Dla Magdaleny i tych, którzy jej doznali… Boże jeśli - TopicsExpress



          

Dla Magdaleny i tych, którzy jej doznali… Boże jeśli istniejesz, jeśli nie jesteś blagą, ani iluzją… daj jej więcej, niż odebrałeś…nie dawaj jej spokoju, daj jej szał radości, euforię nadistnienia, energię nadludzką…by nie tkwiła w miejscu poza czasem, a zwiedzała światy, o których marzy moja dusza, które widzą w miłości moje oczy. Niezaspokojony duch młodości niech Ci towarzyszy w wiecznej wędrówce po tej wiecznej krainie. Będziesz po niej moim przewodnikiem, gdy i ja dostąpię zaszczytu śmierci po wytrwałym życiu…dziękuję ci za spotkanie, tu na ziemi, na wietrze……. Do zobaczenia tam……za jakiś czas….. Nie widząc drogi zbierała ślady po mdłym uśmiechu zwisającym z mizernej twarzy tego, którego niegdyś kochała. Torując nowy szlak, wlokła ciężar wrażeń, uwięziona w nowych zdarzeniach, dla których nie odkryła w sobie gotowości. Bo jego już przy niej nie było. Na krańcu kończącego się życia-trwania, oczekiwała martwej przepaści. Nie było jej tam także. Tym samym, zaprzestała oczekiwania na …cokolwiek. Uwikłanie w znajome scenariusze zanudzało ją tak żywo, jak strumienie żałości zalewające jej matkę bezmiarem goryczy. Najczęściej, gdy potajemnie gryzła ścianę pomiędzy pralką, a szafką na ręczniki, po lewej stronie ich tyciej łazieneczki, w pierwszej klatce betonowego bloku, na końcu świata żywych. Nie wierzyła w przyszłość, jak dawniej. Pozostawiała sprawy w tle szarości. Wyblakłe i spragnione codziennego trwania, na przekór wskazówkom zielonego zegara, w lichym przedpokoju. Często zbierała z dywanu ciche echa i nasłuchiwała, jak odpowiadają jej puszki i niedopalone pety tych emocji, które zręcznie wrastały w podłoże ogłupiającej teraźniejszości. Gotowała z nich strawę, tak nowatorską, iż sam pan Bóg nie wierzył w jej zdolności, a ponad to, nadal nie potwierdzał, że podarował jej kolejny miesiąc oddechu na niebieskiej planecie. Szeptano pomiędzy drzewami, przy martwych piaskownicach zalanych wiskiem, słońcem majowym i chrzęstem młodych kolan. Wymieniano w tych szeptach fantazyjne przemyślenia w otoczeniu potu i przedemerytalnego bezrobocia. A słowa gniły w bezdusznym ruchu warg, zamieniając wątpliwości w kamienie cięższe od serc, jednak lżejsze od prawdy, która dochodząc w piecu jutra, miała wkrótce wypełnić chłodnym przepychem na w pół zjedzone trzewia Magdaleny. Nieobecnośc czasu w tamtym rejonie nie dziwiła miłośników serialowych sentymentalizmów. Nadal, na kamiennych z pozoru klatkach-katakumbach urządzali dwuznaczne spotkania– uśmiechy. Największą radość sprawiały im stwierdzenia- potwierdzenia, iż Ten na Górze, rzekomo odmówił jej wszystkiego i to dosłownie. Stanowczo dosłownie… Utrzymywana przy życiu przez miłość matczyną, w oparach podpiekanych ziemniaczanych trufli, w przesycie otłuszczonych, lukrowanych kaczek, pod balastem kremowych chmurek bezowych i miąższów winogronowych połaci, tkwiła malutka Magdalenka u wrót niepoznanego. Pieszczona przed śmiercią darami życia. Piękna jak anioł. Nierealna, zwłaszcza w świadomości przyszłych jeszcze schlanych realnością odrealnioną, poniekąd skurwionych w beznadzieji umarlaków. Jej doskonała forma wzbudzała podziw tych, którzy węchem cielesności marszczyli bojaźliwe nosy, by w niedostatku wrażeń wywęszyć początek szubienicznego sznura tajemnicy. To zniechęcało ich fizjologiczne chuci. Według wymienionych powyżej szeptów, ten agonalny węzeł miał wkrótce okręcic się wokół cienkiej, cielisto-błękitnej szyji, boskiej Blondyneczki. Ona, nie skłonna do rozterek, co noc zakrywała chustą snów-koszmarów, bławatkowe tęczówki, a mięsiste, jeszcze ukrwione życiem wargi układała do snu bez przemocy…w najczystszej niemocy. (Poznając ją, nie wierzyłam w odwagę tak bezgraniczną. Z łatwością porównywalną z tchórzostwem. Uwierzyłam, gdy usłyszałam od niej historię o naciągającej zagładzie, której się nie obawiała z niewiary. Musiałam doświadczyć jej słów, tym sposobem niechlubnie utkwiłam na fotografii naiwnej nadzieji, w objęciach osiedlowych gapiów, gdzieś pomiędzy zardzewiałą ławką, a odrętwiałą staruszką i stadem jej bezdomnych gołębi.) Gdy, kolejnego poranka przeciągała wychudzone pasożytem ręce, przeciągnęła też zachwiane bezładem słowa, w ni to gardłowym marszu głosek, ni to na przekór nim. Poprawiła przy tym upięte dla wygody fale złoto-jedwabnych nici– włosów. Nie zdobiły jej jak dawniej, zwisając jak martwy szczypior z marszczącej się, w nadmiarze trosk główki. Zmalała zgodnie z zasadą o kurczeniu się przedśmiertnym. Chcąc wyrazić ludzką wdzięczność za widok za oknem utrwaliła ją lekkim uśmiechem. Musiała to być jedna z tych wdzięcznych chwil porannego zapomnienia, gdy nie dociera do nas jeszcze pointa wczorajszego dnia. Rdzewiejący w okiennej ramie pejzaż, zbudowany głównie na bazie zieleniejących torfów, z lekka upstrzonych krowim łajnem, dostrojony był niezwykłą finezją rzecznej strugi. Była koloru martwego ciała. JEJ przyszłej barwie. ..Musiała to jeszcze rozgryźć, dogryźć i zaakceptowac, jak naturalny fakt brudnych włosów, które wypada w końcu umyć. Widok ów jawił się jej nadzwyczaj gustownym, pod ekshibicjonistyczną pelerynką mgły. Zwisała tam od siódmej, jak śmieszność pośród gliniastych pól, czy też dróg wiodących utartym szlakiem pracowników ziemskich. Magda obserwowała ten obrazek w ciszy, wypinała przy tym biodra, tak do przodu, a tuż pod piętnem zgarbionych ramion, ukrywała piękną linię sytych piersi. Nietkniętych erotyczną świadomością, gotowych, lecz nie do przyjęcia. Według planu niebiańskiego nie miały jej się nigdy przydać. Zażądano nawet, by ktoś odebrał jej oczywisty przywilej macierzyństwa. Na czas ściśle określony wiecznością. Poinformowano przy tym, że jest bez szans na ewentualne dobrodziejstwo płynące z przystawienia do tychże piersi ust potomstwa. Ich też nie było na liście pragnień. Mężczyzna, który miał ją uwieść męstwem ducha i odwagą ciała, nie był jej pisany, także. Zrezygnował tuż przed jej ostatecznością. Tchórz, czy bohater? Została zatem stworzona, by odejść. Gdy dojrzeje w sam raz, by zapragnęli jej dotąd niespragnieni. Wtedy weźmie ją Najpotężniejszy dzięki sprytowi swatki Śmierci. Pytam , nie pytając czy była eksperymentalnym dziełem przypadku? Ideałem, odbiegającym od zastosowanych uprzednio norm, ucieleśnionym w przed-treści, której nie chciał nam objawić Pan Nasz, Saint Demiurg? Uciśniona, pod sufitem marzeń, przeciążonym ciężkim krokiem beznamiętnych cielsk, gotowych na wszystko, przy tym bezcelowo umieszczonych w spisie długowieczności, po kolei do dziewiątego piętra ponad jej bytem….stawała się transparentna w furii bólu… Odeszła szeptem. Nigdy nie zapomnę jej obecności, jak pieczęci na carte blanche mojego doświadczenia. Żegnaj Magdaleno…
Posted on: Fri, 06 Sep 2013 15:13:25 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015