Poprzedni wpis poświęciłem zakupom naszej armii, co - TopicsExpress



          

Poprzedni wpis poświęciłem zakupom naszej armii, co nieuchronnie prowadzi nas do tematu konfliktu na linii MON – SKW. Sam fakt, że następuje sekwencja zdarzeń, w ramach której najpierw wiceminister odpowiedzialny za uzbrojenie traci certyfikat upoważniający do dostępu do tajemnicy państwowej, a dzień później stanowisko traci szef wojskowego kontrwywiadu musi budzić co najmniej zdziwienie. Jako, że tła sprawy i racji stojących za każdą ze stron nie znam, nie będę się na ten temat jednak szerzej wypowiadał. Sprawa ta prowokuje mnie do innego wszakże wpisu, a mianowicie postawienia diagnozy (cząstkowej oczywiście) nt. stanu demokracji w Polsce. Miarą demokracji jest dla mnie otóż m.in. to, na ile służby specjalne podlegają demokratycznej kontroli. Jeśli stają się de facto niezależne, to z demokracją nie jest najlepiej. Można byłoby w tym miejscu opisywać to, czy swoją rolę wypełnia sejmowa Komisja ds. Służb Specjalnych. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że nie jest z tym najlepiej. Inna sprawa, że znając poziom dyskrecji naszych posłów to może lepiej, by mało wiedzieli, bo inaczej za moment polskie służby mogłyby zwerbować wyłącznie skończonych kretynów, bo tylko ci poszliby na współpracę z ABW, SWW, SKW czy też AW, po tym, jak z Sejmu wyciekałyby co i rusz sensacje. Służby powinny może więc podlegać kontroli, ale nie tylko parlamentarnej, ale i sądowej. I teraz – po tym przydługim nieco wstępie – wracamy do sprawy gen. Skrzypczaka, któremu ss nie chciały przedłużyć dopuszczenia do tajemnicy państwowej. Sam osobiście znam 6 osób, którym przytrafiło się coś takiego. Losy trzech spośród nich znam na tyle dobrze, że postaram się w oparciu o ich przejścia, wyciągnąć bardziej ogólne wnioski. Zaznaczam, że będę pisał na tyle oględnie, by nie wskazać tych osób. Będą to historie ludzkich dramatów, bowiem dla kogoś, kto pracuje dla Polski utrata dopuszczenia to tak, jakby mu splunięto w twarz. Dla jasności - ja sam dopuszczenia nigdy nie straciłem i to co piszę nie dotyczy w żaden bezpośredni lub pośredni sposób mnie osobiście. Pierwsza historia dzieje się już jakiś czas temu. Jej bohater jest gejem. Jawnym, nie kryjącym swej orientacji. Obce służby nie miały więc żadnych podstaw do szantażu i co za tym idzie działań werbunkowych. A jednak osoba ta, z racji swej orientacji seksualnej, straciła dopuszczenie. Na szczęście miała zdeterminowanego szefa, który miał przełożenie wprost na ówczesnego ministra s.z., który z kolei poszedł ze sprawą do premiera. Okazało się, że owego człowieka, dodajmy – dobrze służącego Polsce – próbował „załatwić” kolega, który na placówce był bez żony, co umożliwiało mu prowadzenie bujnego życia erotycznego. Jeśli więc ktoś wystawiał się na werbunek to ów donosiciel. Tylko interwencja bardzo silnego ambasadora u ówczesnego ministra uratowała karierę rzeczonego dyplomaty. Jego prześladowca zaś miał tak mizerne wyniki w pracy, że uznał załatwienie kolegi za najłatwiejszy sposób wykazania się. Szyfrogramów co prawda nie pisał, bo i skąd miałby mieć informacje, skoro jedyne co umiał to zrazić do sobie wszystkich zarówno „miejscowych”, jak i dyplomatów z innych ambasad, ale już w sztuce donosu był niezrównany. Bohatera naszej historii udało się uratować, ale cała sprawa odbiła się mocno na jego zdrowiu i zszargała mu nerwy. Inna historia dot. kolegi, któremu nagle odebrano dopuszczenie do tajemnicy. Dyplomata ów był po prostu politycznie niewygodny na pewnym etapie historii. A to, że ten kolega był uczciwym człowiekiem, doskonałym specjalistą i świetnym analitykiem, który żadnych grzechów na sumieniu nie miał, żadnych interesów na boku nie prowadził? A co to kogo obchodziło? Nie było za co go wyrzucić z pracy, więc odebrano mu po prostu dopuszczenie. Najprostsze rozwiązanie ze wszystkich. W istniejącej procedurze można się odwoływać, ale gdy nie zna się zarzutów, nie wiadomo jak się bronić. Instancją odwoławczą jest zaś ta sama instytucja, która wydała pierwotną decyzję. Z czasem – już po odwołaniu - można iść oczywiście do sądu. Może po 5 latach się wygra. Tyle, że MSZ i tak człowieka, nie czekając na wyrok sądu, zwalnia. Kolega dał sobie radę w życiu, pracuje z sukcesami w biznesie poza Polską. Szkoda tylko, że jego wiedza i talent nie służą już naszemu krajowi. Skądinąd po latach proponowano mu powrót do pracy w MSZ, tyle, że kolega zarabia już teraz tyle, że musiałby być szaleńcem, aby nagle skusić się na wynagrodzenie równe temu, co dzisiaj zarabia jego kierowca. Kolejna historia to opowieść o jednym z moich b. szefów, którego koncertowo wręcz „wykończono”. Najpierw więc odebrano mu dopuszczenie, na tej podstawie zwolniono z MSZ, gdy po kilku wygranych sprawach w sądach, służby w końcu zwróciły mu dopuszczenie stwierdzając, że weszły w posiadanie „nowych informacji” MSZ i tak go do pracy już nie przyjął (to przecież dwie różne sprawy i dwie różne „procedury”). A co znaczyła formuła „nowe informacje”? W metajęzyku, w którym pisane są te dokumenty to tyle, co stwierdzenie „to co na Pana X mieliśmy okazało się nic nie warte / przesadzone / zmyślone (odpowiednie skreślić)”. A czemu człowieka załatwiono? Otóż również był nie po linii. Co prawda wówczas obowiązywała akurat inna (rzekłbym nawet: odwrotna) linia niż w poprzedniej historii, ale jedno się nie zmieniło. Metody. Skądinąd bohater tej opowieści szukał wszędzie pomocy, a miał wielu bardzo wpływowych przyjaciół (nawet ówczesnego Marszałka Sejmu). Nikt mu jednak nie pomógł, bo i jak pomóc, gdy nie wiadomo o co chodzi. I tak oto wpływowi przyjaciele się odsuwali. Każdy myślał pewnie: „a może służby mają na niego coś strasznego”. „Co będzie jeśli zaangażuję się w obronę człowieka, a okaże się, że on biesiadował z kimś z drugiej strony”? „A może to szpieg”?. Po latach okazało się, że na tego zacnego człowieka nie było po prostu niczego. Zero. Po drodze była depresja, nieomal bankructwo. Ale znów. Kogo to obchodzi. I tylko fakt, że wśród tych byłych już przyjaciół znajdowali się ludzie, którzy za czasów PRL mieli odwagę, by ją nagle po 1990 r. stracić jeszcze dziwi bohatera tej historii. Co łączy te trzy historie? Jeden z naszych bohaterów to człowiek, który rozpoczął pracę w MSZ jeszcze w latach 80 i był bliski SLD, inny był zawsze bliski prawicy (PC, potem PiS), trzeci był politycznie neutralny. Jednego załatwiono za czasów SLD, drugiego za czasów PO, a trzeciego za czasów PiS. Najzabawniejsze, że 2 z 3 wykończyły te akurat ekipy, z którymi nasi bohaterowie czuli się związani. Kiedyś miałem nawet pomysł, że dobry reportażysta + weekend w jakimś przyzwoitym hotelu i trochę dobrej whisky mogłyby zrodzić świetny tekst o kilku byłych polskich dyplomatach, których na pozór nic nie łączy (ani wiek, ani poglądy, ani pochodzenie, ani droga życiowa), poza jednym – wszyscy nie dali się obcym, ale załatwili ich „swoi”. To byłby taki niestety bardzo polski w duchu reportaż, nieprawdaż? Spytałem kiedyś zaprzyjaźnionych ambasadorów Niemiec i Francji czy w swojej karierze mieli kolegów, którzy stracili „security clearance”? Jeden z moich rozmówców przypomniał sobie jeden przypadek sprzed 20 lat. No to jak to jest? Jeśli ja na przestrzeni ca. 15 lat poznałem 6 osób, które straciły dopuszczenia do tajemnicy (a ze „słyszenia” znam kolejnych bodaj 10), a taki kolega ze „starej Europy” w ciągu prawie 30 lat kariery jest w stanie sobie przypomnieć jeden przypadek to znaczy, że albo tam nie mają kontrwywiadu, albo u nas jest coś „bardzo daleko od OK” (że pozwolę sobie nawiązać do Pulp Fiction). Nie wiem o co chodzi ws. gen Skrzypczaka, chociaż intuicja podpowiada mi, że ludzie niepokorni, „chropowaci” są nieraz uczciwsi od tych na pozór idealnych. Poza tym ewidentna nieostrożność (jeśli wierzyć doniesieniom medialnym: spotykanie się z lobbystą, będącym zarazem obcym agentem już po otrzymaniu ostrzeżenia od służb) też – paradoksalnie – wskazywałaby na uczciwość generała. „Przekręciarze” zazwyczaj są bowiem bardzo ostrożni. W sensie bardziej ogólnym – tutaj wracam do opisanych przeze mnie historii - kraj, w którym służby specjalne, mogą ot tak złamać karierę człowiekowi i dzieje się to w sposób niedaleki od realiów opisanych w „Procesie” Franza Kafki z demokracją nie jest dobrze. Może czas, by w tej jednej sprawie dokonać sanacji. Może trzeba uznać, że konieczne jest poddanie decyzji służb bieżącemu osądowi np. Sądu Najwyższego (stworzenie przy SN jakiegoś organu, który specjalizowałby się w tych zagadnieniach, a którego rozstrzygnięcia zapadałyby w kilka tygodni, a nie lat). Indywidualne losy, a nawet dramaty nie są jednak tym, co mnie niepokoi najbardziej – staram się w tym , co publikuję tutaj na facebook’u i równolegle w salonie24 zawsze dokonywać jakiegoś podsumowania nt. stanu państwa, formułować to, jak widzę interesy narodowe RP i wskazywać, gdzie można coś poprawić. Jeśli więc przez ten pryzmat spojrzeć na sprawę min. Skrzypczaka to naszym oczom ukazuje się sytuacja fundamentalnie niepokojąca. Odebranie certyfikatu bezpieczeństwa to bowiem tyle, co stwierdzenie, że państwo utraciło zaufanie do swego obywatela. W Polsce tymczasem, w realiach bardzo przecież bezwzględnej walki politycznej, nawet opozycja nadmiernie nie atakuje premiera za to, że stanął po stronie wiceministra, ignorując de facto kontrwywiad. Okazuje się więc, że Państwa Polskiego (tutaj – reprezentowanego przez jedną z podstawowych jego służb) nikt w gruncie rzeczy nie bierze na serio. Okazuje się, że 25 lat po końcu komunizmu, wiary w państwo nie tylko nie odzyskali obywatele, ale jeszcze utracili ją sami rządzący. A może po prostu wszyscy mają na koncie załatwianie ludzi na stanowiskach przy pomocy wątpliwej jakości kwitów? Może tylu już rozwalało służby, że w efekcie nikt nie wierzy, że to co robią, ma jakąś wartość? Może uznano, że to jest PR’owo marny temat, bo ludzie i tak nie „połapią się” o co w tym wszystkim chodzi? A może wielu liczy, że jak premier Tusk jednak wybroni min. Skrzypczaka to wówczas będzie można odwoływać się do tego precedensu i też „jakby co” bronić „swoich”? Cztery hipotezy. Jedna gorsza od drugiej.
Posted on: Mon, 04 Nov 2013 21:55:08 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015