Tak na koniec: KSIĄŻKI NA FEJSBUKU Otóż sprawa dość - TopicsExpress



          

Tak na koniec: KSIĄŻKI NA FEJSBUKU Otóż sprawa dość błaha jest. A może nie. I naprawdę wali to mnie. No, nie jest mi z tym wszystkim aż tak źle. Bardziej niż katar mnie to nie dotknie. Na pewno się przez to nie potnę. Ani nawet nie upiję mocniej. Nie trza na to więcej, Niż flachy dwie. Przysięgam! Nie pęknę. Lecz... W płytkim śnie W moim łbie, Trzasło mi przez głowę, Że Dodam sobie, Na tym tu całym fb, Książki, które są moje ulubione. By zobaczyć jak będzie. W tym względzie. Tak z ciekawości czystej. I głównie teoretycznie... Tak parasocjologicznie... Ja to przeczuwałem, a pewnie, Ale myślę se, Kto to wie, Może nie jest tak beee, Więc, Energicznie, gniewnie, I w nerwowym szale, Rzuciłem się by to ustalić. Ale: Nie udaje mi się. Nie mogę dodać, no nie, Jeśli nie ma ksiąg w spisie, W takim katalogu, gdzie Fb wyświetla sobie i mi…. mnie? (Jak to się pisze? Czy ktoś wie? Pytam inaczej: czy ktoś nie wie?), Wyświetla, aż światłowód się gnie, Przewodząc dane, Niewyczerpanie, niewyczerpane, Dane, od których puchnę, Przewodząc by prezentować wszystko i siebie, Niezmordowanie, Przez wszystkie te Puste i głuche Noce i dnie, Przez kontynentów krę, Po oceanów dnie, Poprzez serwerów ćmę, W kilobajtów grze, Dane by w obłąkańczej zaćmie Czynić mgławicowe prezentacje, Wyświetla, mówię po raz trzeci, khe, khe, Ustawicznie, mechanicznie, Propozycje Książek. Sunę myszką, krążę. Sprawdzam i sprawdzam i wkurzam się: Słowacki: poezje. Ni ma. Ta nie. Zaraz mnie kurwica weźmie. Mickiewicz: te same. Dupa. Ah, nie! Jak to? Kto tak śmie? Leśmian. Dla fejsbuka błeee. Destynacji nie dostanę. Zaraz mnie neuroza zje. Krew mnie zaleje. W pytę! Ups. Co się ze mną dzieje? Ale dalej się Pana Fejsa pytam. Przyboś: również z tym źle. Iwaszkiewicz: cokolwiek. Gdzie? Dobra, rozumiem, fe, To nie są tytuły konkretne, Ale ja chciałem te. Niech zdechnę. A weźmy zagranicę. Hę? Rimbaud: Iluminacje, Sezon w piekle. I znów się pieklę. Baudelaire: Kwiaty zła. Widocznie złe, Kiepskie, Bo nikt ich w Polsce nie chce. Próbowałem w prozie. Z łaską miałem na względzie Książki względnie najpopularniejsze. Kafka: Zamek. Tylko jakieś ruskie wydanie. Cały byłem w zgrozie. Nooooo, to już jest przegięcie. Myśliwski: Na kamieniu kamień. Oj tam. Oj tam. Po chłopsku się mi wymskło: Dzieeeee? Sołżenicyn Alexandree: Oddział chorych na raka. Eeeeeeee. Co z tym światem dalej będzie Kiedy tak się cienko przędzie? Wszystko podżebane. Łeeeeeeee. Artur Frysztacki: Cotoiktoto. Na razie nie. Radek Pustka: Ruminowanie. Tymczasem nie będzie dane. A strzelić Pana Fejsa po pejsach. Te wszystkie Zabiegi zrobią ze mnie jakiegoś rasistę. Nie, nie, nie! A może sam sobie propozycje stworzę? Może tak można? Aaaaa, dobra, nie chce mi się. Zresztą nawet jak się da. Nikt chyba tego nie robi. Więc, kamień z serca, i ja nie zrobię. Nie i nie! Dla Artka i Radka, cni to są Panowie, Nawet bym się zwlekł, Ale pewnie bym się spiekł. Gdy chodziłem do lykeum, gdzie... (“Lykeum”, Artur wymyslił słówko te, To?, znowu myli mi się... Dobra, już wiem jak się to pisze, Sprawdziłem w gogle. Tyle mogłem), Więc ponownie: (Hehehehehe hehehe hehe hehe he he he ekhm hehehehe hehe he) Gdy chodziłem do lykeum, gdzie Zacząłem poważne czytanie, Mieszkał o trzy dalej wsie… (Cholera, Artuś wie, Że To jest wsi siedem, bo w Dobrzechowie Poeta rezydował. Ach rymowanie. Arcio nie rozpowie, A nikt nie doczyta, nie pójdzie Aż tutaj, więc mi to ujdzie.) Dobra, jeszcze raz, O!, pisanininy trudzie: Gdy chodziłem do lykeum, gdzie Zacząłem poważne czytanie, Mieszkał o trzy dalej wsie Poeta jak malowanie, Mieczysław Mularski. O Panie, Ten to był umiłowanie Me. Nieraz siedziałem we trawie, A wokół kózki: meeeee, I pochłaniałem w młodzieńczym omamie Kwitnące Osty. Tomik jak jakie Sny nigdy nieosiągane, Jak jakieś…. Ja cię….. Jak ptaki, te co na wiosnę Przylatują pierwsze, Choć, O! czasy żałosne, Osty były wolnym wierszem. No i mi zginął gdzieś, Tomik jak niebiański sklep. A w bibliotece niet. Nawet w naszej rodzimej. I co? Przeminie Poeta. Pozostanie Tylko w pamięci mej? Poeta, że hej. Ma kto ten tomik? Niech kopsnie. Albo choć zrobi kserokopię. Albo wyśle na skanie. Upraszam o zmiłowanie. Samotność (tu ochanie), W pustce konanie. To kulturowe Ach, wykluczenie, Już nic nie zrobię, Siebie nie zmienię. To kulturowe, Wyobcowanie. Już nic nie zrobię, Tak pozostanie. Co oni tam za oprogramowanie W tej Zukerberga firmie Majo? Przecież to tyka mnie Jednak. Uskuteczniajo złe, Diabelskie królowanie Czegoś takiego, że To u mnie nie przejdzie. Uskuteczniajo ustawicznie. Przecie to nie pedagogiczne. Zgody na to nie będzie. Jak mawia Artur Fe (Pedagog przecie): Fejsbuk, w swym ukrytym złu, źle?, (Jak to się pisze? Boże! Ktoś mi pomoże?) To szatańskie jest narzędzie. O wielki Fejsbuku, ty potworze! Ty bajtożerczy Lewiatanie! Ty, co wszystko pochłaniasz, Przed niczym się nie wzbraniasz, Ty Wieczne Nieusatysfakcjonowanie. Wszystko przyjmujesz w tryby swoje I na mózgów naszych zakwasie Żołądek rozdęty pasiesz, I produkujesz strawną papkę. Chociaż ci się czasem, poskręcanym zwojem, Zatrzęsie jelito toksycznym odpadkiem. Ty złota sceno w wiecznie Niedodotowanym teatrze. Ty cyrku w piekle, Areno w upiornym skąpana świetle, Ty mroczny amfiteatrze. Ty, w łysym parku w duchów mieście, Widmo muszli koncertowej, Czy raczej klozetowej W marmurowej kloace. Ale ty fajny jesteś. Niech cię… Nie mogę się napatrzeć. Ty Mechaniźmie, Ty Wampirze, Na wpół martwy, nie do końca żywy, Ty niematerialne istnienie krwawe O krwi rozcieńczonej w zabawie, Ty kulturo powierzchownych liźnięć, Gro w obojętność, na śmierć i życie, Bez konsekwencji realnych większych. Ty, ty, ty… ty dyrygencie W chaosu odmęcie. Ty, ty, ty…. dosyć, już nie będę więcej. Znudziłem się. Czy to wszystko wkurza mnie? I tak i nie. Ohhh no. Ohhh yeahhhh Dobra, kończę rymowanie, Niemodne gdzieś od PRLu zarania. (Wielu może mieć o to do mnie anse, (lecz ja stosuję asonananse I konsonanse!!!, oraz rymy egzotyczne, a nawet składane)). Zamykam fejsa, redtube, youtube nie. W jutjubie dłubię ustawicznie. Idę jeść sniadanie. Żołądek skręca się. Ole. Britney Spears leci w tle. Ohhh bejbe, bejbe. (Zaraz chyba zejdę.) Ohhhh bejben, bejben. (Wali we mnie Jak w bęben.) Ohhhh bejbyn, bejbyn. (Nie zdzierżę!) Ohhhh bejbaen?, bejbean?. Co ta Britney tam ględzi? Niech jej będzie, Ja też już mędzę, Niech będzie jej, maybe. My loneliness is killing me. I must confess I still believe... I must confess that my loneliness is killig me now. Dont you know I still believe? A potem, jeszcze bardziej łzawię Gdy Sandra leci, już przy kawie I`ll never be Maria Magdalena (You`re a creature of the night) Maria Magdalena (You’re a victim of the fight) Schubert na koniec, W przeszywającym śpiewie, Na jakimś innym przynajmniej poziomie. I stary Mularski staje, (Gdy po kawce palę, Gdy się dymem raczę), Jak trupi księżyc na niebie, Jak chmura na nieboskłonie, W postaci żebraczej; Lecz o nim nikt prawie nie wie. O Schubercie oczywiście. O Mularskim wiater tylko świszcze. Wunderlicher Alter, Soll ich mit dir gehn? Willst zu meinen Liedern Deine Leier drehn? Jeszcze tylko na zakończenie Moje Schuberta tłomaczenie. (Tekściarz Muller się zwie.) Całej pieśni niestety. Kto to zniesie? Komu aż tak chce się? I tak nie wierzę By ktoś przybieżał Aż tutaj. Co to to nie! Nawet jeśli, to nie lajknie. Będzie z tym marnie. (Cześć, Idę jeść Drugie śniadanie. Coś słodkiego wszamię. Ciasteczka z Toskanii.) Hekhem, ekhem, ekhe, hekhe…. Okruszki. Już, tylko resztki wessam. Wsam? Wessę? Zjem resztę. Jeszcze WC… Jestem. Hekhemkhemhekhe, ekhe. La minor. Tony tajemnicze. “Druben hinterm Dorfe…” No nie. I tak głosu nie wyćwiczę. Niech Diskau śpiewa. Tym bardziej, że w strofie Ostatniej robi to ze stosownem W głosie i na twarzy szaleństwem. (youtube/watch?v=WA1AQxuRtOI) Aż się lękam. Bojęęęę sięęęę…. Na plecach dreszczy igliwie. A ja w polskiej mowie, Z męczeństwem, Recitativem, w recitativie?: Lirnik (korbowy) Tam na skraju wioski Stoi lirnik, dziad. Sztywnymi palcami Kręci, jak się da. Bosy jest na śniegu. Słania, chwieje się. Talerzyk na pieniądz Zawsze pusty jest. Talerzyk na pieniądz Zawsze pusty jest. Nikt go nie chce słyszeć, Patrzeć nie chce nikt, Jemu towarzyszą Szczekające psy. Pogodzony z losem, Obojętny już, Gra i jego lira Dźwięczy znów i znów. Gra i jego lira Dźwięczy znów i znów. Przedziwaczny starcze, Iść za Tobą mam? Będziesz do mych pieśni Na swej lirze grał?!!! . . . . ……………….. …………… ………... ………. …... …. ... …... ……... ……….. …………... …………….. ………………. . . . ... ….. ……. ……... ………… …………… ……………… ………………… …………………… ……………………. ……………………….. …………………………. . . . A kuku! To ja, ja, to ja pukam. Kuku na fejsbuku. Stuku puku, stuku puku, Kuku zróbmy sobie, kuku, tłuku, Na fejsbuku. Fuku, fuku, Nerwy z trzewi juków, Na fejsbuku. Te kropki to z nudów, zbuku, Na fejsbuku! Z nudów, bucu. Bucu z kibucu. KTÓŻ TO? Jakże ordynarnie. TO NIE JA! JA NIE! Ja kończę wers na eeeeee, Lub bliskodźwięcznie. Trzeba tego kogoś karnie, Ludzie kochane!, Ależ to niegrzecznie!, Potraktować jakimś banem. EXORCISO TE!!! Dalej nie czytać, zbyt to już jest mętne, A momentami paskudnie, złowieszcze, Zawzięte, tego nikt nigdy nie zmęczy. Tylko niedobitki jakie Mogą dojść tutaj, i to tylko rakiem, Od tyłu, myszki przewijakiem. Poza tym okazać się może, Żem nie jest nawet i w połowie. O Horrorze! Mogę tak bez końca, jeszcze i jeszcze. Chyba nienormalny jakiś już jestem. Zgłodniałem. Obiad nareszcie. Więc w żołądek zmieszczę I mamałygę i marmałazję, Albo bardziej mizernie, Ziemniaki i mizerię. A potem na Balice I poprzez stolicę, Odwiedzić Azję I Kambodżę, Gdzie stworzę Inne swoje życie, I odszukam może, Jakąś własną niszę Najwłaściwsze miejsce, Bez prądu, ciche, ciemne, Świetlone przez lux aeterna`ę. To nara, cześć i czołem, pędzę. Plotę. Będzie Nie tęgo, Niezręcznie, Niestosownie Z dziećmi dal tę Osiągać, nierealnie. A co ma być z kotem, Czy da się samolotem? Zresztą, taki przykład palnę: W klipie King of Sorrow Sade, Ona tam nawet jakoś daje radę. Wzorcowo niańczy pociechy swe, Lecz to tylko sztuki zmyślenie blade. Musze przydać jednak, że w szczególe, Lepiej tam już być swojego serca królem Niżeli tak zupełnie nigdzie i nikomu w ogóle. A ponieważ nie można tak w jedną stronę, I zostawiwszy wszystko, tak bezpowrotnie, A i trzeba już myśleć na koniec O kolacji, byle spokojnie, Siądę, i popiszę Sobie trochę. I tyle. To jedyne lekarstwo, jeśli się nie mylę, Na tę moją chorobę, na nieznośną ciszę. I będę, tak być musi, pisał rymem. Im bardziej, gadam, dźwięczę Rytmiczniej i śpiewniej Tym lepiej. Niewiele Słowa są warte Odarte Z muzyki. Chociaż często w drętwą mantrę Lecą. Nerwowo, kiepsko, niebezpiecznie. He had the saddest eyes The girl had ever seen He used to cry some nights As though he lived a dream Ans as she held him close He used to search her face As though she knew the truth Lost inside cambodia But then a call came through They said hed soon be home She had to pack a case And they would make a rendez-vous But now a year has passed And not a single word And all the love she knew Has disappeared out in the haze Cambodia - dont cry now - no tears now And now the years have passed With not a single word But there is only one thing left I know for sure She wont see his face again Chyba się zaraz utopię. Czemu wszyscy oni stale, A ja to wklejam bom leń mały, Piszą bez przecinków i kropek. I z błędami. Ta-ta-ta ti tu-ti, ta-ta-ta ti tu ti, Ta-ta-ta ti-tu-ti, tu-tu-tu ta-ti-ti-ta tu, Tak się zaczyna lot nad Kambodżę; (Ta- to dźwięk średni, ti - tony wyższe, Tu- najniższe; Ale modzę; Stosować w jednej frazy obrębie; To tak zamiast nut i śpiewu będzie; Tak se myślę; Co by rzekł na to taki Możdżer?; Czy ktokolwiek z mainstreamu po szkole muzycznej; Jakby to przeżył?; Pewnie by olewał; (W swoim inwalidztwie I literat może mieć protezę; (Mozarcie oraz Szopenie; Ja w diabły pójść się nie zlęknę; Na piekło niebo zamienię By posiąść Waszą potęgę; Nie mam jej i mieć nie będę; Słowami miotam i bredzę; Nieszczęsny Faust. On chciał wiedzę!; (Oddam laptopa ze swym notatnikiem, Prawicę odciąć dam by choć Świetlikiem Stać się, grać, wyć, dąć w dowolnym zespole, Lub wyrażać się choć syntezatorem; Tamburyn chociaż trzymać w lewej łapie, W łeb sobie walić w rytmicznym mozole;)))) :)... W emotikonie aż mi ślinka kapie. Choć wcześniej oczko ironicznie kłapie. Jak ta Kim Wilde, (Wymawiać jak się pisze.) Śpiewa delikatnie. (Zaraz z siebie wyjdę.) Z takim drżeniem. To głośniej, to ciszej, W subtelnej dynamice. Choć ratuje się plejbekiem, Jak one wtedy wszystkie. I na koniec się zatnie. Stoi na scenie, I się gibie, A jaką ma brew, rzęsy i powiekę. Jest w blond tapirze, Włosy stoją na lakierze, Tak sztywno, że ja już wierzę W każde jej słowo (wyśpiewane; a jakie?). Czarna skóra, bluzka, spodnie też czarne, Buty, buty nie wiem, Bo giną w scenicznej mgle. Czasem jej tak słodko policzek drgnie, W nerwie. Ja nie mogę... A zresztą, kiedyś, kiedyś, o bracie, Opiszę wszystkie wzruszenia me, W specjalnym poemacie. Wystarczy, poza tem, O! wrażenia wzrokowe Lube, Obejrzeć klipik na jutjubie. Tradycyjnym przyczynkiem Wyskakuję z linkiem: youtube/watch?v=1y3TKv7Chk4 Ta cała Kim dogania Deborę, Tą Blondie, tę, (tą, tę wybiorę?; Tę z siebie wypsnę, Tak myślę), Tę Debie (wymawiać fonetycznie), Co śpiewnie, Narzeka na siebie i Serce Szklane, W TopPop 1979. Ja jeb…., ja nie wiem. (Chyba se strzelę banię.) Ta gra ust jej, Oczu, policzków, ojejej. W destynacji tej: youtube/watch?v=Jxpe1oSp_sg Ta Britney przy niej To se może. Tylko usta rozchyla, język wywala i okiem łypie, I spojrzeniem przestrzeń orze, Przemiłym, nie powiem, Na tym swoim słynnym klipie, Co tym typowym dla MTV montażem Coraz to siepe. A ona patrzy wzrokiem pełnym marzeń Za tym swoim koszykarzem. Ale tańczy lepiej, W takiej muzycznej um-pie, um-pie. I śpiewać umie Też lepiej niż marnie. A Sandra ma największą moc w gardle. I rusza się z takim fajnym dygnięciem. I powietrze wokół, zadzieranym nosem, Kłuje jak rapierem, czy tam tnie jak sierpem. Na wyżyny jakieś wzlatuje głosem. Zwłaszcza, oczywiście, w refrenie. Uśmiecha się i smutnieje naprzemiennie. Głębokim ciska spojrzeniem. I z bólem brew marszczy czasem. I z wdziękiem. I cudnie mruży powiekę. Górną pokazuje szczękę. (Przypomina mi to pewne uzębienie.) I już prawie, prawie ma mnie, W swoim najszlachetniejszym campie. Gorycz, rozkosz, smutek i gorące serce Na twarzy ukazuje jednocześnie. I jakieś bolesne szczęście. Zwłaszcza przy drugim, i trzecim także, Refrenu akompaniamencie. I przy drugiej zwrotce. Od 2:45 do 3:01 najwięcej właśnie. Albo w w okolicach trzy, trzydzieści jeden Jeszcze mocniej. Całkiem to przyjemne. I smaczne. I jakie ciuszki ma urocze I dziwaczne. I na policzkach ujawnia dołeczek. I bródką wciąż i wciąż kręci w górę. W górę, gdzieś do niebiesiech. I wszystkim w ogóle, Pod tym adresem: youtube/watch?v=l1DIV8V_zwQ Adresy pewnie zmienią się Nim w zachwycie odfrunę. Rozpisałem się, lecz kończę. Obrazki lepsze są od książek I niż moje dysertacje O książkach ciekawsze. Fajniejsze niż liter zadęcie Na fejsbuku i wszędzie, Jest filmik i zdjęcie. Lecz to nie wystarczyć może By nie zapaść się w Kambodżę. ----------------------------------------- P.S.: Nie dlatego, że jest ślicznie, Ani nie, że na to liczę, By czytali mnie, Licznie, Więcej niż osoby dwie, Lecz po to, gdy opadną liście, By rytuał się ziśćił, daję to publicznie. Poza tym każde “nie”, Jako słów składowe Jak i też samoistne, Chciałem pogrubione, Lecz w niedbałości mej Bardzo nie chciało mi się Zaznaczać i zaznaczać i klikać i klikać B. (Destynacje, To jest niepewne Słowo. Mam rację?) Na finał, moje serce, Tak długo to już trwa, Czy kiedyś, w poniewierce, Zamienię eeeee na aaaaa?
Posted on: Wed, 13 Nov 2013 08:25:38 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015