Równo 4 lata minęły jak z bicza strzelił. A tak wyglądało to - TopicsExpress



          

Równo 4 lata minęły jak z bicza strzelił. A tak wyglądało to wtedy (wygrzebałem): PORÓD RODZINNY BY VALEC Zaczęło sie rano. W bojowym nastroju postanowiłem ze nie będę czekał aż moja żona zadzwoni i powie że mam już przyjechać, tylko sam przytargam swoje dupsko na porodówkę. Jak pomyślał, tak zrobił. Poza tym miałem asystować w porodzie rodzinnym więc odpowiedzialne zadanie mnie czekało. Już pierwsza położna była lekko zaskoczona faktem, że chcemy rodzinny poród. Czy to takie dziwne? "A lekarz o tym wie?" - usłyszeliśmy. A pewnie że wie. Po chwili przytruchtała 2 położna i tonem nie znoszącym sprzeciwu oznajmiła, że już muszę iść i mam poczekać na korytarzu. Spojrzeliśmy na siebie z Aśką, z minami wyrażającymi skrajne zaskoczenie, ale nic to. Skierowałem swe kroki ku wyjściu z sali lecz nim wyszedłem, rzuciłem pytanie: "Czy poród rodzinny w tym szpitalu wygląda tak, że ojcowie kibicują z korytarza?" I tu ją miałem . Czas się zatrzymał. Twarz położnej stężała w bezgranicznym zaskoczeniu i wydawało się, iż wszelkie procesy myślowe ustały. Ale jej dołożyłem! Wyglądała tak, jak gdyby wylał jej ktoś coś w spodnie i dostała gołą dupą w pysk jednocześnie. :) Kiedy wreszcie ochłonęła a spojrzenie potwierdziło przywrócenie normalnych czynności myślowych, stać ją było tylko na jedną odpowiedź: "Ale wiedza państwo, że to się może skończyć cesarką?" Ot Hamerykę odkryła. Zaraz też okazało się, że w takim razie muszą nas przenieść do pojedynczej sali. He he. Indywidualna sala porodowa. No to rozumiem. Cztery metry później wszystko było jasne: klitka typu tramwaj – wąska, ciasna, no ale rodzinnie i intymnie. Poród rodzinny z perspektywy faceta to nudy, nudy i po 3-kroc nudy. Siedziałem przez 3 godziny na taboreciku tak twardym, że beton to przy nim gąbka. Taborecik, znać to było od razu, konstruowany przez wielkiego przodownika pracy poprzedniej epoki był: cztery nogi rozstawione w kwadrat i jak na taboret przystało … prostokątna deseczka, zakonserwowana siedemdziesięcioma dziewięcioma warstwami farby olejnej w kolorze kość słoniowa nadłupana przez kłusowników. Tak więc siedziałem i ... No właśnie. I nic. No bo co facet może zrobić przy porodzie? A jeszcze co jakiś czas tarabanił się jakiś doktor,(o pięcioosobowym obchodzie nie wspominając) i pod pretekstem sprawdzania rozwarcia, ładował mojej żonie paluchy do środka. Czy ja cos wspomniałem o intymności? Jak się też okazało nie tylko mój taboret był renomowanej konstrukcji. Asi łóżko było równie wygodne: solidna rurowa konstrukcja oparta na ramie, sztywne i twarde zawieszenie sportowe, regulowany wajchowo zagłówek, nad głowa kroplówkoholder, pod spodem wbudowany obszerny schowek na basen a mimo to wysoko zawieszony. No na nasze drogi jak znalazł. I tak siedziałem, żona leżała, oksytocynka wężykiem kapała, skurczyki coraz mocniej się skurczały, a Asia w ich rytm coraz mocniej się zwijała pocąc się przy tym jak Eskimos na Bahama, a mnie toczyły dreszcze i rosnąca gorączka. Po trzech godzinach mojej bezgranicznej nudy i bezgranicznych cierpień w skurczach mojej żony, doktorek oznajmił, że nie ma rozwarcia, więc się nie będą szczypać i jadą na cięcie. No to sobie urodziliśmy rodzinnie. Nie ma co. Pointa - czytać płenta - rozumieć: śmierdzący, niewygodny bambosz roboczy baletnicy, z drewnianą wkładką w palcach, na płask ściętą, niewygodny jak taboret w Sali porodowej. W połączeniu z drugim do pary dają sadomasochistyczny zestaw anty ortopedycznego „obuwia” podobno do tańca (I rzeczywiście tu dalej miała być krótka pointa a wyszła epopeja porodowa za co czytelnika przepraszam.) Tak więc wróćmy do chwili ogłoszenia decyzji o „CC”. Żeby było weselej, doktor powiedział co wiedział i paszoł w czorty. A oksytocyna dalej kap, kap, kap, kap …. A skurcze coraz silniej sqrcz, sqrcz, sqrcz… No bodaj by im wszystkim ktoś kazał żreć śliwki, wodą popijać a potem dupy pozaszywał. Żona mi się wije i wyje, wspomaganie kapie, a ci jeszcze 10 minut dogrywki jej zafundowali dokładając do tego cewnik w gratisie i możliwość spaceru z cewnikiem w kroku z łóżka w sali na łóżko w korytarzu. Łaskawie doradzili poczekać na przerwę w skurczach. No sami byśmy nie wpadli. Wreszcie pojechaliiii. "Myślał byk to" (cokolwiek byk myślał), że moja przygoda z twardym taboretem się zakończyła. A ktoś tak myślał? To dobrze myślał. He he. A więc kiedy już żonę mę zabrali byli na szlachtunek/patroszenie w celu uwolnienia jej od potomka a potomka od niej, ja pozostałem byłem w oczekiwaniu na korytarzu, opiekując się jej torbą z personalnymi skarbami przygotowanymi na okoliczność przedporodu, porodu, poporodu i popoporodu. A że już od pierwszego zetknięcia z temi dwiemi położnemi poczułem, iż choróbsko mnie jakieś zaczyna nagryzać (w sumie nie dziwota: człek jak w strefę opanowaną przez epidemię wlezie, to rzadko żywy wyłazi, a jam tu na dwie zarazy naraz po razie wpadł!!!), co i objawiało się obfitością gorączki, mroźliwością dreszczuff i innych łupliwości łba, które to potęgował nieszczęsny taborecik, z ulgą rozstałem się z owym siedziskiem na dłużej - mam nadzieję że na zawsze. Uskuteczniłem więc spacerownictwo szwendalniczo - korytarzowe w sąsiedztwie sali, gdzie miała Asia zalec tuż po zabiegu "odchudzającym". Chodziłem, łaziłem, snułem się, dreptałem, truptałem, szurałem, drobilem, aż wreszcie stanąłem bo mnie giry rozbolały i do tego zaczeło łupać w krzyżu jak na grypę. Koguta laska. Brakuje mi tego jak kaczkom wypłaty. c.d. zaraz :P przerwa na siku i reklamy :) A na korytarzu stali tylko dwa krzesełka okupowane przez dwie jeszcze niedoszłe mamy. No gupio tak poprosić żeby ustąpiły, a wysunąć cichcem spod dupy też się nie dało, bo następne trzy „już mamy” czekały z bajtlami w tobołkach na wypisy. Heh. No tom łaził dalej. Kiedy sczytałem już wszystkie edukacyjne wywieszki, gablotki, ulotki i inne lotki, i stałem się mega ekspertem i mecenasem wiedzy tajemnej z zakresu dzidziusiologii stosowanej i niestosowanej, Pani salowa wreszcie wyniosła ,o niebiosa, upragnione, dodatkowe jedno krzesełko … dla nadal stojących dwóch mam z dzidziusiami na rekach. Tych czekających na wypisy.(jedna zdążyła już pójść, bo stwierdziła, że jutro sobie odbierze – swoją drogą czekanie uczy. ) Cóż mi pozostało? Druga ściana z obrazkami!!! Gdy znałem już niemal na pamięć imiona autorów obrazków powieszonych na drugiej ścianie, okazało się że pozostałe dwie mamy znikły już były. Po 1,5 godzinie szlifowania korytarza miałem wreszcie krzesełko dla siebie. Żeby nikt go nie zajął, lub salowa nie zabrała, zasiadłem. MMMmmm…. … hmmm… eee y yy Cofam wszystko, co złego powiedziałem o taboreciku. Pocieszało mnie to, że zaraz przywiozą Asię, dzidzię, uśmiechnę się, walnę fotkę i sru do domu chorować w spokoju. „Oto Pana dziecko…” (O!!! Dzidzia!!!) „ …Córka…” (O!!! Nie syn!!! Wiedziałem, chociaż nadzieja się tliła. Ale psyt jak pet w kałuży. Nie szkodzi) „…3800 waży” ( i?) „…” „Ale czy zdrowa?” „Taaaak zdrowa jak rydz!” Matko Boska. Zasypią człowieka nieistotnymi informacjami a najważniejszego nie powiedzą. Traktorem wyciągać trza. A człowiek w stresie, bo coś to długo trwało i nie wiadomo czemu i co. Poprzednio tez cieli i było szybciej. Czterdzieści pięć minut i „wzium” dzidzia a zaraz mama i po sprawie… A właśnie: „To dobrze. A żona?” „A szyja ja” Kolejna córa Kulomba. „Ale wszystko z nią ok.?” „Tak, Tak” No comment – choć miałem ochotę kilka komend wydać dla zaprowadzenia jakiegoś porządku. AAAA!!! Zdjęcia!!! I po zdjęciach. No to teraz mogę wrócić na krzesełko. Pytanie czy chcę. Musze. Nie wystoję. Ale umilę sobie oczekiwanie smsami. No trza dać znać swiatu co i jak, czyli że mam córke cesarzowa Katarzynę Gałka – Walczykiewicz. Po chwili zaczęło się. Jak to jest, że nikt, ale to nikt nigdy nie pyta czy zdrowe jest dziecko, czy wszystko ok. z mamusią, tylko na okrągło jedno i to samo pytanie od wszystkich:”A ile waży i jaka jest długa?” No żesz kurważ jegoż mać(ż) się zwarzyłem, a ponieważ pierwsze takie pytanie zadał teść, to i na nim się skupiłem i twardosć krzesła oddałem. Szkoda że nie widziałem miny, ale pewność głosu stracił. I dobrze. Zreszta reszta odpowiadających też tak samo troskliwa. Gdy uporałem się z odpowiedziami, powrócił ból dupy więc uchwyciłem się myśli, że zaraz powinna doturlać się żona a z nią męki kres bliski. Bliskość kresu jak się okazało, była mniej więcej taka, jak stąd do początku, kiedy zabrali Asię na ciachanie. Tyle że ja o tym nie wiedziałem i żyjąc wspomnieniami bajki o łodzi (łódź się łódź) czekałem i umierałem toczony wciąż przez gorączkę sięgającą już chyba orbity Neptuna (miał być Pluton bo jest najdalej, ale mi go astronomowie i inne naukowce zdegradowali) Nie wiedział tego nawet lekarz Asi który od tego momentu po 3 kroć się mnie pytał (hmmm… wydawało mi się ze to on powinien cos na ten temat wiedzieć a nie ja) a ja po 3 kroć się wyparłem i powiedziałem że nie ma jej jeszcze i ni wim czemu. No to po tym czecim Rozie tom się i zdrzaźnił, że do domu jeszcze nie mogę, bo cielsko wyje z choroby (miałbym w łeb wstawiony gwizdek to by całe szkło poleciało w okolicy , bo ślepia już miałem jak czerwone lampki awaryjne w Czarnobylu), i zaniepokojony. Bo i było czym. A krzesełko by je szlag trafił!!!!! I nagle jest! Mam! Moje wybawienie!!! Na OCP-ie, gdzie do tej pory leżała Asia, jest jej duuuuża piłka dmuchana do ćwiczeń przed porodem!!!! Wziummmm… I po chwili: nóżki na podłodze, dupcia na krzesełku a plecki i główka na piłeczce… ŻYJĘ!!! Dam radę. No i dawałem rade. Kolejno przechodzące położne, salowe, oddziałowe, pielęgniarki i inne takie najpierw na mój widok stawały jak wryte, a potem rechotały jak żaby w noc majową (gdyby kto nie wiedział jak rechoczą, to zapraszam w maju do mnie. Rechoczą chórem na 1000 żab i nagle jak nożem uciął cisza – nasłuchują czy się bocian u sąsiada wkurwił, że znów głodny spać poszedł. I po chwili znów rech rech) Kiedy po 3 godzinach poinformowały mnie że jedzie, nie dotarło do mnie kto, co, czym jedzie i jedna z TYCH dwóch położnych była zdziwiona, że nie wybiegłem na korytarz, żeby końcówkę drogi do sali poporodowej popchać sobie ją na łóżku. Ani nie miałem na to siły, ani też ochoty. Jak za kilka miesięcy odzyska siły to się jeszcze napopycham i nie tylko na łóżku :P O zbawienie. Męki koniec. „Jak się czujesz? (idiotyczne pytanie) Wszystko ok.?” „Tak” „A czemu tyle to trwało? Ostatnio chyba nie szyli cię tyle czasu?” „No bo teraz szyli mnie przez godzinę” ????? To co oni? 20 centymetrowe rozcięcie szyć godzinę? Haftem z pełnym krzyżykiem na podwójnej mulinie lecieli ? Z wydzierganym podpisem szyjącego i datą na pamiątkę?... Ale tu moją uwagę skupiły na sobie moje dwie ulubione położne. Jak się bowiem okazało, po pierwsze sala jest ciut wąska i łóżko na którym przywieźli Asię ledwo się mieści, a po drugie trzeba by ją z tego wyrka na to przygotowane jakoś przenieść a one są tylko dwie same, bo reszta zajęta przy kolejnych porodach. Spojrzałem na biedną żonę mą, na te dwa źrodła mojej choroby (na kogoś być musi. Jak to jest, że nieszczęścia i zarazy chodzą parami? A te dwie jeszcze były wzrostu pewnej innej pary z jednego miotu pochodzącej, a i postury raczej mało dużej), oszacowałem ich szanse na przeniesienie bezszwankowe mojej ślubnej z wyrka na wyrko i westchłem. Żeby to nie ma baba… to by mnie tu w ogóle nie było. Pomogłem. No to mi w nagrodę pozwoliły usiąść przy jej łóżku i pogadać z nią!!!!! *** Upewniwszy się że Kasia zassała cyca niczym glonojad szybę akwarium i że nic już nie muszę, ruszyłem do domu. Słaniając się na nogach oznajmiłem teściom, że mogą jechać z moją starszą córką do ich młodszej córki i padłem na łóżko. Snu i ciepła koca. MMMMmmmmmm…… „TATUSIU!!!! A JA JADĘ DO SIOSTLY I MAMY!!! A DOBRZE MAM BUCIKI? NIE DOBRZE? A TAK DOBRZE? TEŻ NIE DOBRZE? TO JAK DOBRZE? A……………………………………………………………………….” Wnioski: Poród rodzinny - chłop ma prze..bane jak na maturze: każą siedzieć w jednym miejscu na twardym krześle lub innym zydlu, nie przeszkadzać innym, w trakcie wyjść nie można, ani sie napić dla kurażu, sam też nie wie co ma robić, więc nic nie robi póki mu kto czego nie podpowie, czyli godziny nudy i samopoczucia na pograniczu piątego koła u wozu i kwiatka do korzucha . A jak sie cesarką skończy, to jak po maturze - stoisz jak debil kolejne godziny i czekasz na wynik. Kopyta bolą, durne i czarne mysli po łbie chodzą a im dłużej stoisz, tym większy stres, no i nuda. ech... chyba mi wystarczy. ***** Kasi nie wyprze się żaden z dziadków. Ma czarne włosy, Waży 3800 mierzy 58 drze się z fantastyczną rockową chrypką niczym Markowski z Perfektu i ma odpowiedni stosunek do świata - leje dalej niż widzi. Ja też się nie wyprę. Beka jak ja, bąki wali jak ja. Moje dziecko.
Posted on: Sun, 29 Sep 2013 00:50:07 +0000

Trending Topics




© 2015