Szukając inspiracji do nadchodzącego eventu natrafiłem na - TopicsExpress



          

Szukając inspiracji do nadchodzącego eventu natrafiłem na wspomnienia starszej koleżanki po fachu, pani Teresy Michna ze Świecia. Warto poczytać jak to drzewiej bywało i jak to ze lnem było Kotlet, dancing i wódeczka - We wszystkich lokalach był tłok. Kelnerzy nie mieli czasu, żeby spokojnie wypić herbatę, bo cały czas trzeba było biegać od stolika do stolika – wspomina Teresa Michna Mimo pewnych braków w zaopatrzeniu, życie barowo-restauracyjne w czasach PRL-u kwitło. Razem z Teresą Michną, byłą kelnerką, odbywamy podróż po dawnych lokalach w Świeciu, po których pozostały już tylko wspomnienia. Jedną z pierwszych restauracji otwartych w Świeciu krótko po wojnie była Centralna, mieszcząca się na parterze kamienicy przy skrzyżowaniu ulic Mickiewicza i Klasztornej. Przez pierwszych 10 lat jej działalności bufet znajdował się tuż przy wejściu. Pod koniec lat 50. przeniesiono go w głąb głównej sali. Ta kosmetyka nie wpłynęła jednak w żaden sposób na charakter lokalu, który przyciągał wszystkich. Od lokalnych pijaczków po ówczesną elitę. Popularna Centralka – bo tak nazywano ją potocznie - była pierwszym lokalem, w kelnerskiej karierze Teresy Michny, która o świeckiej gastronomii i rozrywkach w czasach PRL- u wie prawie wszystko. - W godzinach obiadowych większość przychodziła na posiłek – wspomina. - Centralka słynęła z flaków, bigosu i schabowego. Po południu i wieczorem ludzie wpadali głównie na wódkę i piwo. Panienki i awantury Rozluźnieni klienci nierzadko szukali towarzystwa kobiet, a te zwykle znajdowały się jak na zawołanie. Kilka profesjonalistek Teresa Michna wspomina z uśmiechem do dziś. - Ich najlepszymi klientami byli kierowcy ciężarówek przyjeżdżający do Celulozy – tłumaczy. - Zwłaszcza ci, którzy wyjeżdżali za granicę. Tacy zawsze mieli trochę więcej gotówki, którą mogli przepuścić. Wtedy dużo ludzi pracowało w delegacji, dlatego interes się kręcił. Przeglądając milicyjne raporty z tamtych lat z pewnością nie odnajdziemy w nich wszystkich awantur, do jakich dość regularnie dochodziło w barach i restauracjach. - Brało się takiego gościa za kołnierz i wyrzucało z lokalu – relacjonuje Michna. – Dobrze wiedział, że jak nie przyjdzie uregulować należności za straty, to go nikt nie obsłuży. Dlatego często następnego dnia pojawiał się skruszony z czekoladą i przepraszał za bójkę, a za tydzień było to samo. Wzywanie milicji nie było w zwyczaju, chyba, że zdarzała się jakaś awantura, której nie byliśmy w stanie opanować, ale to zdarzało się niezwykle rzadko. Nikt nie robił afery z tego, że jeden drugiemu dał w nos. Nieco inny charakter miała Pomorzanka, ulokowana w kamienicy na rogu ul. Klasztornej i Dużego Rynku. Choć można tam było też coś przekąsić, np. jajko po wiedeńsku, była to przede wszystkim kawiarnia, gdzie oprócz kawy i herbaty znacznie częściej pito mocne trunki. Do południa większość miejsc zajmowały kobiety, które spotykały się tam na ploteczkach. Po południu ich miejsce zajmowali mężczyźni. Szczególną sławą cieszyła się tzw. wnęka, którą upodobali sobie miejscowi dygnitarze partyjni. Tam, z dala od wścibskich oczu, mogli spokojnie konsumować. Im również zdarzało się mocniej zabalować. Głośnym echem odbiła się burda z udziałem Włodzimierza Michny, męża Teresy. Pewien partyjny notabl rozbił na jego głowie butelkę z winem. A poszło o to, że jeden drugiemu przestawił na stolik… wazonik z kwiatkiem. Choć miasto huczało od plotek, z oczywistych względów sprawę wyciszono. Milicyjne naloty Trzecim lokalem, należącym do Powszechnej Spółdzielni Spożywców Społem, w którym kilka lat spędziła Teresa Michna, była Półczarna. Z racji swego położenia vis a vis dworca cieszyła się szczególnym powodzeniem wśród zamiejscowych. Wbrew temu co sugerowała nazwa, większym powodzeniem od kawy cieszyło się tutaj piwo. Podobnie było w Magdalenie, której spadkobiercą tradycji jest w pewnym sensie współczesna restauracja Stare Miasto. Magdalenka – tej formy nazwy używano częściej - uchodziła za jeden z najlepszych lokali w mieście, choć różnice w standardzie i ofercie nie były wtedy zbyt wyraźne. Od reszty odróżniały ją jednak popularne dancingi, na których przez kilka lat grali wspólnie Adrianna Olędzka, Sławomir Kawka i Piotr Szydłowski. Oficjalnie sobotnie potańcówki trwały do drugiej w nocy, ale zwykle rozbawione towarzystwo przeciągało imprezę do czwartej. Pewnym ewenementem tamtych czasów była także sala, na której się nie paliło i nie podawano alkoholu. Często korzystali z niej hotelowi goście lub rodzice przychodzący na obiady z dziećmi. Inną, już zapomnianą ciekawostką, były tak zwane naloty milicji, która sprawdzała czy klienci restauracji mają pracę. - Zwykle pojawiali się w trzech, czterech – wspomina Michna. - Zamykali drzwi i po kolei sprawdzali każdemu dowód osobisty. Jeżeli okazało się, że ktoś nie ma aktualnej pieczątki z zakładu pracy, dostawał w trybie przyspieszonym kolegium za uchylanie się od roboty. Prawie zawsze ktoś w ten sposób wpadał. W Magdalence spotykali się też przyjeżdżający na jarmark. - Handlujący końmi mieli zawsze sporo gotówki – mówi była kelnerka. - Targów dobijało się przy wódce i to nie jednej. Mieli swoje ulubione stoliki, tak trochę na boku i tam się spokojnie dogadywali co do ceny. Chociaż w tamtych czasach napiwki nie były czymś powszechnym, przy takich okazjach czasem wpadał dodatkowy grosz. Tacą po głowie Restauracje czasów PRL-u od dzisiejszych różniły się nie tylko wszechobecnym papierosowym dymem i stosunkowo niewielkim wyborem alkoholi. Zasadniczą różnicą było to, że nawet w dni powszednie nie narzekały na brak klientów. - Nie wiem czy ludzie wtedy mieli więcej pieniędzy, czy bardziej lubili tak spędzać czas, ale we wszystkich lokalach był tłok – analizuje pani Teresa. - Kelnerzy nie mieli czasu, żeby spokojnie wypić herbatę, bo cały czas trzeba było biegać od stolika do stolika. Pod tym względem od reszty lokali nie odbiegała Przechowianka, znajdująca się sąsiedztwie poczty w Przechowie. Oprócz okolicznych mieszkańców, stołowały się tam i bawiły osoby pracujące w Celulozie. Wielu z nich przesiadywało tam od godzin popołudniowych do zamknięcia lokalu. Nie było to najspokojniejsze towarzystwo. Szczególnie złą sławą cieszyli się junacy z Ochotniczych Hufców Pracy, zakwaterowani na Miasteczku. - Byli głośni i lubili się awanturować. Nie przepadliśmy za nimi. Oczywiście nie wszyscy byli łobuzami, ale sporo było wśród nich takich, którzy zaleźli kelnerkom za skórę. Bo żadna z nas nie lubiła być klepana w tyłek ani podszczypywana. Zresztą nie zostawiałyśmy tego bez odpowiedzi. Dostawał cham w łeb tacą tak, że dopiero po pięciu minutach docierało do niego co się stało – śmieje się Teresa Michna. Pamiętajcie, że niedługo P.R.Love czyli Obywatelu - impreza w stylu PRL-u Bilety w cenie 95 zł/os do nabycia w SPA Scaliano Kudowa Zdrój ul. Sikorskiego 6 Rezerwacje oraz bliższe informacje: +48 74 866 18 67 Polecamy także pakiet na weekend listopadowy: Szczegóły: scaliano.pl/weekend_listopadowy_w_stylu_prl To na dzisiaj tyle. Do poczytania. Wasz Osobisty Kelner.
Posted on: Thu, 31 Oct 2013 07:26:55 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015