Życie kulturalne ze specjalistą (powiastka filozoficzna mojej - TopicsExpress



          

Życie kulturalne ze specjalistą (powiastka filozoficzna mojej znajomej, która [znajoma, nie powiastka] pragnie pozostać anonimowa) Jakże często zdarzają się nam nieprzyjemne sytuacje, gdy natrafimy na recenzję książki, sztuki, czy filmu, który nam się podobał i dowiadujemy się z niej ile tam było błędów, niedociągnięć, niezgodności, oraz, że jakość dzieła pozostawia wiele do życzenia pod względem formalnym, technicznym, językowym czy jakimś tam innym. Po przeczytaniu takiej bezlitosnej krytyki dusza nasza miota się w srogiej rozterce. Z jednej strony „dzieło” nam się podobało (myślimy już „dzieło”, bo ziarno wątpliwości zostało zasiane), a z drugiej, jakiś człowiek, znający się ponoć na rzeczy, tak je bezlitośnie skrytykował. Czy to my mamy gust niewybredny, czy też autor recenzji się myli? Dylemat ciężki. A bywa i tak, że sami zachwycamy się aż do momentu dostrzeżenia jakiegoś niedociągnięcia, które nam zapaskudzi całe pozytywne wrażenia i uczucia nasze staną się wielce mieszane. Srogą taką rozterkę przeżyłam po raz pierwszy mając lat 8 czy 9. Byliśmy z klasą na przedstawieniu teatralnym „Dzieci Ojca Zeusa”. Dzieło i owszem - wprowadza i zapoznaje z muzami. Wszystko było miło, aż do momentu, gdy muza historii (Klio jej na imię) przedstawiła widzom tańce z różnych epok. Prezentując wiek XIX pokazano na scenie strój i taniec z dwudziestolecia międzywojennego! - pani była w sukni do kolan! I to mi wystarczyło, by ciężko się oburzyć, że kit tu dzieciom wciskają. Niesmak pozostał mi do dziś... Zachwyceni „Milczeniem owiec” poleciliśmy ten film znajomemu - że dobry thriller, świetni aktorzy, niezapomniane wrażenia. Po jakimś miesiącu znajomy znów nas odwiedził. Pełni emocji zapytaliśmy jak mu się dzieło podobało. Przyznał, że owszem, film niezły, choć ten kokon, co go pokazują, to wcale nie jest tego motyla, o którym mówią, a poza tym ów motyl występuje także w innych rejonach świata. Filmem nie przestaliśmy się zachwycać, choć stwierdziliśmy, że specjalista (ów znajomy malował motyle i zajmował się entomologią) nie zawsze jest do szczęścia potrzebny, a nieraz wywołuje większe szkody... Tak było, gdy pełni zapału pokazaliśmy rodzicom film „Wielki błękit”, który wywarł na nas ogromne wrażenie. Mama i owszem, podzielała nasze uczucia, natomiast ojciec z niesmakiem komentował wszelkie wyczyny nurków - że nie tak, nie w ten sposób, nie na taką głębokość, a sam tytuł jest źle przetłumaczony, bo „le grand bleu” to termin techniczny oznaczający zanurzenie bez widoczności dna. Tak to jest ze specjalistami - potrafią zepsuć każdą przyjemność, lub co najmniej zmącić nasz zapał i zachwyt, ukazując rysy na ideale... choćby to był sam Umberto Eco! Tym razem bratowa (uboczne korzyści z posiadania dużej rodziny), która pisała pracę magisterską ze średniowiecznej literatury francuskiej, z oburzeniem opowiadała, że w swoich „Zapiskach na pudełku od zapałek” Eco podaje dokładne daty urodzenia i śmierci średniowiecznego twórcy Chrétien de Troyes, a najwięksi specjaliści zajmujący się tym okresem, potrafią określić je jedynie w przybliżeniu! Dodała jeszcze liczne słowa potępienia na takie traktowanie czytelników i poddała w ten sposób w wątpliwość i inne dzieła tego, skądinąd znanego, autora! Przy okazji wspomnę o uwagach krytycznych z jakimi spotkała się ekranizacja „Imienia Róży”. Tym razem rodzona matka (bibliotekarz) zaczęła się zastanawiać nad tym, że książki w bibliotece były luzem ułożone na pulpitach, a nie przymocowane łańcuchami i, poza tym, wtedy były one tak cenne, że chyba nie śliniono palców i kart! A całość przypominała raczej bibliotekę XVIII-wieczną. To było średniowiecze. Przeciętny zjadacz chleba i tak się na tej epoce nie zna, więc można mu różne dziwne rzeczy pokazywać... ale nie tylko ze średniowiecza! Na przykład filmy wojenne - z okresu II wojny światowej, by nie cofać się zbytnio w mroki historii. Stanowczo nie radzę oglądać bitew, nalotów, czy zapierających dech akcji, w towarzystwie osoby, która zna się na sprzęcie bojowym. Moja koleżanka oglądała jeden z odcinków, znanych chyba wszystkim, „Czterech pancernych i psa”. Z zapartym tchem śledziła rozwój akcji, gdy bohaterowie nie mogli skontaktować się z bazą - i wtedy usłyszała dosadny komentarz własnego ojca (wojskowego): „Durniu jeden, przecież ta radiostacja ma zasięg pięciu kilometrów, a wy jesteście już dużo dalej!”. Jak się przekonałam, niekoniecznie trzeba być wojskowym, by zauważać takie błędy - wystarczy interesować się co nieco np. lotnictwem, by zepsuć rodzinie wrażenia podczas filmu „Najdłuższy dzień”. Ojciec sam nam ten film polecił, a potem, w momencie gdy szalały w nas emocje, zauważył, że te samoloty co to pokazali, to wcale nie są wojskowe a sportowo-turystyczne Me-108 i piloci Luftwaffe nie mogli ich używać w bitwie, bo nie były uzbrojone. I jak tu wierzyć temu co nam przedstawiają na filmach! Ja sama osobiście oburzyłam moje koleżanki, bo wychodząc z kina po obejrzeniu „Farinelliego” zaczęłam rozważać, że kastrat chyba nie powinien mieć zarostu - a więc źle był zrobiony makijaż, a w jednym z kostiumów było widać zamek błyskawiczny z tyłu... Jak widać niedociągnięcia mogą być różnego typu i to nie tylko w kinie... Nasz znajomy noszący okulary, kiedyś zjadliwie skomentował „Władcę much” mówiąc, że książka podobała mu się dopóki bohater - krótkowidz - nie zaczął za pomocą okularów rozpalać ogniska w słoneczny dzień, jako, że krótkowidze nie noszą okularów skupiających, tylko rozpraszające! Komentarze komentarzami, a można się przecież pośmiać czytając romans historyczny, którego akcja toczy się w XIX wieku, a bohaterka nosi majtki i stanik. Przy tym autorka nie zapomniała o gorsecie! Ciekawe czy ten stanik był noszony na czy pod gorset? Gorzej, jeśli realizując „Wiśniowy sad” Czechowa psuje się wrażenie telewidzom, zmuszając ich do oglądania służącego przysiadającego w obecności państwa na komodzie. To samo zrobiła też Krystyna Janda grająca w owej sztuce damę przybyłą prosto z Paryża! Scena ta wywołała zgodne oburzenie całej naszej rodziny, tak samo jak zakładanie nogi na nogę przez panienkę. Dodatkowo ojciec stwierdził, że pokazany dworek jest typowo polski, bo w Rosji nie było gontów oraz, że ikonę zawieszono w niewłaściwym miejscu, bo to przecież nie jest portret! Natomiast ja zauważyłam, że dama wyjeżdżająca w podróż powinna mieć rękawiczki, nie wspominając o okryciu wierzchnim w postaci futra - skoro na dworze jest kilkustopniowy mróz! A do takiego stwierdzenia nie trzeba być specjalistą... Co innego, gdy w „Metamorfozach” Owidiusza deklamujący wiersze aktorzy niekiedy źle akcentują, bo „oni tego nie muszą wiedzieć, ale ja tak” - jak stwierdził łacinnik mojej siostry. Jak widać życie kulturalne wokół nas obfituje w przeróżne niespodzianki. Nie dzielmy więc go ze specjalistą! A wniosek jest z tego jeden. Czytelniku, jeśli chcesz bez przeszkód i niepokojów zachwycać się jakimś dziełem, poznawaj je w samotności, niech nie dotyczy ono dziedzin Ci znanych (najlepiej jeśli jest Ci ono obce kulturowo i nic nie rozumiesz), nie polecaj go znajomym i broń Boże nie dziel się swoimi wrażeniami z innymi, tudzież nie czytaj recenzji, a Twój zachwyt będzie niczym nie zmącony. Jeszcze zaś lepiej nic nie oglądać, nie czytać, nie słuchać, nie dokształcać się i o niczym nie rozmawiać - wtedy spokój ducha ma się zapewniony.
Posted on: Wed, 17 Jul 2013 13:43:14 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015