Konsekwencja, szczerość, ambicje i samodyscyplina. Ta ostatnia - TopicsExpress



          

Konsekwencja, szczerość, ambicje i samodyscyplina. Ta ostatnia zeszła na niski poziom ustępując lenistwu, powodowanemu z kolei wakacyjną atmosferą, temperaturą i wygodami związanymi z zażywaniem życia:). Ale ok, przyznaje się do zaniedbania, jednak obiecuje poprawę! Wracając do pierwszego zdania, skup te cechy razem, wykuwając dzień za dniem diamentowo twardy charakter a on poprowadzi cię wszędzie, do wszystkiego! Tak mi się wydaje… w zasadzie tak myśleć nakazuje logika, jednak wiele mi brakuje do uzyskania takiego Daniela, jakiego chciałbym witać w lustrze. Cała idea w temacie samodoskonalenia powinna polegać na tym, żeby za cel obrać sobie święty gral, wiedząc o niemożliwości osiągniecia takowego. Ale bez jaj! Krok za krokiem… pamiętasz? To się tyczy również Ciebie do tematu odnosi się to przez zasypianie z poczuciem dumy, że poszedłeś dalej, że jesteś bliżej celu i jesteś lepszym sobą, kolejną wersją bardziej gotową na jutro. Staram się właśnie w ten sposób postępować. Camino sprawę znacznie ułatwiało, nie było żadnych rozpraszaczy Internetów, must have- ów Ha eM owych, tankowania alkoholu(przeważnie…ups), bycia na bieżąco z fejsbukową tablicą i wielu innych ciekawych konieczności związanych z byciem kul:P Łatwa sprawa czyli: jestem tu, mam być tam, mam iść pieszo, muszę całość przeżyć (żebym teraz mógł już bezpiecznie z przed komputerka poprowadzić i twoją pupcie przez te kilka ciekawych i mniej ciekawych dni), to tyle cała reszta związana z odpowiedzią na pytanie „jak” najczęściej była improwizowana. Już! Koniec bełkotu:) IDZIEMY! Wstałem, o dziwo pełen sił! Byłem jednak najzwyczajniej chory(fizycznie), i nie wyspany. Zjadłem z Laurencem, jako takie śniadanie sprzątnęliśmy obiekt zebraliśmy się i idziemy. Ciekawostką było to, że Laurence był pierwszym pielgrzymem spotkanym przeze mnie na Camino, który zamierzał jak ja przejść trasę z Arles do Santiago, wahał się jednak czy chce iść do Finisterry. Doszliśmy dość sprawnie na skraj miasteczka i napotkaliśmy niewinny mostek – rozwidlenie. Poszliśmy w prawo, szliśmy tak ok godzinę i czułem się coraz lepiej. Oto spotkałem na drodze pierwszego nauczyciela, mieszkańca Afryki południowej, rozsądnie robiący „przerwę” ze swoją kobietą na czas pielgrzymki. Powiedział podczas naszej wspólnej wędrówki wiele mądrości. Tak jak w przypadku Julii, która wpoiła mi cytat z Małego Księcia, on natomiast słuchając moich obaw i nadziei powiedział: Idąc do lasu w poszukiwaniu idealnie prostej gałęzi na laskę. Przejdziesz cały las zostawiając po drodze wiele bardzo prostych, lecz nie idealnych potencjalnych lasek. Dojdziesz do końca lasu i będziesz musiał skorzystać z tej ostatniej najbardziej powyginanej innych już nie będzie. Nauczył mnie jednak czegoś znacznie ważniejszego. Przypomniał, bowiem o wartości głosu płynącego z serca. Sam wiesz, co to za głos, niestety pewnie jak ja wtedy i Ty teraz masz trudności z słuchaniem tych kluczowych słów płynących z serca. Dziś jest o niebo lepiej jednak ciągle nie do końca wyraźnie, dzięki niemu jednak wiem, że jestem na dobrej drodze. Wierzył, że musi przejść trasę sam, w zasadnie nie do końca sam, gdyż jest on człowiekiem głębokiej wiary, nie potępiał jednak tych, którzy nazywali siebie dumnie pielgrzymami, a byli najzwyczajniejszym ruchem turystycznym. Nauczył mnie tym samym pokory i szacunku, bo oni dojdą, zrozumieją. Nauczył mnie wreszcie… high Levelowego spokoju. Szliśmy tak rozprawiając o symbolach, snach i ich znaczeniu zeszliśmy na symbol węża i spotkaliśmy górskiego świętego Mikołaja:). Szturchnięty przez współ pielgrzyma zwróciłem uwagę na kostur nowego osobnika. Niby zwyczajna laska, nie biorąc pod uwagę skrzętnie wyrzeźbionego nań węża! … Mężczyzna zwrócił uwagę na muszlę którą miałem dyndającą na szyi i zatrzymał nas. Po krótkiej konwersacji Ręczno – językowej i pokazywaniu sąsiedniej góry, okazało się, że powinniśmy byli iść … w lewo. Przypomnę Ci, że jesteśmy w górach i dopiero co właziliśmy przez godzinę na jedną z nich … no ale gdyby nie święty Mikołaj to kto wie gdzie i kiedy przyszło by rozczarowanie. Przywykłem jednak, gdyż nie miałem do tych czas dnia pozbawionego D – tour. Wróciliśmy nieco szybciej do rozwidlenia, bo było już z górki, zrobiliśmy sobie krótką przerwę. Laurence obronił w pewnym sensie swoją tezę o braku przypadków i wielkim znaczeniu symboliki. Nazwał owego władcę wężo – laski aniołem, sam musiałem poczekać baaaardzo długo zanim spotkałem swojego Anioła, którego nie znałem a za którym tak tęskniłem(...Daniel :P) Po takim terenie - mocno górskim szliśmy prawie cały dzień, jednak był to piękny dzień, piękne widoki, dobre samopoczucie, odzyskana telefonu sprawność (chodziło o zasięg) i ogarnięte miejsce do spania, no luksusowe życie mój drogi rzekłbyś. Będąc w pięknym miejscu odebrałem telefon od mojej ślicznej. Rozmowa krótka, ale wiele mi do szczęście nie było trzeba, bo co by nie pisać, wierze w ciepło ukryte w pompce każdej dziewczyny, i wtedy to ciepło właśnie czułem. Czułem również inne ciepło. Gorąco, skwar, upał, jak to ten kran jest nie czynny! Bywało, że i z węża ogrodowego pozyskiwało się, co nieco:). Schodzimy z góry o całkiem rozsądnej porze(17) i jakieś miasto, oczywiście tabliczka poza zasięgiem wzroku pielgrzyma pff radź sobie a co to my kazaliśmy Ci tu przyczłapać?! Stało się, przeszliśmy całą mieścinę i już mając ją opuszczać przeszedłem bonusową rundę, żeby na podejrzanym znaku się upewnić, że nie jesteśmy w coś tam coś tam de la blakier, byliśmy… No masakra, wstyd mi za siebie i to jak śmiesznie musiało to wyglądać, ale nerwy mi puściły i wydobyłem z siebie kilka zbędnych przykrości po angielsku i polsku. Laurence skomentował krótko – śmiechem. Ale wstyd:) wróciliśmy się kilka setek i zaczęliśmy szukać naszego „Gite”. Połamany Francuski Usłyszała poznana wczoraj Lorance, dzięki której mieliśmy adres owego przybytku(nic po adresie w opustoszałym miasteczku). Myślałem, że to żart jak obiecała zaopiekować się kosztami noclegu, jednak mówiła poważnie. Pomyśl jak źle musiałem wyglądać:). Po życiodajnej kąpieli i przebraniu się w strój po pielgrzymkowy. Zająłem się obowiązkowym pedicure, słyszałem, bowiem o przypadkach, gdy za długie paznokcie po marszu zostawały w zdejmowanych skarpetkach. Przechodzący pielgrzym - kompan uroczej Lorance zaprosił mnie na posiłek, z zasady nie mogłem odmówić(pielgrzym nie odmawia żadnej pomocy). W doborowym towarzystwie wyzerowałem talerz, jeszcze wtedy nie wiedząc jak istotna będzie rola owego Francuza wieku emerytalnego dla mojej pielgrzymki. Zobaczyłem młodą dziewczynę i jakoś poszło, skąd jesteś, jak się nazywasz, co tu robisz. Dziewczyna była, co ciekawe Polką:) studiującą we Francji archeologię, akurat w tym miejscu praktykowała wykopaliska. Nowa znajomość zaowocowała, dosłownie, bo pomarańczą, to był pyszny owoc, pomimo iż nie zapamiętałem jej imienia to jestem wdzięczny. Wróciłem do swojego miejsca gdzie spotkałem biesiadujące wspólnie z Lorencem pielgrzymie małżeństwo. Oczywiście nie mogłem odmówić:) wyzerowałem, zatem kolejne talerze obiadowe rozmawiając z towarzyszami na wiele ciekawych tematów, popijając rewelacyjne lokalne wino, było super. Z pełnym brzuszkiem jeszcze chory, zadowolony jednak(wino) poszedłem spać. Obiecałem być ciszej, bowiem ostatniej nocy tak się wierciłem, że Laurence wybrał, jako łóżko spokojniejszą kuchenną podłogę. Krótkie rozmowy tel z vipami zakończyły ten piękny chory dzień znacznie już spokojniejszą nocą w Saint-Jean-de-la-Blaquière. Jestem bliżej Santiago, bliżej celu, jestem gotowy na jutro – Lodève!
Posted on: Tue, 06 Aug 2013 22:09:04 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015