodziny Marii - TopicsExpress



          

Romuald Mioduszewski. Góra gór. tom1 Misja. (14) Urodziny Marii rozpoczęły się już niebawem i wcale nie był tak skromne jak to ona zapowiadała w ich poprzedniej rozmowie. Henryk przepraszał, za swój jak uważał niezbyt elegancki strój, biorąc pod uwagę okoliczność urodzin pani domu, ale roześmiano się tylko z tego serdecznie. Ważne było że był. I to był na prawach gościa wyjątkowego. Niemniej Henryk także starał się aby jego wygląd był w miarę możliwości jak najlepszy. W tym celu przebrał się w to, co w swoim plecaku miał najbardziej eleganckiego. Niestety, takie okoliczności jak urodziny pani domu, nie został przez niego przewidziane, nie był to więc strój o jakim mógłby marzyć. W sumie przecież, nie było znowu tak najgorzej. Posadzono go tuż obok Marii. Po jej drugiej ręce siedział Frans. Pomimo iż zapowiadano Henrykowi, że będzie to uroczystość stosunkowo skromna, ze-brało się na niej około dwudziestu pięciu osób. Oprócz Henryka i Fransa z rodziną, przyszli także do niedawna jeszcze zamieszkujący w tym domu, jego siostra i mąż z dziećmi. Byli także rodzice Marii i znani już Henrykowi czeladnicy, teraz spoglądający na niego z wyraźnym respektem i chyba także podziwem. Z gości z zewnątrz, przybył burmistrz miasta Ernst, oraz dowódca Gwardii Miejskiej i komendant Miejskiej Straży Pożarnej. Przybyło jeszcze kilku innych, najważniejszych miejskich notabli. Widząc taką inwazję elit polityczno-gospodarczych miasteczka, Henryk natychmiast się zorientował, że pozycja Fransa w miasteczku jest o wiele poważniejsza aniżeli można by sądzić po jego skromnym stanowisku zwykłego radnego. Resztę gości dopełniali niektórzy z sąsiadów, zaproszeni przez Marię lub Fransa. Tymczasem rozpoczęły się więc, urodziny „uroczej pani Hals”, jak tytułował ją burmistrz Ernst. Siedząc obok Marii, Henryk przez dłuższy czas nie mógł dopasować swojego nastroju, do radości innych gości. Widząc szczęśliwe-go Fransa i uśmiechniętą Marię myślał, jak bardzo szczęśliwymi ludźmi muszą być jego gospodarze. Gorzko wspominał swoją własną miłość którą los niestety, potraktował tak okrutnie. Jakże inaczej wygląda życie jego nowych przyjaciół. Kochają się, mając siebie nawzajem zawsze wtedy, kiedy tego potrzebują, znaj-dując w sobie niezawodne oparcie. Gryząc się tak rozmyślał, dlaczego to on nie może tak siedzieć obok swojej ukochanej Danusi, dlaczego zły los tak mocno skomplikował jego życie. W tej chwili naprawdę bardzo im zazdrościł. Kiedy nieco później wspominał swoje ówczesne refleksje, dziwił się samemu sobie, że już wtedy nie dostrzegł tego, co już niebawem poznał aż nadto dobrze, w całej tego prawdzie. Siedząc tak i gorzko rozmyślając, wyłączył się tak zupełnie z otaczającej go rzeczywistości, że nie spostrzegł nawet, iż Maria bacznie mu się przygląda. Coś z goryczy jego myśli musiało być widocznym na zewnątrz, gdyż w pewnym momencie Maria zadała mu zaskakujące dla niego pytanie : – Bardzo ją kochasz? – Zaskoczony treścią pytania Henryk, nie od razu zrozumiał co Maria do niego powiedziała, tak że ta musiała mu zadane uprzednio pytanie powtórzyć. Wtedy zrozumiawszy wreszcie, z gorzkim uśmiechem odpowiedział jej: – Tak bardzo, jak to tylko jest możliwe. – To naprawdę bardzo piękna dziewczyna – i wtedy Maria powiedziała mu, w jaki sposób odkryła jego tajemnicę. Kiedy Henryk wyszedł na swój rekonesans po otaczającym dom Halsów parku, Maria udała się na górę do jego pokoju, aby wstawić do stojącego na stole wazonu, bukiet świeżych kwiatów. Wówczas właśnie spostrzegła leżącą na stole, niewielką książeczkę. Przez chwilę przyglądała się jej, po czym wzięła ją do ręki ciekawa tego, jakiego rodzaju lekturę on czyta. Zobaczywszy że jest to „Boska Komedia” Dantego, nieco się zdziwiła, wszakże nie jest to lektura spotykana na co dzień, niemniej nie było to zaskoczenie zbyt duże. W sumie przecież, gdy chwilę nad tym pomyślała, to ta książka właśnie, jakoś bardzo pasowała do Henryka, a przynajmniej do jego wizerunku jaki powstał w jej wyobraźni. Można nawet powiedzieć, że doskonale to jej wyobrażenie uzupełniała. Trzymając książeczkę w ręku, zaczęła ją przeglądać i wtedy to, spomiędzy jej kartek wysunęła się i upadła na stół niezbyt duża, czarno biała fotografia. Podniosła ją i uważnie przyjrzała się roześmianej buzi, bardzo pięknej, młodej kobiety. Dłuższy czas spoglądała na doskonałe zdjęcie, podziwiając z uczuciem lekkiej zazdrości, wspaniałą doprawdy urodę, widocznej na nim młodej dziewczyny, po czym odwróciła je i kilkakrotnie, uważnie przeczytała dedykację. Zamyśliła się głęboko, trzymając zdjęcie w ręku. Po chwili, jakby oprzytomniawszy, wsunęła fotografię z powrotem do książki. I to już było wszystko i jeszcze lekkie uczucie goryczy, ledwie uświadomionej. – Tak, to rzeczywiście niezwykle piękna dziewczyna. Jest naprawdę wspaniała i to nie tylko jeśli chodzi o urodę. Ale ona jest nie tylko bajecznie piękna. Jest przy tym także wyjątkowo dobra i równie szlachetna. – Czy Ona Cię kocha? – Myślę że tak bardzo jak ja Ją. A może jeszcze bardziej, choć może to tylko moje marzenia, ale chyba nie. Myślę że ona kochała mnie naprawdę. – Czy ona może umarła ? – Nie, na szczęście nie umarła. Choć po prawdzie to jest trochę tak, jakby tak rzeczywiście było. W każdym razie dla mnie. – Nic z tego Henryku nie rozumiem. Mówisz mi, że ty ją kochasz i że ona kocha Ciebie i to w dodatku tak bardzo jak to jest tylko możliwe. Dlaczego zatem nie jesteście razem? Co takiego stoi na przeszkodzie waszego wzajemnego szczęścia ? Henrykowi łzy wypełniły oczy i Maria domyśliła się, że w życiu Henryka, tego młodego i niewątpliwie bardzo silnego mężczyzny, jest jakaś niezwykle dla niego bolesna i tragiczna tajemnica : – Rozumiem, nie chcesz o tym mówić, zbyt to jest dla ciebie bolesne. – To nie jest tak Maju, (tu użył po raz pierwszy zdrobnienia, którego używał potem już prawie zawsze) jest wprost przeciwnie. Chcę i to nawet bardzo, ale nie o wszystkim niestety mogę mówić. Są to sprawy które nas przerastają, a decyzje jeśli chodzi o nie, nie należą do nas. Tyle tylko niestety, mogę Ci powiedzieć. Mogę jednak powiedzieć Ci coś innego, coś co być może choć w części pozwoli Ci mnie zrozumieć. – potem opowiedział Marii, jak kiedyś bardzo dawno temu, poznał małą uroczą dziewczynkę, jak wspaniale się wtedy razem bawili i jak im było dobrze razem, jak później ujrzał ją znowu po kilkunastu latach, olśniewająco piękną i jak nieoczekiwanie dla nich obojga wybuchła, niczym niebotyczny płomień ich święta miłość i jak wszystko nagle musiało się skończyć. Powiedział jej także, iż pozostała jeszcze tylko mglista nadzieja, że być może kiedyś jeszcze spotka ją na swojej drodze. – tylko mglista nadzieja – powtórzył z widocznym bólem. Maria przyglądała mu się z uśmiechem pełnym współczucia. Tak bardzo było jej żal, tego; teraz już to wiedziała na pewno wspaniałego, niezwykle wrażliwego człowieka. Budziło się w niej jednak również inne uczucie, zupełnie od współczucia różne. Niespodziewanie dla samej siebie, zaczęła zazdrościć Danusi miłości tego niezwykle przystojnego mężczyzny. Nie chciała tego, ale czuła, że niespodziewanie dla niej samej, budzi się w niej miłość. – Mój Boże – pomyślała – dlaczego ten świat jest taki podły? Na stole nie brakowało niczego, jedzenia i picia było w bród. Z trunków były do wyboru; piwo, wino i doskonała miejscowa wódka w kilku gatunkach. Były także szampany, ale z nimi czekano aż pierwszy z nich otworzy sam bur-mistrz Ernst. Miało to nastąpić w ściśle określonym momencie, tuż po wygłoszeniu przez niego, okolicznościowego toastu. To miał być punkt kulminacyjny dzisiejszej uroczystości. Po nim miała się ona przerodzić w wesołą biesiadę. Kiedy to wreszcie nastąpiło, przy urodzinowym stole zapanowało istne wesele. Zaczęły się chóralne śpiewy, zawsze tych samych w podobnych oko-licznościach piosenek. Brylował w tym sam burmistrz, śpiewając z widoczną przyjemnością, zaskakująco dobrym głosem. Niebawem potworzyły się, rozdyskutowane i zajęte wyłącznie sobą kilkuosobowe grupki. Pito co prawda ostro, ale wszystko w dobrym tonie. Ogarnięty nagłą chandrą Henryk, postanowił się dzisiaj upić. Towarzyszyła mu już tylko Maria gdyż Frans, zajął się namiętną dyskusją na tematy do-tyczące spraw miasteczka, przenosząc się od nich, do kółka miejscowych działaczy z burmistrzem w roli głównej, które uformowało się przy ustawionym nie-opodal głównego stołu, sąsiednim stoliku. Nastrój tam był gorący, dyskusja ostra a butelki opróżniano błyskawicznie, jedna po drugiej. Przy głównym stole nastrój był zupełnie inny. Po jakimś czasie i tu, po-tworzyły się kilkuosobowe grupki zajęte wzajemną rozmową. Henryk siedział cały czas przy Marii. Niewiele czasu potrzebował aby spostrzec z dużą dla siebie przyjemnością, że jest ona przy wódce znakomitym kompanem i co w tej sytuacji jest niezwykle ważne, może sporo wypić nie upijając się przy tym. Nie żałowali więc sobie, raz po raz napełniając kieliszki, to ona jemu, to on jej, następnie szybko je opróżniając. Nie mówili już o Danusi, choć jej cień wisiał cały czas nad nimi. Henryk nie chciał już o niej więcej mówić, rozumiejąc że w tych okolicznościach, może pod wpływem alkoholu powiedzieć zbyt wiele. Maria także już wolała do tego tematu nie powracać, widząc jak bardzo to przygnębia Henryka. Poza tym, nie-oczekiwanie dla niej samej, osoba pięknej ukochanej Henryka zaczęła ją irytować. Było to uczucie jakby nie do końca uzmysłowione, ale gdy przez chwilę zastanowiła się nad jego naturą to zrozumiała, że wspaniałej wybrance Henryka, zaczyna zwyczajnie zazdrościć. – Mój Boże – pomyślała, – to aż tak. Nie za wszelką cenę muszę przestać o tym myśleć. To przecież nie ma żadnego sensu. Trzeba koniecznie zmienić temat rozmowy. Teraz to ona mówiła więcej o sobie. Opowiedziała mu o swoim tutaj dzieciństwie, bardzo szczęśliwym i barwnym, potem o swojej wczesnej młodości. Opowiadała o swoich dziewczęcych marzeniach o spotkaniu tej jednej jedynej wyśnionej, prawdziwej miłości. O spotkaniu tego jedynego, naprawdę ukochanego, dla którego gotowa byłaby zrobić wszystko i zarazem cała się zatracić. I o tym jak w zderzeniu z nędzą realnej rzeczywistości, coraz bardziej szarzała i nikła ta jej wyśniona wizja. Jak stopniowo proza życia, zabijała jej marzenia. Mówiła mu o tym jak spotkała Fransa, jak on się w niej zakochał, jak za nią chodził, patrząc na nią tymi swoimi wiernymi, psimi oczami. Jak wreszcie nie kochając go zupełnie, mimo to w końcu zdecydowała się go poślubić, stawiając mu jednak pewne warunki, które on w całości zaakceptował. Mówiła także o swoim życiu teraz. Zwykłym, bardzo prozaicznym i trochę pustym. On Frans ma chociaż tę swoją służbę społeczną, dla niego jest to prawdziwa misja – tu Henryk słysząc te słowa zadrżał, co nie uszło uwadze wpatrującej się w niego Marii – ale co ona ma z tego. Obrzuciwszy całą salę niezbyt przychylnym wzrokiem, powiedziała do Henryka z gorzkim uśmiechem : – Widzisz ilu ich tutaj przylazło? Są tu wszyscy którzy choć trochę się w Ernst liczą. A wiesz może dlaczego tu przyszli? Przyszli tu dla tego, ponieważ bardzo dobrze wiedzą, że to właśnie Frans Hals, będzie tutaj w Ernst następnym burmistrzem. I to chyba na długie lata. Znam go aż nadto dobrze i znam także mieszkańców naszego Ernst dlatego też wiem, że tak właśnie będzie. Że tak właśnie być musi i chyba, tak właśnie być powinno. Jak zakładała, mniej więcej za pół roku, rozpocznie się w Ernst era Fransa Halsa. Być może nawet, sam będziesz tego świadkiem. Wtedy zobaczysz, że miałam rację tak mówiąc. Ale dla samego Ernst, chyba tak będzie dobrze. Bo on ich wszystkich, tych z nim tutaj politykujących mocno przerasta. Prawdę mówiąc to oni nie dorastają mu nawet do pięt. Poza tym w przeciwieństwie przynajmniej do niektórych z nich, Frans to naprawdę dobry, bardzo rzetelny i z gruntu uczciwy człowiek. Tu w naszym poczciwym Ernst, to jest mocny argument. – No widzisz, a jednak jesteś ze swojego męża dumna, powiedział Henryk do Marii ze śmiechem. – Naturalnie, że doceniam w nim pewne jego pozytywne cechy. To zresz-tą jest naprawdę, bardzo dobry i zupełnie niegłupi człowiek, ja wiem to najlepiej, zresztą sam o tym też chyba już się przekonałeś. – na chwilę Maria jakby straciła nad sobą kontrolę, na jej twarzy pojawił się wyraz którego Henryk nie śmiał nazwać, a w jej oczach pojawił się prawdziwy ogień. Trwało to moment tylko, tak że Henryk nie był pewien, czy aby mu się nie przewidziało. Po krótkiej chwili, Maria była znowu sobą, ale już chyba nie do końca. Jakaś nowa nuta zabrzmiała w tym co do niego mówiła. – Jesteś na pewno mądry, to od razu widać, nie jest zatem możliwym abyś się natychmiast nie zorientował, jakim człowiekiem jest mój mąż. – nagle Maria roześmiała się, coś sobie przypomniawszy – Ale tam w warsztacie, zabiłeś mu naprawdę solidnego ćwieka. Mówię ci to Henryku, ale wtedy Frans naprawdę dosłownie zbaraniał. – niespodziewanie dla Henryka, kiedy wyrzekła te słowa na jej twarzy pojawiła się gorzka rezygnacja – To jest właśnie to. Taka jest właśnie różnica pomiędzy wami. To jest różnica formatu; jego Fransa Halsa format to Ernst, twój zaś prawdziwy format, to ta wspaniała, niezrównana dziewczyna z tej niewielkiej, niemniej naprawdę doskonałej czarno-białej fotografii. Pomiędzy tym jest niestety, prawdziwa prze-paść. Przepaść której, żeby nie wiem jak bardzo się starać, niczym nie da się za-sypać. Maria zamyśliła się. Na jej twarzy widoczne były smutek i rezygnacja. Była to twarz kogoś kto wie z całą pewnością, że na pewne sprawy nie ma żadnego, najmniejszego nawet wpływu i że musi się godzić z tym, co daje mu los. Ta gorzka refleksja w pełni zawarła się w tym co po dłuższej chwili milczenia powiedziała, przerywając panującą ciszę: – Widzisz drogi chłopcze to jest właśnie tak. Ktoś świeci na małym firmamencie i tym wszystkim co na niego patrzą wydaje się, że to jego światło jest takie niezwykle jasne i promienne. I wtedy, zupełnie dla wszystkich niespodziewanie pojawia się ktoś inny. Ktoś kto błyszczy prawdziwym słonecznym blaskiem, jasno rozświetlając wszystko wokół siebie i gasi w ten sposób nikłe jak się nieoczekiwanie okazuje, światełko tamtego, do tej pory tak jak się zdawało wspaniałego. Najzupełniej niespodziewanie Tamten, do tej pory tak nie-zwykły okazuje się być tylko, zwykłym kopcącym kagankiem. Jedynie marną imitacją prawdziwego ognia. Tymczasem ten który lśni tak prawdziwie jasno, szybko odlatuje przemykając tuż obok ciebie niczym promienny meteor i po krótkiej chwili prawdziwego olśnienia, znowu pozostaje dla ciebie jedynie po-przednie światło. To był jedynie krótki błysk. Odleciał i jest pozornie tak, jakby nigdy go nie było. Pozornie jednak tylko, bo już nic nie jest tak samo. Bo stało się coś, co wszystko zmienia. Światło poprzednie, tak jasne jak się jeszcze nie-dawno zdawało, już na trwałe pozostaje jedynie marnym blaskiem kopcącego kaganka, w świadomości zaś pozostaje pamięć tego niezwykłego, prawdziwego ognia, który niestety zniknął na zawsze. Pozostaje tylko tęsknota, żal, nuda i chandra. Światło które lśniło tak jasno, znikło zanim cokolwiek zdążyło na-prawdę rozjaśnić, oślepiło tylko swoim blaskiem i poparzyło swoim gorącem. Potem znikło, tak jakby nigdy go nie było. Ale ono było, wiesz o tym aż za do-brze. Czujesz to przecież, bolą cię miejsca, oparzone blaskiem niezwykłego ognia. I tego właśnie już nic zmienić nie może. – Maria mówiąc to miała w oczach łzy. – Mój Boże Mario, co ty mówisz – Ty Henryku dobrze wiesz, że ja mówię prawdę, bo Ty sam przecież, również poparzyłeś się blaskiem takiego prawdziwego ognia. Ja to wiem. Przy tym olśniewającym, prawdziwym blasku ja sama, mogę być tylko tym śmiesznym kagankiem, niezdarną imitacją rzeczywistego ognia. Nie wiem doprawdy kim jesteś i jakie Cię do nas zesłały Bogi, ale zwykłym stolarzem, to ty mój drogi chłopcze z całą pewnością nie jesteś. Jakoś nigdy jeszcze dotąd, nie spotka-łam stolarza który by czytał Dantego. Może zresztą są i tacy stolarze, ale tutaj akurat, nie o to przecież chodzi. To jest zupełnie coś innego. W tobie po prostu czuje się prawdziwą wielkość. Nie patrz tak na mnie, wiem aż nadto dobrze, o czym teraz mówię. Ty nie jesteś zwyczajnym człowiekiem. Możesz mydlić oczy tym wszystkim tu obecnym osłom, nie wyłączając z tego grona także mojego męża, który przecie wcale osłem nie jest. Oni być może ci uwierzą, ale mnie mój drogi, nie uda ci się oszukać. Przenikliwość Marii zupełnie zaskoczyła Henryka. Wiedział już natural-nie od pewnego czasu, że ma do czynienia z osobowością naprawdę wyjątkowa. Niemniej to co teraz od Marii usłyszał zaskoczyło go zupełnie. Henryk długo i w zamyśleniu wpatrywał się w smutną teraz twarz Marii, po czym powiedział do niej rezygnacją w głosie: – Dante, wspaniały poeta. Jeden z wielkich filarów humanizmu. Wielbił go Modigliani, być może to właśnie sprawiło iż także i ja, tak bardzo go pokochałem. Wiesz Maju, (Henryk jakoś tak zupełnie nieświadomie zaczął używać w rozmowie z Marią tego zdrobnienia, co Jej najwyraźniej, bardzo się podobało, czemu zresztą dała wyraz mówiąc do niego – Jak ty mnie ładnie nazywasz. Mów tak do mnie, bardzo mi się to podoba.) w plecaku mam jeszcze „Don Kichota” Cervantesa, to jest moja ulubiona literacka postać. Czuję że łączy nas jakaś tajemnicza duchowa więź. – No właśnie, jeszcze Cervantes i jego święty don Kichot, mój ty stolarzuniu. Ale nie mówmy już o tym. Lepiej pijmy. Chcę się dziś upić. Nie patrz na mnie z takim przerażeniem. Możesz być spokojny, potrafię trzymać jak się to mówi fason, na pewno nie sprawię Ci kłopotów. Na to zbyt dokładnie mnie ogładzono. Patrz, mój chłop już się chyba zalał. – Rzeczywiście, stojący na nie-zbyt pewnych nogach Frans, obcałowywał się właśnie z dubeltówki, po raz już chyba dziesiąty z aktualnym jeszcze burmistrzem miasta Ernst. Maria po której zupełnie nie było widać, że wypiła cokolwiek, z lekko kpiącym uśmiechem spojrzała na Henryka mówiąc do niego: – Ty jak mi się zdaje, też masz ochotę się upić? Henryk który chyba nieco gorzej od Marii, przyswajał sobie alkohol, nie-mniej zachowywał nadal pełną trzeźwość myślenia, zastanawiał się nad tym wszystkim, co się tutaj dzieje. W towarzystwie Marii czuł się tak dobrze i swobodnie, a rozmowa z nią sprawiała mu prawdziwą przyjemność. To co się tutaj działo sprawiało jednak, że nieoczekiwanie dla samego siebie, zaczął mieć w stosunku do Fransa jakieś skrupuły. Czuł, że oto rodzi się coś, czego on sam wo-lałby uniknąć, ale na co nie ma niestety żadnego wpływu. Podjął jednak próbę przeciwdziałania temu, mówiąc do Marii : – Wiesz Maju, Ty jesteś bardzo mądrą dziewczyną, a Twój mąż, to bardzo, ale to bardzo dobry człowiek. Naprawdę wielka to szkoda, że go nie kochasz. Dobrze, że go chociaż szanujesz, bo często w małżeństwie, nie ma nawet i tego. Bardzo bym Maju nie chciał, aby coś zaszkodziło waszemu małżeństwu. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybym to ja właśnie miał się stać tego przyczyną. Musisz mi Maju przyrzec, że się nigdy we mnie nie zakochasz. Maria obrzuciła go długim i smutnym spojrzeniem : – Przyrzec Henryku mogę Ci absolutnie wszystko, czego tylko sobie życzysz, ale co tu po przyrzeczeniach kiedy tak naprawdę, od nich zupełnie nic nie zależy. Nie wiem zresztą, czy nie jest już za późno. Może za późno było już w chwili, kiedy po raz pierwszy przekroczyłeś próg naszego domu. Kto wie czy Frans … Ja chyba ... Ale co tam, to wszystko przecież teraz nie ma już żadnego znaczenia. Tego co się stało, nic już nie odwróci. Pijmy drogi chłopcze szampana, nam się przecież także coś od życia należy. Mam zresztą pewien pomysł. Chyba nawet nie jest on taki zły. Wprawdzie już i tak mówimy sobie po imieniu, no ale powiedz, czy to naprawdę może być jakąkolwiek przeszkodą w wypiciu bruderszaftu. No powiedz co o tym myślisz, mój ty niezrównany mistrzu stolarstwa. – powiedziawszy to spojrzała na Henryka, z tym tak dla niej charaktery-stycznym gorzko-kpiącym uśmiechem. W chwili, gdy rozległ się wystrzał szampana a korek przypadkiem uderzył w stół rozpolitykowanego towarzystwa, Frans przypomniał sobie o ich obecności. Zanim Henryk i Maria zdążyli wypić zaplanowany bruderszaft, pojawił się w ich towarzystwie, po czym zaprosił ich do politykującego stolika. Nie spotkało się to jednak z aprobatą ze strony Marii, która uznała to za nie najlepszy pomysł i sprzeciwiła się temu, proponując mu w zamian, aby to on sam się do nich przeniósł. Frans miał już nieźle w czubie, dobrze jednak wie-dział co się wokół niego dzieje. Stojąc przy nich, coś tam przez chwilę w myślach kombinował, w końcu wymyślił... bruderszaft. Najpierw to on sam wypił „brudzia” z Henrykiem, potem to samo nastąpiło pomiędzy Henrykiem i Marią. Tuż przed rytualnym pocałunkiem, Henryk spojrzawszy na Marię zobaczył w jej oczach dziwny błysk. Maria spokojnie podeszła do niego i objąwszy go, mocno przycisnęła swoje usta do jego ust. Henryk poczuł, że całując go Maria cała drży, a i sam pocałunek jak na wymogi bruderszaftu, był nieco zbyt długi i gorą-cy. Kiedy Maria wreszcie oderwała się od niego, Henryk kątem oka dostrzegł, że niby pijany Frans, jakoś mocno posmutniał. Poczuł się w tej chwili wyjątkowo paskudnie. Na szczęście jednak, sytuacja jaka się niemal natychmiast po tym rozwinęła, pozwoliła rozładować dość nieprzyjemny nastrój jaki się w tym momencie wytworzył. Oto panowie od politykującego stolika, widząc co się dzieje, sami zapragnęli wypić z żoną Fransa brudzia, jak to mówili. Wtedy Frans, w imieniu bur-mistrza i reszty politykującego towarzystwa zaprosił Marię i Henryka do ich stolika. Tam przedstawił Henryka zebranym przy stole, nieźle już podchmielonym członkom, establishmentu Ernst. Do zaplanowanego bruderszaftu w końcu jednak jakoś nie doszło. Maria nie paliła się do tego bynajmniej, a przedłużająca się przerwa sprawiła, że rozdyskutowani, niezbyt już w tym momencie trzeźwi panowie, po prostu o nim zapomnieli, zająwszy się ponownie jakimś zajadłym sporem, w którym wziął udział również i Frans, także zapomniawszy już jak się zdaje, o tym co na małą chwilę, popsuło mu nastrój. Maria widząc, że towarzysze Fransa znowu zajęli się sobą, wzięła Henryka za rękę i poprowadziła z powrotem, na zajmowane przez nich uprzednio miejsce, aby kontynuować przerwaną niedawno rozmowę, no i rzecz jasna dopić do końca szampana. Gdy oboje powrócili na swoje miejsce, Henryk który ciągle jeszcze pamiętał smutne oczy Fransa, powiedział do Marii : – Chyba zrobiliśmy mu przykrość. On tego nie dał poznać po sobie, ale widziałem jego oczy. Ten pocałunek przy bruderszafcie, był chyba jednak zbyt, jak na te okoliczność namiętny. – usłyszawszy to Maria spojrzała na niego dość zimno, mówiąc z zaskakującą Henryka twardością : – Był taki właśnie jaki miał być, tyle że jak dla mnie, o wiele za krótki. Proszę Cię Henryku, nie mówmy już więcej na ten temat. Spójrz na Fransa, czy on wygląda na specjalnie przejętego, po co więc te twoje niemądre skrupuły. – Rzeczywiście Frans, teraz w ogniu pasji polemicznej, nie wyglądał już ani trochę na nieszczęśliwego. Urodziny Marii trwały jeszcze dość długo. Henryk i Maria pili, tak jak jeszcze nigdy dotąd. Ale co im trzeba przyznać na plus, do końca nie stracili fasonu i właściwej sobie klasy.
Posted on: Mon, 22 Jul 2013 09:59:25 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015