Jarosław Ruciński 2 godz. temu Potrzeba odwagi Odnoszę - TopicsExpress



          

Jarosław Ruciński 2 godz. temu Potrzeba odwagi Odnoszę wrażenie, że jedynie człowiek wolny wewnętrznie może odczuwać swoją potrzebność. Jedynie wolność czyni mnie człowiekiem odważnym, uważnym, nie obawiającym się porzucić starych przywiązań, przyzwyczajeń, aby podjąć te inicjatywy, które uwolnią od obawy, że coś jest ryzykowne, niepewne, jest jakimś eksperymentowaniem. Wolność daje mi możliwość dopuszczenia w swoim życiu niepowodzeń. To, że komuś zaufam lub zdobędę się na zrobienie czegoś, przed czym przestrzegał mnie nawet mój „zdrowy rozsądek”, może wskazywać na moją wolność. Kierowanie się jedynie „zdrowym rozsądkiem”, rozwagą, rozpatrzeniem wszelkich możliwych argumentów „za” i „przeciw”, może być dramatyczną drogą ujawniania braku wewnętrznej wolności, a tym samym nie przyzwolenie na prowadzenie przez Tego, którego „miłość rozlana jest w sercach naszych”. Zarówno w małżeństwie, kapłaństwie czy życiu zakonnym możemy sobie wzajemnie przekazywać albo pesymizm i poczucie porażki, albo nadzieję, która jest, między innymi, wypełniona wyobraźnią tworzenia, czy wręcz współuczestniczeniem z Bogiem w „stwarzaniu” rzeczywistości, w jakiej żyjemy. Człowiek dochodzi do wolności, kiedy stawia sobie ważne pytania i uczciwie poszukuje odpowiedzi. Z pesymizmu i poczucia porażki przez pytania człowiek dokonuje wewnętrznego odgruzowania tego, co w nim nie ginie, a mianowicie – nadziei. ***** Potrzeba zauważyć, czy wokół mnie są ludzie, którzy mają odwagę podejmować nowe wyzwania. Wyłania się wokół nich niepokój tych, mogących odczuwać z ich strony „realne” zagrożenie i wejście w strefę cienia. Co się stało z ludźmi odważnymi, głośno myślącymi, szczerymi, a równocześnie zaprzyjaźnionymi z kulturą codziennego słowa? Co się stało z nami, nie będącymi w stanie zakwestionować dotychczasowych własnych, lub innych poglądów? To nie jest sztuka dla sztuki, lecz stawianie pytań, zmierzających do odkrycia prawdy, znajdującej się głębiej niż ta, którą smakowałem wczoraj. Kwestionowanie poglądów wskazuje na to, że słuchanie słowa Bożego doprowadza mnie do odczuwania pocieszenia. Pocieszenie duchowe rozjaśnia umysł człowieka i miernym staje się w jego oczach to, co zostało poznane bez medytacji słowa Bożego. Kwestionowanie własnych poglądów wydaje się być tożsame z postawą, w której pytamy samych siebie: czy o to mi chodziło, kim dotąd byłem i co robiłem? Jak reaguję na tych, którzy stawiają trudne i wnikliwe pytania? ***** Wspólnota kapłańska, zakonna, przyjaciół nie posługująca się pytaniami twórczego niepokoju - zamiera, gnuśnieje, pokrywa się cieniem marazmu, żyjąc z dnia na dzień, między jednym a drugim nieistotnym, a nawet żałosnym w treści podnieceniem. Co się stało z ludźmi uczciwymi, którzy mówią to, co myślą i żyją tak, jak wierzą? Co „zakłóca” nasz ustabilizowany, monotonny, a może nawet nudnawy styl życia? Czy szukamy tych, którzy byliby gwarantami naszego spokoju? Kto zapewnia spokój, może być naszym liderem. O jaki spokój chodzi? Czy o ten, w którym nikt nie wchodzi w sprawy, które postrzegam i uważam, jako jedynie zastrzeżone mojej osobie? A może spokoju pozbawiałby ktoś, kto stawiałby głośno pytania, mówiące o daleko idącym niepokoju wobec tego, co sam widzi i słyszy. Nie chcemy, by ktoś zaraził nas niepokojem, skłaniającym do przemiany, zakończenia takiego etapu życia, jaki był, a rozpoczęcia nowego, „w sprawiedliwości i prawdziwej świętości”. ***** Ludzie żyjący razem mogą doprowadzać do tego, że jedni drugich unieszkodliwiają, to znaczy, czynią „nieszkodliwymi”. Był człowiek, który chciał zmienić wiele na lepsze, zarówno w życiu swoim, jak i innych. Stawiał trudne pytania, szukał, modlił się. Został wprowadzony w „inne życie”. Wobec niektórych stał się bezkrytyczny, mało odważny. Został wyciszony. Uwierzył, że wiele spraw przerasta jego możliwości. Uwierzył, że z tym, co przerasta, musi poradzić sobie sam. Nie znalazł oparcia w innych. Niezwykle istotna sprawa, dawać innym oparcie. Nie naśladować ludzi, nawet liderów wspólnot. Zwracać uwagę na to, co ludzie mówią, a nie na to, jakie funkcje pełnią. Mądrość nie zawsze jest w ustach człowieka starszego, doświadczonego. Potrzeba świadomości, że o ważne sprawy niekiedy potrzeba zabiegać w osamotnieniu. Tworzyć wokół siebie wspólnotę tych, którzy podobnie myślą, czują, wierzą, myślą „o tym, co Boże, a nie o tym, co ludzkie”. Nie pozwolić na działania „wystudzające” ducha, inicjatywę. Pozwolić na korektę pomysłów, jeśli w proponujących będzie nurt zdrowej troski o wspólnotę. ***** Być krytycznym wobec tego, co widzę i słyszę, lecz równocześnie – wnoszącym, proponującym, zapraszającym do współpracy. Sprzeciwiać się postawie całkowitej autonomii i indywidualizmu. Wszystko to, co w życiu naszym jest naprawdę wartościowe, na pewnym etapie będzie trudne do zniesienia. Jeśli służę wartościom wyższym, może nawiedzać mnie frustracja i niepewność. Doświadczanie radości i pokoju nie pozwoli zapomnieć o tym, w czym jest pocieszenie i prawdziwe spełnienie. Życie zawiera w sobie niedogodności, one jednak otwierają nam oczy na prawdziwe wartości, jeśli chcemy je szukać i poznawać „z bólem serca”. ***** Chcąc się przemienić, potrzeba odzyskać zaufanie do składania obietnic. One są podejmowane na zawsze, do śmierci. Obserwujemy spadek znaczenia słów, jakie wypowiadamy. Co znaczą dla mnie słowa? Czy one wpływają na moją i innych przemianę? Czy mogę oddać moje życie w ręce drugiego, posługując się kilkoma słowami? Głosiciel słowa powinien wierzyć i odczuwać jego moc. Ci, którzy rozważają słowo Boże mogą odczuć, że przeżywają „powtórne narodzenie”. Gdy mówimy słowo, coś zaczyna istnieć, coś, co jest życiem lub śmiercią, błogosławieństwem lub przekleństwem, raną lub oliwą. Rozważając słowo Boże wpływamy na to, że odnawia się w nas podobieństwo do Stwórcy. Mówiąc słowa, współuczestniczę w kontynuacji stwórczego zamysłu Boga. Odkrywam po latach, że słowa budują, albo niszczą. Z czasem istnieje potrzeba ważenia słowa, zanim zabrzmi ono w uszach słuchających. ***** Tam gdzie mądrość w człowieku, tam też rozwaga, namysł, pozwolenie, by słowo w nim dojrzało. Gdy słowa nie dojrzewają w ludzkiej odpowiedzialności, mają cierpki smak. Słowa, wypowiadane przez człowieka, stają cię „ciałem”, poruszają zmysły, emocje, myśli. To człowiek jawi się przede wszystkim, jako „słowo”, przez słowo. Syn Boży jest Słowem Ojca. Człowiek został stworzony przez Słowo i tchnienie Boga. Słowa, jakie człowiek wypowiada, mają swoją moc i ducha. Jaką moc? Jakiego ducha? Rozmawiając, możemy być blisko siebie, lub bardzo daleko. Zauważamy moc zbliżania lub oddalania się ludzi, na mocy słów, które wychodzą z serca. Jest wielu ludzi, którzy nie wierzą, że przez rozmowę można coś zmienić na lepsze, naprawić więzi nadszarpnięte. Ta niewiara jest konsekwencją nieufności wobec słowa, niewiary w jego moc przemieniającą, zarówno tych, którzy mówią, jak i tych, którzy słuchają. ***** Dajemy Bogu nasze słowo, zobowiązując się do życia w czystości, ubóstwie i posłuszeństwie, nie wiedząc, co nasze słowa będą dla nas znaczyły za kilka lub kilkanaście lat. Słowo dane Bogu jest znakiem odwagi człowieka. To często trzyma, że obiecałem samemu Bogu. Nasza odwaga jest również znakiem wielkiej nadziei, że ON pomoże wypełnić obietnice. Kiedy doświadczamy biedy moralnej, duchowej; gdy wplątaliśmy się w relacje, z których nie dostrzegamy realnego wyjścia, pozostaje odwołanie się do tego, że pierwszą była obietnica dana Bogu. Idąc w życie, nie wiemy, co nas w nim może czekać. Składając obietnicę Bogu, nie znamy Jego planów odnośnie naszego życia. Pozostaje zaufanie, że On wie, co czyni. Bóg przede wszystkim mnie zaufał! To z zaufania emanuje radość. Śluby zakonne, święcenia kapłańskie, sakrament małżeństwa opierają się na całkowitym zaufaniu Bogu. Nie wiem, czy ktoś lub coś nie odwróci mojego serca i umysłu od Boga, w nieznanej dla mnie przyszłości. Ważne jest „teraz”. Dzisiaj oddaję życie Bogu mojemu. Każdy następny dzień będzie szkołą zgody na „tracenie”, ze względu na Pana. Oddaję w jednym momencie życie, które mam dopiero przeżyć, ale oddaję. Teraz chcę oddać! To jest moja nadzieja, polegająca na tym, że spodziewam się od Boga, iż przyjmie on moje „teraz” i przemieni je „na wieki”. ***** Możemy mówić o wolności i ją przeżywać, gdy oddamy Bogu swoje życie. Oddanie dokonuje się w posłuszeństwie. To jest pokarm, który daje moc i czyni człowieka silnym. Posłuszeństwo jest możliwe wówczas, gdy staje się życiem człowieka, objawieniem jego wolności. Jest ono możliwe w życiu tych, którzy traktują posłuszeństwo jako wyzwolenie od własnych zniewoleń, nie zaś jako pozbawienie tego, co człowiek ceni sobie najbardziej na ziemi. Istotnymi cechami człowieka dzielącego życie z innymi, powinien być szacunek, zgoda wypracowywana w dyskusji, oraz wzajemne wsłuchiwanie się. Są to jedne z wielu znamion wolności człowieka. Posłuszeństwo nie jest uległością woli drugiej osoby. Wyłania się ono z dialogu i dyskusji, wzajemnego słuchania się. Posłuszeństwo wyraża się w odwadze, by pozwolić drugiemu mówić, a ja będę go słuchał. To jest „zasada jedności”, jedna z przyczyn naszego wzrastania, przez bycie wrażliwymi wobec innych. ***** Do wolności i posłuszeństwa dorastamy w ciszy i samotności. Życie kapłańskie i zakonne tworzy ludzi otwartych na innych lub przerażająco egoistycznych. Zależy to od jednego, czy nauczyli się słuchać na tej szczególnej drodze wezwania do przeżywania swojego człowieczeństwa. Słuchanie zakłada posługiwanie się rozumem. Nie używamy go, dlatego, by panować nad innymi, lecz aby do nich się zbliżyć. Nasze możliwości, charyzmaty są dla innych. Słuchanie jest umiejętnością człowieka o umyśle otwartym, czyli takim, który potrafi i chce się uczyć. Posłusznym może być człowiek o otwartym umyśle, który uczy się przez słuchanie. Wtedy posłuszeństwo staje się doskonałe, gdy ten, który wydaje rozporządzenie i ten, kto słucha, stają się jednomyślni. Szukamy jedności serca i umysłu, a to oznacza, że szukamy dobra. Jeśli przekonujemy się nawzajem, to nie po to, aby wygrać, lecz aby od innych czegoś się nauczyć. W życiu kapłańskim i zakonnym nie chodzi o zwycięstwo większości, lecz o jednomyślność wszędzie tam, gdzie ona jest możliwa. ***** Czynnikiem, który może przyczyniać się do kryzysy życia wspólnego, lub poszczególnych osób jest strach przed przyjęciem odpowiedzialności i ryzykiem niepowodzenia. Nawet, jeśli się pomylę, powinienem ryzykować, brać na siebie odpowiedzialność. Inaczej grozi człowiekowi bierność, marazm. Dusimy się nie tym, że coś nam nie wychodzi, gdy podejmujemy określone zadania, lecz tym, że nie chcemy wziąć na siebie odpowiedzialności za siebie, za innych, za funkcjonowanie całej wspólnoty, w której żyjemy. Istnieje obawa, że coś się nie uda i trzeba będzie żyć z „piętnem” pomyłki, przegranej, niewypału. A przecież ryzyko jest wpisane w rozwój człowieka, w jego radość i szczęście. Nie ryzykując w mniejszych i większych sprawach mojego życia, mogę z czasem odczuć swoją niepotrzebność i sam sytuuję się tym samym na marginesie życia. Na tyle na ile jestem wolnym, a tym samym zdolnym do bycia odpowiedzialnym, na tyle odczuwam, że moja wola uległa wzmocnieniu. Co tak naprawdę przyczynia się do kształtowania dojrzałych ludzi w seminariach i domach zakonnych? ***** Trzeba mieć odwagę podejmowania nowych wyzwań, ryzykując niepowodzenie. Konieczne wydaje się zostawić coś, co było ważne w naszej przeszłości. Czy nie jestem więźniem mojej przeszłości? „Zawsze tak było; to już jest sprawdzone; po co eksperymentować; to, co proponujesz jest niepewne; jaką dasz gwarancję, że to się uda”. Żadnej gwarancji. Może się nie udać. Jeśli dotychczas tak było, nie musi dalej tak być, skoro metody przeszłości, nie sprawdzają się w przyszłości. Człowiek, który nie rozwija się w myśleniu, po prostu nie rozwija się, jako człowiek. Postawa zachowawcza, asekurancka, lękowa kształtuje ludzi przeciętnych. Nie chodzi o zmiany dla samej zmiany, lecz o wierność charyzmatowi, jaki został dany człowiekowi, czy wspólnocie prze Ducha Świętego. Nie jesteśmy jedynie po to, aby podtrzymywać w istnieniu to, co już jest. Nie narodzi się „nowe”, jeśli człowiek nie zdobędzie się na odwagę porzucenia tego, co wydawało się być wartościowe, na rzecz tego, co może się okazać niepowodzeniem. Gdy oddajemy swoje życie Ewangelii, rezygnujemy z pewności, w której jest oczekiwanie jasno z góry, jak będzie. ***** Osoby sfrustrowane w życiu kapłańskim czy zakonnym, są duchowo bezpłodne. Bezpłodność jest spowodowana zaniedbaniem miłości. W aktywności duszpasterskiej czy zakonnej nie należy od razu upatrywać gorliwości ewangelicznej. W postawie takiej może być obecny lęk przed samotnością, a może i odruchami własnej płciowości. Cielesność ludzka jest błogosławiona i uświęcona. Tam gdzie jest nadmiar lęku, mamy do czynienia z niszczeniem fundamentów życia kapłańskiego i zakonnego. Można swoją czystość przeżywać w przyjaźni. Bogu dajemy wszystko. Ślub czystości jest sposobem kochania. Na drodze tej doświadczamy frustracji i pustki. Takie stany dają możliwość rozwoju uczuciowego osoby. Trzeba liczyć się z tym, że droga czystości może być czasem trudnych doświadczeń, które umożliwią człowiekowi dotarcie do wolności, aby nauczył się kochać bez zniewolenia. Należy uświadomić sobie możliwość pojawienia się niepowodzeń i zniechęceń. Jednak chwile niepowodzeń, mogą stać się częścią drogi, na której dorastamy. To św. Paweł w Liście do Rzymian przypomina, że „we wszystkim Bóg działa dla dobra tych, którzy Go miłują” (8,28). ***** Potrzebna jest odwaga tych, którzy są blisko, kiedy ktoś waha się; potrzeba udzielenia przebaczenia, gdy ktoś upada; niezbędne jest mówienie prawdy, kiedy kogoś kusi zakłamanie. Potrzebuję, żeby ktoś we mnie wierzył, kiedy ja przestaję wierzyć w siebie. Pogarda dla siebie osłabia i zatruwa, wtedy potrzebuję, aby ktoś dzielił ze mną swoje myślenie i odczuwanie we wspólnocie. Jeśli tego nie znajdę w miejscu, w którym spodziewam się otwartości, zrozumienia, a nie potępiania i odrzucenia, będę szukał poza wspólnotą tego, czego potrzebuje moje serce.
Posted on: Wed, 30 Oct 2013 21:20:31 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015