ło matko, .... dzisiaj obudziła mnie myśl natrętna niczym - TopicsExpress



          

ło matko, .... dzisiaj obudziła mnie myśl natrętna niczym koszmar. Zbiurokratyzowana przychodnia wciąga mnie, mieląc jednocześnie przez tryby machiny, taki trochę świat Kawki, szary czy też czarno-szary. Nie wolno się bać, strach zabija duszę. Strach to mała śmierć, a wielkie unicestwienie. Stawię mu czoła. Niech przejdzie po mnie i przeze mnie. A kiedy przejdzie odwrócę oko swej jaźni na jego drogę. Tam gdzie strach przeszedł nie ma nic, jestem tylko Ja. "Diuna" Ruszyłem więc ani to truchtem, bo toczon gorączką jestem, ani też z godnością, bo to prawie tak, jak w ósmej klasie podstawówki na wykopki jeździłem, do Festung HCP. Rejestracja, jako pierwszy punkt obrony fortu nie oblężony był już przez Hunów, ale ni to przez lekką konnicę uciekających przed obowiązkiem piątkowej pracy, ni to przez uchodźców z ziem odzyskanych. Konglomerat postaci nie pozwolił mi w pierwszym momencie na przypuszczenie frontalnego ataku w stylu: "Przepraszam, przepraszam, ja tylko po zwolnienie". W końcu podtrzymując emplois Walczaka-Oprawcy, owo "przepraszam" było cokolwiek nie na miejscu. Postanowiłem teraz obłaskawiać Panią w rejestracji moją cierpliwością. W końcu wypisanie zwolnienia, to jak nakładanie żelu po kompleksowym strzyżeniu u fryzjera (chociaż ....ten przykład nie jest do końca szczęśliwy), czyli kosmetyka. Już, już czułem chłód kontuaru, sapiąc z podniecenia pewnej staruszce za kołnierz, kiedy, od lewej strony .... nadciągnęła zwarta kolumna powracających z RTG. Jeszcze chwilę łudziłem się, że miną nas z rozpędu, jednak nadzieje moje został brutalnie zdeptane, niczym marzenia górników angielskich przez Margaret Thatcher. Zwarta kolumna wstrzymała pochód i z wynikami zaczęła wtłaczać się.... przede mnie. Nagana wzrokowa nie skutkowała, napinka, też nie, oddech przechodzący w krytyczne głośniejsze sapanie, również nie był skuteczny. Już miałem wcielać w życie plan B, kiedy... napotkałem karcący wzrok Pani w rejestracji i słowa: "Ci Państwo majo pierszeństwo !!". "Kur.., to jest jakiś żart", nasunęło mi się, choć od razu dokonałem samoskarcenia, iż trzeba zachować asertywność, bo przecież ludzie są OK, tylko sytuacje nie są OK. Przeanalizowałem sytuację: byłem sam - ich było sześcioro, więc... rozmowa odpada - przekrzyczą mnie, rozwiązanie siłowe odpada - łysy nastaje na staruszków - trochę słabo marketingowo, systematyczne przesuwanie się ku ladzie - nie do zrealizowania - stanęli ławą i po koszykarsku zastawili się. Czekam więc życząc im w myślach przynajmniej biegunki. Po 25 minutach staruszka przede mną zdołała lewą ręką oprzeć się o kontuar, czyli jest PROGRES! Po 35 minutach byłem przy ladzie. Byłem jednak czujny. Przedstawiłem zwięźle problematykę, udokumentowałem swą wczorajszą wizytę posługując się kartą pacjenta, sugerując przy tym, że załatwienie sprawy nie zajmie zbyt wiele czasu. No i się zaczęło. Okazało więc, że skoro nie ma mojego lekarza, zwolnienie wypisze mi inny, czyli ofiara mych wczorajszych prześladowań - Pani Doktór z pkoju nr 130. Jednakże musi mieć ksero mojej karty (nie oryginał, tylko ksero ! Po ch..j ? Przecież mi ta kartka nie jest potrzebna !), a że ksero jest piętro wyżej, muszę opuścić pool position i udać się na pięterko, a po powrocie ponownie w kolejkę się ustawić. Dobra pomyślałem, idę. Poszedłem, ale nie byłem pierwszy, o nie !! Dobra, po 15 minutach wróciłem. Lekka jazda zmieniła się w Germanów, a ciężkozbrojni zaskakująco przeistaczali się w Hunów (znów nadchodziła właśnie ta godzina). Stoję więc ponownie w tej kolejce, zgrzany, wkur..., znaczy poirytowany ale zdeterminowany. Gdy dotarłem do lady, Pani z uśmiechem Hannibala Lectera stwierdziła, że nie wie czy może wydać moją kartę z kartoteki do której stosowny wpis musi być poczyniony, bo Pani lekarz nic nie powiedziała więc udać się muszę do pokoju nr 130 aby dowiedzieć się .... czy można. Pomyślałem, wchodzę w to i takie tam inne i ... ruszyłem. Tu rządziła liga narodów z panią w berecie, która sterowała kolejką stojąc na straży poszanowania kolejkowego prawa, godności, ogólnych zasad współżycia społecznego. Postanowiłem więc użyć fortelu. Rzekłem więc tonem nie znoszącym sprzeciwu, zgodnym z zasadą: pierwsze 5 słów i pierwsze 5 gestów śwdaczy o Tobie: "Pani Doktor kazała mi (nie prosiła, nie ustaliła, tylko KAZAŁA !!) żebym o 14.00 stawił się po zwolnienie. Nie możecie mieć Państwo do mnie pretensji, gdyż to ustalił lekarz, a ja się tylko stosuję do zaleceń." Nastała cisza grożąca dekapitacją, obcięciem tego czy tamtego, jednak mimo pomruku pani w berecie nikt się nie odezwał. By uwiarygodnić swoje położenie, postawą i grymasem twarzy wyraziłem współczucie dla oczekujących ale trwałem przy swoim. W końcu drzwi się otworzyły i jakby światłość ukazała się mym oczom, a ja wpłynąłem w ten blask. Po krótkim przypomnieniu wczorajszych zdarzeń (bez wchodzenia w szczegóły o przypalanych sandałach... ), okazało się, że karta może zostać wydana z rejestracji i ma zostać dostarczona przez Panią z rejestracji do Pani w gabinecie. Ruszyłem już utartym duktem ponownie do rejestracji, opowiedziałem w największym skrócie, że jest przyzwolenie by w majestacie ochrony praw pacjenta i ochrony danych osobowych karta ma powędrowała do pokoju nr 130. W odpowiedzi usłyszałem, że mam zalec w poczekalni przed pokojem 130 w drżącym jednocześnie oczekiwaniu na audiencję. O zgrozo pomyślałem i porzuciwszy myśli o chłoście poszedłem pod 130. Nie czekałem długo, bowiem po wyjściu pacjenta dało się słyszeć rozkoszne: "Pan Walczak!" Wzrok współcierpiących mówił wszystko: " &%^^$#%$%^ ". Zwolnienie zostało wypisane niezwłocznie. Pozostało jeszcze wyjść na przeciw hordom. Tutaj moje zachowanie nie licowało z dumą, gdyż postanowiłem zrejterować na ile miałem mocy. Po szybkim "Do widzenia" i kolejnym "Do widzenia", byłem na parterze. Tak zakończyła się moja przygoda ze służbą zdrowia. Tak poważnie, to organizacja, mentalność, niewydolność systemu, biurokracja, podejście do pacjentów, przyjmowanie przez lekarzy przedstawicieli handlowych w trakcie dyżurów, najzwyczajniej urąga godności i poniża ludzi w oczach ich samych. Pacjenci wszystko to widzą, tylko głęboko zakorzeniona myśl o zależności i ewentualnych konsekwencjach polegających na podejściu do potrzebujących pomocy powoduje, że znoszą to cierpliwie mrucząc sobie pod nosem inwektywy. W mojej ocenie różnica między publicznymi ośrodkami pomocy a prywatnymi polega przede wszystkim na podejściu do ludzi, na wykazaniu im zrozumienia, cierpliwości i współczucia. Daleki oczywiście jestem od potrzeby niańczenia mnie przez lekarza pierwszego kontaktu, niemniej uświadomienie sobie, że człowiekiem się jest, a nie bywa sprzyjałoby wzajemnemu zrozumieniu. Jasnym także jest, że nie prowadzę tutaj akcji krytyki wobec wszystkich, bo uogólnianie jest krzywdzące, a znam lekarzy uczciwych, uprzejmych, których w najwyższym stopniu cechuje profesjonalizm. Celem moim było tylko opisanie kuriozalnych sytuacji z którymi się spotkałem i .... tyle. .... i jeszcze na zakończenie. Nie potrafię zapanować nad uczuciem współczucia dla starszych osób, które całe swoje życie poświęcili temu krajowi, a które z cierpliwością charakterystyczną dla ich szacownego wieku, siedzą i wyczekują po parę godzin na pomoc od państwa. Ich wyblakłe oczy wpatrujące się w drzwi, Ich rozmowy - wynik samotności i Ich zachowanie w poczekalni - tęsknota za zwróceniem na siebie uwagi w tym mikro świecie przychodni. To jednak temat na kolejne rozważania.
Posted on: Fri, 13 Sep 2013 16:24:45 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015